Wojsko ma problem z tym, co przyleciało. "Mówmy otwartym tekstem"
Już od ośmiu dni polscy żołnierze próbują znaleźć niezidentyfikowany obiekt, który wleciał do Polski. Wciąż bezskutecznie. Eksperci uważają, że Polska ma przestarzały system rozpoznania. - Mówmy otwartym tekstem, że nam czegoś brakuje. Poprośmy o pomoc - komentuje w rozmowie z WP gen. Roman Polko.
- Widać żołnierzy, penetrują po polach, chodzą po lasach, jeden koło drugiego. Myślę, że na pewno ktoś by coś zauważył, jakby coś u nas było - mówi WP pani Maria z Krzywostoku w gminie Komarów-Osada.
W poniedziałek na terenie kilku wsi na Zamojszczyźnie pojawiło się około 150 żołnierzy wojsk obrony terytorialnej. Mieli jeden cel: znaleźć niezidentyfikowany obiekt latający, być może rosyjskiego drona, który wleciał do Polski od strony granicy z Ukrainą.
- Poszukiwania są kontynuowane w obszarze na wschód od miejscowości Komarów-Osada, w rejonie miejscowości Kadłubiska, Śniatycze i Wola Brzozowa - mówiła WP w poniedziałek rano major Ewa Złotnicka, zastępca rzecznika prasowego Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ).
Poszukiwania są prowadzone od 26 sierpnia. Tego dnia wczesnym rankiem Rosja masowo uderzyła w Ukrainę. Około godz. 6.43 na wysokości ukraińskiego miasta Czerwonogród również coś wleciało do Polski. Przez 8 dni przeszukano około 180 kilometrów powierzchni na wschód od Zamościa i na zachód od miejscowości Tyszowce, w wyznaczonym obszarze prawdopodobnego upadku obiektu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przedstawicielka DORSZ przyznaje, że rozpatrywane są jednak również inne wersje, także ta, że obiekt wleciał, a następnie zawrócił. Zapytana o to, dlaczego nie wiadomo dokładnie, czy obiekt wyleciał z Polski, przekonuje, że nie chodzi o polski sprzęt, tylko zdolności radarów.
- Radary mają wysokość, na której mogą odczytywać obiekty, więc jeżeli one bardzo się zniżą, radary mogą ich po prostu już nie złapać. Sygnał radarowy może być odbity, może też wskazywać na fałszywy obraz obiektu - wyjaśnia major Ewa Złotnicka.
Roman Polko: Trzeba powiedzieć, że mamy deficyty
Cała sytuacja dziwi jednak ekspertów.
- Jestem zdumiony, bo jeżeli my nie możemy znaleźć czegoś, co podobno było duże, czyli drona, to tak się zastanawiam, kto określił to położenie i za pomocą jakich urządzeń? - komentuje w rozmowie z WP gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych.
Przekonuje, że Polska powinna używać satelitów, dla których zlokalizowanie podobnych obiektów nie byłoby problemem. - Trzy lata już Ukraińcy używają satelitów do lokalizacji obiektów, a my mówimy o radarach naziemnych. My się cofamy - grzmi Skrzypczak.
- Mamy przestarzały system rozpoznania - uważa również gen. Roman Polko, były dowódca jednostki GROM. - Dlatego podnoszone są pary dyżurne samolotów, żeby z powietrza prowadzić to rozpoznanie, ponieważ stacje naziemne nie potrafią wychwytywać nisko lecących celi. W tej sytuacji widać, że nawet jeżeli technika poszła do przodu, to w Polsce wciąż jest z tym coś do zrobienia – dodaje.
W rozmowie z WP gen. Polko przekonuje, że Polska powinna jasno sygnalizować swoim sojusznikom, z czym ma problem. - Mówmy otwartym tekstem, że nam czegoś brakuje. Poprośmy naszych partnerów natowskich o pomoc - przekonuje. - Skoro nasze radary nie dają sobie z tym rady, no to chyba trzeba o tym powiedzieć opinii publicznej uczciwie, a nie ściemniać, że śledziliśmy sytuację, byliśmy gotowi, ale nawet nie wiemy, czy to od nas wyleciało. Trzeba powiedzieć, że mamy deficyty - dodaje.
Sołtys uważa, że powinniśmy zestrzelić
Sołtys Śniatycz w gminie Komarów-Osada przyznaje, że wśród okolicznych mieszkańców paniki nie ma, bo "zginąć można nawet jadąc samochodem". Ale przyznaje, że nie należy lekceważyć takich zagrożeń. - Nie wiadomo, co taki dron niesie. Jakby uderzył w szkołę, ośrodek zdrowia, czy nawet prywatne mieszkanie, to mógł ktoś zginąć - podkreśla Jerzy Marucha. Dobrze pamięta, co stało się w pobliskim Przewodowie, gdzie zabłąkana ukraińska rakieta zabiła dwóch Polaków.
Dlatego sołtys o strącaniu obiektów wlatujących do Polski wypowiada się jednoznacznie.
- Jeżeli coś do nas wlatuje, to ja uważam, że to się powinno zestrzelić - zaznacza.
Podobnie stwierdził Radosław Sikorski w wywiadzie udzielonym "Financial Times". - Polska i inne kraje graniczące z Ukrainą mają obowiązek zestrzeliwać nadlatujące rosyjskie pociski, zanim wejdą one w ich przestrzeń powietrzną - powiedział szef polskiego MSZ.
Wyjaśniając dlaczego polskie wojsko nie zestrzeliło obiektu, Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Maciej Klisz tłumaczył, że nie był w stanie wydać komendy ze względu na warunki atmosferyczne - uniemożliwiło to spełnienie procedur, czyli tzw. wizualnego potwierdzenia do zniszczenia obiektu.
Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak zapowiedział pytania ws. obiektu. - Mamy do czynienia z lekceważeniem tej sprawy przez rządzących, dlatego postanowiliśmy zadać pytanie podczas posiedzenia sejmowej Komisji Obrony Narodowej: dlaczego ten dron nie został zestrzelony przez Wojsko Polskie? - mówił w poniedziałek były szef MON.
Zrezygnują z dalszych poszukiwań?
Wcześniej pojawiały się informacje, że wojsko może jeszcze w poniedziałek zdecydować o zaniechaniu dalszych poszukiwań obiektu. Po południu jeszcze takiej decyzji nie było. Co jeśli wojsko przestanie szukać drona, a za jakiś czas odnajdzie go przypadkowa osoba, tak jak to się stało w przypadku rakiety znalezionej pod Bydgoszczą?
- W każdym z nas jest trochę takiego strachu, niepewności, bo skoro coś takiego wpadło na terytorium Polski i są poszukiwania na terenie gminy, to każdy z nas ma trochę tego lęku - przyznaje Wiesława Sieńkowska, wójt gminy Komarów-Osada.
Były dowódca jednostki GROM przestrzega: - Patrząc na to, że był to masowy atak Rosji, można podejrzewać, że to był dron uzbrojony. Jeżeli nie eksplodował, to rzeczywiście warto wydać ostrzeżenie dla ludności, żeby uchowaj Boże się do tego nie zbliżać, nie dotykać, tylko sygnalizować - uważa Roman Polko.
- Cały czas apelujemy do mieszkańców i osób przebywających na obszarze objętym poszukiwania, żeby jeśli zauważą jakiś nieznany czy podejrzany przedmiot, się do niego nie zbliżały ze względów bezpieczeństwa, gdyż nigdy nie wiemy, z czym mamy do czynienia. Prosimy też o zaalarmowanie w takiej sytuacji najbliższej jednostki policji – radzi major Ewa Złotnicka.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj także: