ŚwiatChiny na wielkim zakręcie. Państwo Środka wraca do źródeł

Chiny na wielkim zakręcie. Państwo Środka wraca do źródeł

Chiny zanotowały najniższy wzrost gospodarczy od ćwierćwiecza i szukają nowej ścieżki rozwoju. Nie sięgają przy tym do marksizmu ani innych teorii wypracowanych na Zachodzie, lecz do bogatej chińskiej tradycji. Gdyby Państwo Środka nie dokonało korekty poprzedniego modelu ekspansji, kroczyłoby ku społecznej katastrofie. Jedno jest jednak pewne, zmianom gospodarczym nie będzie towarzyszyć liberalizacja systemu politycznego - pisze prof. Bogdan Góralczyk dla Wirtualnej Polski.

Chiny na wielkim zakręcie. Państwo Środka wraca do źródeł
Źródło zdjęć: © AFP | MARK RALSTON
prof. Bogdan Góralczyk

Przez polskie media w nucie sensacji przebiegła wieść: Chiny hamują i w 2014 r. zanotowały niski wzrost, tylko 7,4 procent. Jedni odnotowali to z nadzieją, drudzy satysfakcją, ale raczej trudno było dostrzec zrozumienie istoty spraw. Tym bardziej, że jakoś nie dostrzeżono kluczowego wystąpienia chińskiego premiera Li Keqianga na ceremonii otwarcia Światowego Forum Gospodarczego w Davos, co samo sobie należy uznać za symbol.

Owszem, Chiny zanotowały najniższy wzrost od 1990 roku. Tyle tylko, że już od dawna zapowiadały, że wzrost wyniesie... 7,5 proc., więc chyba trudno mówić o przestrzeleniu. Ponadto, na co zwracał uwagę Li Keqiang na poprzednim "chińskim" Davos (bo jest i takie), inflacja jest niska - 2,3 proc., a bezrobocie w największych miastach sięga 5 procent. Ponadto, nawet przy zwolnionym tempie, chiński kolos w 2014 r. sam dał światu ok. 27 proc. wzrostu. W podtekście: niech inni się martwią, nie my.

Ucieczka przed wybuchem

Jedno jest pewne: czasy dwucyfrowego wzrostu w Chinach się skończyły. Po części z racji wyczerpania się prostych rezerw, w tym ogromnych zasobów siły roboczej na wsi, które zaprzężono do niewolniczej wręcz, z naszego punktu widzenia, pracy na budowach. Tanie Chiny też się skończyły, a turbulencje na światowych rynkach sprawiły, że sam eksport i inwestycje nie mogą już być siłami napędowymi rozwoju.

Ponadto poprzedni ekstensywny model rozwojowy, gdy stawiano przede wszystkim na szybki wzrost, tak gospodarczy, jak potęgi państwa, wyczerpał się, a przy tym przyniósł niebywałe wyzwania w postaci korupcji, rozwarstwienia, uwłaszczenia nomenklatury czy ogromnego zniszczenia środowiska naturalnego. Jeszcze trochę, a nastąpiłby społeczny wybuch, na jeszcze większą skalę niż ten na placu Tiananmen wiosną 1989 r. (bo przyczyny wówczas były niemal dokładnie takie same).

Zdajemy sobie sprawę, że po 2008 r. doszło do tąpnięcia na światowych rynkach, a Unia Europejska jest targana sprzecznościami do dziś - i nawet nie wiemy, jak to się wszystko skończy. Nie zdajemy sobie natomiast sprawy z tego, że wielki kryzys na rynkach wywołał w Chinach zażartą, bezprecedensową i też daleką od zakończenia debatę nad tamtejszym modelem rozwojowym, oczywiście sui generis, a więc samoistnym, chińskim do szpiku kości.

Tradycja lekiem na całe zło

W jej trakcie, co znamienne, nie sięga się do marksizmu, ale też do innych teorii wypracowanych na Zachodzie. Wraca się natomiast - i to w przyspieszonym tempie - do chińskiej tradycji i tamtejszej "esencji" (guo qing). Wystarczy spojrzeć na teksty najnowszych wystąpień głowy państwa (i partii) Xi Jinpinga, gdzie nic z Marksa, rzadko coś z wizjonera obecnych reform Deng Xiaopinga, za to pełno cytatów ze starożytnych mędrców, począwszy do Konfucjusza, jak też popularnych w elitach zwięzłych i dosadnych mądrości i porzekadeł zwanych chengyu.

Zarówno Xi, jak inni chińscy liderzy mówią wprost: zachodni model demokracji liberalnej jest u nas nie do przyjęcia, musimy szukać u siebie, w bogatej chińskiej tradycji, a przy okazji zaczynamy mieć "chińskie marzenie", Chinese Dream (Zhongguo meng) o powrocie do dawnej świetności (czyli np. stanu z lat wojen napoleońskich, gdy Chiny same dawały światu 1/3 jego PKB, podczas gdy dzisiaj dają ok. 15 proc.).

Chcąc spełnić ten "chiński sen", trzeba jednak - z konieczności - zmienić chiński model rozwojowy. Wzrost za wszelką cenę, jak było dotychczas, ma zastąpić wzrost zrównoważony, a eksport nie może już w takim samym stopniu jak poprzednio być siłą napędową tego wzrostu. Ma go zastąpić siła rynku wewnętrznego i konsumpcja. A ta wymaga oczywiście konsumenta. Innymi słowy, trzeba zbudować klasę średnią - konsumencką (xiaokang shehui). I dlatego proponuje się w okresie 2012-2020 dwukrotne podniesienie indywidualnych dochodów każdego obywatela w państwie.

A gdy do tego dodamy inne najważniejsze cele, wymieniane w nowym modelu rozwojowym, takie jak odbudowa sieci świadczeń socjalnych, czy nacisk na zieloną, a przy tym innowacyjną gospodarkę, staje się jasne, dlaczego Chiny zwolniły - albowiem poważną cześć środków i zasobów (w tym tych z 4 bilionów dolarów rezerw walutowych) trzeba przeznaczyć właśnie na te ambitne cele. Ile to ma być? Ano dokładnie tyle, by nie zakłócić dalszego harmonijnego rozwoju i nie wywołać społecznych niepokojów.

Nauczył nas Gorbaczow - i Tocqueville

Tymczasem eksperci zachodni - tu akurat, co rzadkie - zgadzają się z chińskimi. Wyliczyli, iż granicą takiego bezpieczeństwa socjalnego będzie właśnie wzrost rzędu 7-7,5 proc. w ciągu roku. Resztę można przeznaczyć na inne cele. I to właśnie się robi. Tym samym, rzekomy wzrost, który dla nas jest zaskakujący, a przez niektórych przyjęty jako niepokojący, w Chinach jest spodziewany i skalkulowany.

Groźniejszy, co paradoksalne, byłby komunikat, jak w latach minionych - znowu wzrost dwucyfrowy. Bo to byłby dowód, że Chiny nie dokonały korekty poprzedniego modelu ekspansji i kroczą ku społecznej katastrofie. Teraz już wiemy, że korekty dokonują. Ale do jej końca daleko.

Tymczasem już z mądrych pism Alexisa de Tocqueville'a wiemy, iż najgroźniejszy moment dla autokratycznego reżimu nadchodzi wtedy, gdy zaczyna się on reformować. Przy czym świetny Francuz dodawał też termin "liberalizować". Chińczycy to wiedzą, uważnie go czytali, jak też wyciągnęli wnioski z eksperymentów niejakiego Michaiła Gorbaczowa. Gospodarkę więc jeszcze bardziej liberalizują, ale systemu politycznego nie. O demokracji też mówią, ale swoiście rozumianej: gdzie powinności wobec państwa mają być ponad indywidualnymi wolnościami; czyli tak, jak zawsze w długich dziejach Chin było.

Prof. Bogdan Góralczyk dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (177)