Starcia na granicy z Białorusią. Policja rzucona do walki, wojsko na tyłach
We wtorek na granicy z Białorusią doszło do eskalacji konfliktu. Podczas kilkugodzinnych zamieszek zostali ranni funkcjonariusze polskich służb. W akcji zabezpieczania granic uczestniczyli przedstawiciele wszystkich formacji. Jednak najbardziej narażone na niebezpieczeństwo są oddziały policji. - Wojsko nie jest szkolone do takich sytuacji - mówi WP gen. Adam Rapacki, były wiceszef MSWIA, nadzorujący w przeszłości mundurowych.
Według nieoficjalnych informacji służbę na polsko-białoruskiej granicy pełni już ponad 2 tys. policjantów. Decyzją MSWiA, najwięcej zgromadzono funkcjonariuszy prewencji z oddziałów z całej Polski, a w ostatnich dniach pojawiło się dodatkowo ok. 100 tzw. specjalsów.
To wyspecjalizowane jednostki policji, przechodzące szkolenie w zakresie przeciwdziałania terroryzmowi. W Polsce są to SPKP (Samodzielny Pododdział Kontrterorystyczny Policji) i Centralny Pododdział Kontrterrorystyczny Policji "BOA".
We wtorek podczas zamieszek na przejściu granicznym Kuźnica - Bruzgi to właśnie policjanci odpierali ataki migrantów. W funkcjonariuszy rzucano kamieniami, granatami i ciężkimi przedmiotami. Policjanci odpowiedzieli wodą z armatek wodnych i użyli gazu łzawiącego. Kilku funkcjonariuszy zostało rannych, jeden trafił do szpitala z podejrzeniem uszkodzenia czaszki.
Kryzys na granicy. Jak działają służby?
Czy taktyka zastosowana przez polską policję okazała się słuszna? Według gen. Adama Rapackiego, byłego wiceministra spraw wewnętrznych i administracji, twórcy Centralnego Biura Śledczego i byłego zastępcy Komendanta Głównego Policji, jedynie mundurowi są wyszkoleni do zabezpieczenia tego typu zdarzeń.
- Od tego, żeby przywracać porządek publiczny, jest policja. Tym bardziej że nie mamy do czynienia z uzbrojonym przeciwnikiem, tylko ze sfrustrowanymi uchodźcami, którzy próbują nasze służby atakować. W takich przypadkach oddziały prewencji są najlepszą formacją, przygotowaną do walki z tłumem. To one mają skutecznie wdrożyć środki przymusu bezpośredniego, by przywrócić porządek i opanować sytuację - mówi Wirtualnej Polsce gen. Adam Rapacki.
Jego zdaniem wojsko nie jest przygotowane do takich sytuacji. - Wojsko jest szkolone do walki z zupełnie innym przeciwnikiem. Jest wyposażone w broń, nie ma środków przymusu bezpośredniego - mówi gen. Rapacki.
W podobnym tonie wypowiada się Andrzej Mroczek z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas, były kierownik wydziału ds. zwalczania terroru kryminalnego Komendy Stołecznej Policji.
- Dobrze, że na pierwszą linię do zabezpieczenia zamieszek wysłane są oddziały policyjnej prewencji. Z prostej przyczyny: wojsko jest szkolone do zabijania, policja do odpierania ataków i zatrzymywania napastników. Wojskowi zawsze będą neutralizować zagrożenie za pomocą broni. Policjanci zawsze będą korzystać ze środków bezpośredniego przymusu. W pierwszym, zwartym szyku policjanci nie mają broni, w drugim są funkcjonariusze z bronią gładkolufową na gumowe pociski. A następne oddziały to grupy kontrterrorystyczne, które zabezpieczają policjantów będących na pierwszej linii. Oddziały prewencji będą korzystać z armatek wodnych, gazu łzawiącego, pałek i tarczy - mówi WP Andrzej Mroczek.
Jak poinformował WP we wtorek rzecznik podlaskiej policji, nie było potrzeby angażować tzw. specjalsów. Ale jak przyznał, byli w odwodzie za policjantami z prewencji.
- Polska policja ściąga siły na bieżąco, musi być przygotowana, że konflikt nabierze większych rozmiarów. Największym zagrożeniem są prowokacje ze strony białoruskich służb. Strzały oddawane w górę, celowanie z broni, oślepianie reflektorem czy wpychanie migrantów na siłę przez ogrodzenia na polską stronę. Funkcjonariusze są oczywiście szkoleni z zachowań psychologii tłumu, ale pamiętajmy, że nie każdy ma odporność na takie sytuacje. Mam nadzieję, że wśród funkcjonariuszy polskich służb jest liczna grupa psychologów. A jeśli nie, powinni ściągnąć na granice minimum 30-40 specjalistów z zakresu psychologii - mówi nam koordynator do spraw szkoleń Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas.
Zdaniem gen. Rapackiego Polska powinna już dawno umiędzynarodowić problem na granicy z Białorusią, a także zaangażować naszych partnerów z Unii Europejskiej i NATO.
- Kryzys na granicy trwa wiele tygodni, a biorąc pod uwagę sytuację na Litwie to kilka miesięcy. A tymczasem Polska dopiero w ostatnich dniach - kiedy konflikt eskaluje - nagłaśnia sprawę na Zachodzie. Na razie niestety nic nie wskazuje, by presja polityczna wywierana na Łukaszence przynosiła skutek w rozwiązaniu kryzysu. Może być odwrotnie. Prowokacje ze strony białoruskich służb są nadal realne i mogą iść w kierunku podburzania migrantów i wyposażania ich w niebezpieczne elementy. Nie mam wątpliwości, że policyjne grupy przeznaczone do odparcia zamachu terrorystycznego muszą być cały czas w odwodzie - ocenia gen. Adam Rapacki.
Przypomnijmy, że polskie służby na granicy z Białorusią zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Na miejscu jest łącznie około 15 tysięcy funkcjonariuszy policji, Straży Granicznej i żołnierzy, w tym także przedstawicieli Wojsk Obrony Terytorialnej.