Spory na Morzu Południowochińskim. Niespodziewaną wojnę mogą wywołać rybacy i ich kutry?
Morze Południowochińskie od lat jest przedmiotem sporu Chin z sąsiadami. Amerykański magazyn "The National Interest" zwraca uwagę, że to właśnie ten akwen może zupełnie nieoczekiwanie przeobrazić się w teatr nowej wojny. Kryzys może rozpocząć się w każdej chwili, a najbardziej prawdopodobna droga do jego wybuchu wiedzie przez incydenty zbrojne łodzi straży granicznych z kutrami rybackimi. Szczególnie, że ostatnie zabiegi Białego Domu, by utrzymać na akwenie status quo, spełzły na niczym.
Na początku stycznia Waszyngton zaapelował, by "zamrozić" Morze Południowochińskie. Stany Zjednoczone zaproponowały, by na morzu i jego dnie nie przeprowadzać działań, które mogłyby doprowadzić do zadrażnienia sąsiedzkich stosunków. Jako przykład podano chińskie odwierty w poszukiwaniu ropy naftowej z maja ubiegłego roku, co do których zastrzeżenia zgłaszał Wietnam.
Pekin chłodno przyjął ten pomysł, kwitując, że Amerykanie "przesadzają". - Sytuacja na Morzu Południowochińskim jest w całości stabilna. Nie dochodzi do żadnych problemów w związku z żeglugą. Ktoś przesadza i politycznie rozgrywa tak zwane "napięcia na Morzu Południowochińskim". Nie zgadzamy się z takimi działaniami - skomentował Wang Yi, minister spraw zagranicznych Chin.
To nie państwa mogą zadecydować
"The National Interest" ocenia, że propozycja USA była całkowicie chybiona i nie ma szans na to, że Pekin wysłucha w tej materii Waszyngtonu. Nie oznacza to jednak, że Chiny będą dążyły do otwartej wojny na morzu. Magazyn wskazuje, że każde państwo zaangażowane w spory terytorialne ma w tej chwili więcej do stracenia niż do zyskania.
Chiny, które właśnie wkraczają w nową erę jednocyfrowego wzrostu gospodarczego (czytaj więcej), pogorszyłyby swoją reputację, co odbiłoby się na ich ekonomii. W dodatku ich agresja pchnęłaby wszystkich sąsiadów w bliskie sojusze ze Stanami Zjednoczonymi.
Z kolei słabsze państwa regionu straciłyby jeszcze więcej. Prawdopodobnie błyskawicznie poległyby w zbrojnej konfrontacji z Pekinem i zostałyby zmuszone do zbudowania wspólnego frontu antychińskiego. Ostatecznie, nawet jeśli nie ucierpiałyby ich siły zbrojne, to potężny sąsiad zadałby cios w ich gospodarki.
Z tych powodów szanse na wybuch wojny są na razie niewielkie, ale w najbliższych latach może się to szybko zmienić. Szczególnie, że to nie państwa, a pojedynczy obywatele mogą doprowadzić do gwałtownej eskalacji - przekonuje "The National Interest". Wystarczy przypomnieć incydent wokół Rafy Scarborough z kwietnia 2012 roku, w którym filipińscy pogranicznicy pojmali ośmioosobową załogę chińskiego kutra rybackiego. Gdy w podobnych sytuacjach w przyszłości dowódcom poszczególnych jednostek zabraknie "chłodnej głowy", sytuacja może wymknąć się spod kontroli.
Nie byłoby to zresztą nic nowego, bo do zbrojnych konfrontacji na Morzu Południowochińskim dochodziło już w przeszłości. W 1988 roku Chiny i Wietnam stoczyły bitwę o Południową Rafę Johnsona. W wymianie ognia zginęło 70 Wietnamczyków, dwie jednostki zostały zatopione, a całość zakończyła się chińską okupacją obszaru, która trwa do dziś (czytaj więcej o obecnym sporze wokół rafy).
Rybna dyplomacja
Amerykański magazyn podaje, że w latach 1985-2002 chińscy rybacy potroili częstotliwość połowów z dala od wybrzeża, z 10 do 35 proc. całości połowów. W ostatniej dekadzie ten trend się jeszcze bardziej pogłębił. Chińczycy jedzą dziś pięć razy więcej ryb niż 40 lat temu. Chiny już teraz są największym przetwórcą i eksporterem owoców morza, a wraz z bogaceniem się obywateli Państwa Środka w dalszym ciągu może wzrastać wewnętrzne zapotrzebowanie na te produkty.
To niezbicie dowodzi, że Morze Południowochińskie jest dziś dużo bardziej "zatłoczone" niż niemal 30 lat temu w czasach chińsko-wietnamskiej potyczki o rafę. Poszczególne państwa, rybacy, a za nimi pogranicznicy, są nieporównywalnie mocniej zmotywowane do zapuszczania się w głąb akwenu.
Rybacy są także łatwym narzędziem do prowadzenia zaczepnej polityki. Pekin zachęca ich do dalekomorskich połowów, wprowadzając subsydia na paliwo i dotacje na sprzęt nawigacyjny. Gdy w 2014 roku doszło do sporu pomiędzy Wietnamem i Chinami o odwierty w poszukiwaniu ropy naftowej, oba państwa świadomie wykorzystywały swoje floty rybackie, które wysyłały w rejon konfrontacji. A tam gdzie pojawiają się kutry, pojawiają się także okręty straży granicznych. Dlatego, jak zauważa "The National Interest", Stany Zjednoczone muszą uważniej brać pod uwagę możliwość, że konflikt na Morzu Południowochińskim może wybuchnąć nie z powodu ustalania morskich granic, a z powodu konfrontacji kutrów i jednostek pograniczników, napędzanych subsydiowanym paliwem i nacjonalizmem, podsycanym przez kraje w regionie.
Adam Parfieniuk