Strażnicy miejscy zatankowali samochód posła PiS. Ten nie widzi nic złego, oni będą się tłumaczyć.
Wiceprezydent Poznania kazał wytłumaczyć się strażnikom miejskim, którzy pojechali po benzynę na stację, kiedy parlamentarzyście skończyło się paliwo. - Jestem zasmucony tym poruszeniem - mówi Bartłomiej Wróblewski.
W czwartek przed poznańskim urzędem posłowi PiS skończyło się paliwo. Polityk zadzwonił więc po straż miejską, która przepchnęła samochód, aby nie utrudniał wjazdu innym pojazdom. Następnie strażnicy miejscy wzięli kanister i pojechali po paliwo.
Teraz, zgodnie z zarządzeniem zastępcy prezydenta, będą się tłumaczyli z tej decyzji przed komendantem. - Reakcja strażników, którzy zepchnęli auto była właściwa. Natomiast moje oburzenie spowodował dalszy rozwój sytuacji - powiedział Mariusz Wiśniewski.
- Taka pomoc byłaby zrozumiała w przypadku osoby niepełnosprawnej lub seniora, ale nie posła, który sam mógł pojechać na stację taksówką lub autobusem - dodał.
Zobacz również: Wkrótce kamery bedą nagrywać każdą interwencję funkcjonariuszy
Poseł PiS całą sprawę widzi inaczej i twierdzi, że to był tylko dobry gest. - Cała reszta jest nieżyczliwą akcją polityczną. Jestem zasmucony tym poruszeniem - broni się Wróblewski. Według polityka za sprawą stoi wiceprezydent, który celowo rozdmuchał informację, aby zbić kapitał polityczny.
Źródło: Głos Wielkopolski