ŚwiatSposób na Trumpa: komplementy, biznes i znajomi

Sposób na Trumpa: komplementy, biznes i znajomi

Donald Trump nie jest konwencjonalnym prezydentem. Dlatego aby zyskać jego uwagę i przychylność, zagraniczni partnerzy Ameryki muszą chwytać się niekonwencjonalnych działań. I właśnie dzięki takim zabiegom udało się przekonać amerykańskiego prezydenta do przyjazdu do Polski.

Sposób na Trumpa: komplementy, biznes i znajomi
Źródło zdjęć: © Forum
Oskar Górzyński

Donald Trump ma w Białym Domu cały sztab doradców i urzędników pomagających w prowadzeniu polityki i podejmowaniu decyzji. Ale często bywa, że to nie oni mają decydujący wpływ na to, co robi prezydent.

Ominąć establishment

- My dopadliśmy do Trumpa przez jego osobistych znajomych. On ma taką grupę ok. 20 przyjaciół z biznesu i polityki, do których regularnie dzwoni, codziennie spędzając przy telefonie godzinę czy dwie. My do kilku z nich dotarliśmy, m.in. do Rudy'ego Giulianiego, który rozmawia z nim kilka razy w tygodniu. I to właśnie on miesiąc temu przekonał Trumpa, żeby przyjechał do Polski - mówi WP polityk obozu rządzącego. Giuliani był z wizytą w Polsce w grudniu ubiegłego roku na zaproszenie swojego partnera z kancelarii prawniczej Lejba Fogelmana. Pretekst ten był okazją do spotkania Republikanina z Jarosławem Kaczyńskim, z którym odbył trzygodzinną rozmowę. I to właśnie ona miała być kluczowa w sprowadzeniu amerykańskiego prezydenta do Polski.

Giuliani, były mer Nowego Jorku, nie pełni żadnej oficjalnej roli w Waszyngtonie, jednak z Trumpem łączy go wieloletnia znajomość i publicznie okazywana sympatia. A w świecie miliardera i celebryty, lojalność i pochlebstwa bezpośrednio przekładają się na dostęp i wpływ. To do niego - z pominięciem prawników Białego Domu i swojego gabinetu - prezydent zadzwonił, kiedy chciał wprowadzić swój zakaz wjazdu dla muzułmanów. I to jego rady posłuchał ustalając harmonogram swoich zagranicznych podróży.

- Od urzędników Białego Domu na wstępie od razu usłyszeliśmy, że nie ma szans, by Trump przyjechał do nas w pierwszym roku swoich rządów. Przedstawiciele establishmentu byli za pójściem utartym szlakiem: najpierw powinna być Wielka Brytania, Niemcy - mówi nasz rozmówca. - W jednym z portali przeczytałem, że kluczowe znaczenie miała rozmowa Waszczykowskiego z sekretarzem Stanu Reksem Tillersonem. To zupełna bzdura, bo po pierwsze znaczenie Tillersona jest drugorzędne, a po drugie on był do końca przeciwny przyjazdowi do Polski. Dlatego fakt, że my będziemy przed Wielką Brytanią jest znaczący - dodaje.

Pochlebstwa i obietnice

Jakie argumenty mogły przekonać Trumpa do podjęcia tej decyzji? Jak wynika z dotychczasowej praktyki, najskuteczniej do amerykańskiego prezydenta i miliardera-celebryty przemawiają dwie rzeczy: pieniądze i pochlebstwa. Przykładem takiego działania była jego wizyta w Arabii Saudyjskiej - kraju, który podczas kampanii ostro krytykował. Jego stosunek do monarchii zmienił się jednak po obietnicy zawarcia rekordowego kontraktu na amerykańskie uzbrojenie. W rezultacie w Rijadzie został powitany z najwyższymi honorami, a sam miał dla gospodarzy wizyty same słowa uznania.

Za tym przykładem poszły też Chiny. Mimo że Trump podczas kampanii nieustannie występował przeciwko Chinom, teraz sytuacja jest się zgoła inna. Po wizycie Xi Jinpinga w klubie golfowym Trumpa na Florydzie, amerykański prezydent diametralnie zmienił zdanie na temat roli Chin w kontekście Korei Północnej i zrezygnował z oznaczenia Pekinu mianem manipulatora walutowego - co zapowiadał przez całą swoją kampanię. Co zapewne nie było przypadkiem, w dzień wizyty Xi chiński sąd zezwolił Ivance Trump na zarejestrowanie trzech znaków towarowych w Chinach. Wcześniej, w lutym, usunięto przeszkody do rejestracji ponad 30 innych znaków towarowych imperium Trumpa. W czerwcu zaś chińskie władze zaprosiły Ivankę i jej męża, Jareda Kushnera do odwiedzenia i inwestowania w Chinach.

Najnowszym adeptem takiego podejścia do amerykańskiego prezydenta była Ukraina. We wtorek jej prezydent Petro Poroszenko odwiedził Biały Dom. Kijów podczas kampanii wyborczej w USA nieformalnie opowiedział się po stronie Hillary Clinton i po wyborze Trumpa był pełen obaw co do prezydentury Trumpa. Poroszenko postanowił jednak zatrzeć złe wrażenie. W wywiadzie dla Fox News wylewnie chwalił Trumpa, porównując go do Ronalda Reagana. Według rosyjskiego dziennika "Kommersant", miał też zaproponować Trumpowi lukratywne kontrakty na odbudowę Donbasu w zamian za pomoc w odzyskaniu regionu. Odpowiedź na tę propozycję nie jest znana; wiadomo jednak, że tuż przed wizytą ukraińskiego prezydenta Departament Skarbu USA ogłosił nową listę antyrosyjskich sankcji.

Polska okazja

Polskie władze w swoich staraniach o skłonienie Trumpa do wizyty podążyły tym samym tropem. Przedstawiciele rządu od samego początku wypowiadali się o prezydencie USA w samych superlatywach i podkreślali swoją ideologiczną bliskość. Jak przyznał natomiast szef MSZ Witold Waszczykowski, jednym z głównych argumentów do przekonania Trumpa do złożenia wizyty było zapewnienie, że w Polsce "nie spotka demonstracji i krytyki" i zostanie przyjęty z "otwartymi rękoma".

Drugim argumentem był biznes. Wizyta w Polsce podczas szczytu Trójmorza będzie dla Amerykanów okazją do poważnego wejścia na rynek środkowoeuropejski z dostawami gazu skroplonego. Podobnie jak w przypadku Arabii Saudyjskiej, beneficjentem wizyty może może być też przemysł zbrojeniowy. Nie krył tego przedstawiciel koncernu Lockheed Martin - producenta Black Hawków - który przyznał, że jest "bardzo optymistycznie" nastawiony co do perspektyw przetargu na śmigłowce dla polskiego wojska.

Jak widać, takie podejście już odniosło sukces, bo samo skłonienie do przyjazdu prezydenta znanego z awersji do podróży jest wyczynem. Ale to, jakie będą konkretne korzyści z przyjazdu Trumpa, okaże się dopiero 6 lipca w Warszawie. A także dzień później, kiedy w Hamburgu Trump spotka się z tym, który jako pierwszy zastosował wobec Trumpa podobne podejście - Władimirem Putinem.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (118)