Ocenili, że Rosja jest słaba. Mały kraj przestał się bać, są już efekty
Estonia zaczyna odgrywać w antyrosyjskiej polityce w UE pierwsze skrzypce. - To "jastrzębie" podejście do sprawy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Chłoń, dyplomata i były ambasador RP w Estonii. - Estonia ocenia, iż Rosja - w wyniku tego, co się stało po 24 lutego - jest w istocie słaba - dodaje.
28.08.2022 | aktual.: 28.08.2022 13:23
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Estonia wyrasta na lidera działań zmierzających do zwiększenia sankcji dla Rosji i rysuje się na poważnego gracza politycznego.
Tomasz Chłoń, polski hungarysta, dyplomata, i były ambasador RP w Estonii: To, co się dzieje w Ukrainie można uznać za niebezpieczne, także egzystencjonalnie, oprócz samej Ukrainy także i dla państw takich jak Estonia, Łotwa, Litwa czy Polska. A jeśli wziąć pod uwagę zagrożenie bronią jądrową, to i dla reszty świata. Osobiście myślę, że Rosja nie ma sił, by zaatakować państwo NATO, a nuklearnej retoryce brak pokrycia w zamiarach.
Jeśli spojrzeć na obecną politykę estońską, także kwestie wewnętrzne, jak np. demontaż kolejnych pomników sowieckich, skłaniałbym się ku temu, że Estonia ocenia, iż Rosja - w wyniku tego, co się stało po 24 lutego - jest w istocie słaba i zatem oznacza to również dobry moment, by odsunąć te ostatnie pozostałości przypominające o rosyjskiej okupacji, o minionych czasach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Estonia stała się - w pewnym sensie - liderem politycznym w Unii Europejskiej. Wynika to z wielu czynników, również ze względów personalnych, tego, kto jest premierem kraju. Jest to moment, kiedy państwa najbardziej zagrożone biorą na siebie odpowiedzialność i przywódczą sprawczość w UE. Nie zawsze to wychodzi, jak w przypadku postulatu objęcia wszystkich Rosjan zakazem wjazdu turystycznego do UE. Nie uzyska to najprawdopodobniej poparcia.
To również moment, gdy Europa i świat poznają lepiej historię Estonii. Zaczynają rozumieć, dlaczego tak się dzieje, że Estonia patrzy na Rosję przez szkło powiększające, podczas gdy niektórzy na Zachodzie przez słoneczne okulary. Historia i demografia, a także bieżąca polityka, odgrywają tu rolę.
Jakie znaczenie ma tu historia?
Przed II wojną światową Estonia była państwem, które bardzo prężnie się rozwijało. Była zamożniejsza od Finlandii. Gdyby nie sowiecka okupacja, Estonia byłaby być może jednym z najbardziej rozwiniętych i zamożnych państw na świecie. Nawet bogatszym niż Luksemburg.
Wówczas w Estonii żyło ok. 20 tys. Rosjan. W Narwie Rosjanie stanowili 4 proc. ludności. W wyniku wojny Estonia straciła 25 proc. swojej ludności. Przy 400 tys. mieszkańców to daje piorunujący efekt. A potem jeszcze okupacja. Estończycy starali się podtrzymywać i umacniać swoją tożsamość w jej trakcie. Na zasadzie opozycji my-oni, gdzie oni to oczywiście okupanci. Ale na przykład do Narwy zaczęto wówczas sprowadzać osiedleńców z ZSRR, zabraniając osiedlać się Estończykom. Proporcje demograficzne się dramatycznie zmieniły. Problemy, które mają teraz miejsce, wynikają z tych historycznych zaszłości.
Ilu Rosjan jest obecnie w Estonii?
Ok. 25 proc. mieszkańców kraju to osoby rosyjskojęzyczne. W samym Tallinie ponad 40 proc., Narwa to aż 90 proc.
Estonia decyduje się na usuwanie sowieckich pomników. To nie pierwsza taka sytuacja.
W 2007 roku rząd estoński zdecydował się na usunięcie tzw. żołnierza z brązu w centrum Tallina. Proszę sobie wyobrazić, że jest pani szefową rządu i co roku 9 maja w centralnym miejscu stolicy państwa pojawiają się tysiące ludzi z flagami obcego mocarstwa, okupanta i celebrują symbol okupacji. Jak długo można to tolerować? Należało pozbyć się symboli z minionych czasów. Teraz jest tego powtórka, Estonia usuwa kolejne sowieckie pomniki.
Estończycy wówczas zrobili to bardzo sprawnie i szybko. Teraz są jeszcze lepiej przygotowani. Rozmawiałem z byłym ambasadorem Estonii w Polsce, który jest obecnie przedstawicielem Estonii przy UE. Mówił mi, że dziennikarze rosyjscy przyjechali do Narwy na wizach turystycznych i zaczęli robić reportaże z miejsca, gdzie usunięto pomnik.
To nie jest jednak skala protestu na miarę tego, co miało miejsce w 2007 roku. Sami Rosjanie w Estonii są teraz inną grupą. Przed drugą wojną światową społeczeństwo było homogeniczne, teraz nadal zmaga się, ale będzie mogło szybciej uporać się z okupacyjną przeszłością.
Tak wygląda tło tego, co się dzieje w Estonii w związku z wojną w Ukrainie. To "jastrzębie" podejście i polityka, które przypominają Europie i światu, co oznacza niewola, okupacja, wojna, wartości i demokracja. W tej jakże trudnej sytuacji międzynarodowej Estonia jest jednocześnie na fali, premierka Kaja Kallas jest na fali. Ten kraj sobie dobrze radzi. Nie jest jednak tak, że tworzy się tam jakaś sytuacja wybuchowa. Panią premier widziałbym, zresztą, w roli następnego sekretarza generalnego NATO.
Estończycy i Rosjanie, zamieszkujący ten kraj, dobrze ze sobą żyją?
Przed 24 lutego Estończycy oceniali, że nie ma żadnego poważnego problemu. Że Rosjanie mieszkający w Estonii są lojalni, że są najszczęśliwszymi Rosjanami na świecie, że mogą podróżować itd. Jeden z estońskich polityków napisał anegdotycznie, że w ostatnich trzydziestu latach z Estonii wyjechało do Rosji pięciu Rosjan, po czym trzech szybko chciało wrócić. Wielu Rosjan uzyskiwało paszport i obywatelstwo estońskie, mogło wyjeżdżać dalej na Zachód i wielu tak robiło. Mimo obecnie pewnych protestów w Narwie, nie widzę jednak poza tym szczególnego napięcia.
Estonia zamyka swoje granice dla Rosjan. Może być przykładem dla Europy i świata, jak jeszcze mocniej zaostrzać sankcje.
To, co robi Estonia, być może brzmi kategorycznie. Czasami jest odbierane tak, żeby w ogóle nie wpuszczać Rosjan do UE. Nie o to chodzi Estończykom. Nie chcą bowiem uniemożliwiać dysydentom, dziennikarzom, którzy czują się zagrożeni, pracować z terytorium Unii Europejskiej.
Moim zdaniem Unia Europejska powinna zmienić swoje podejście w sprawie wydawania wiz dla Rosjan. Powinniśmy dać odczuć Rosjanom konsekwencje wojny w Ukrainie A nie pokazywać, że jako turyści są mile widziani. Sama dyskusja dotycząca wprowadzenia zakazu wjazdu turystycznego wywołała ogromną dyskusję, rozczarowanie wśród Rosjan. To może wstrząsnąć sumieniem apatycznego rosyjskiego społeczeństwa.
Ale to, co się dzieje w ciągu ostatnich 20 lat w Rosji, to tragedia – powolne, konsekwentne eliminowanie przeciwników politycznych, więzienia, zabójstwa, przymusowa migracja. W tej chwili w Rosji nie ma za bardzo komu organizować protesty. Jednak te masy Rosjan muszą dostawać sygnały z Zachodu, żeby się opamiętali. Ograniczenia w wydawaniu wiz to bolesny, smutny środek, ale być może będzie zrozumiały.
Czy proputinowskie osoby zamieszkujące Estonię mogą stworzyć grupę, która będzie się buntować wobec polityki kraju?
Przeprowadzono badania w krajach regionu, publikowane m.in. przez GLOBSEC, z których wynika, że 24 proc. mieszkańców Estonii nie uważa, że Rosja jest winna temu, co się stało w Ukrainie. To mogłoby się zbiegać z tym, co mówiłem o demografii. Prawda jest jednak bardziej złożona. Niewielka część Estończyków też tak uważa, nie są to sami Rosjanie. Jednocześnie rosnąca grupa mieszkańców rosyjskojęzycznych podziela opinię większości estońskiej. To znacząca grupa, która po 24 lutego jeszcze się zwiększyła.
Nie ma w Estonii rosyjskojęzycznych politycznych przywódców, którzy mogliby sprowokować protesty na masową skalę. Nie ma sytuacji zagrożenia dla porządku publicznego. Służby estońskie, w tym specjalne, są znakomicie przygotowane. Ale też ci, którzy wywodzą się z rodzin sowieckich popierających Putina, kochających Rosję, przechodzą na inne pozycje coraz bardziej przekonując się do europejskich wartości.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski