Spór koalicjantów o wybory w Rzeszowie. "Po tym PiS nie zdecyduje się na przyspieszone wybory"
- Wynik w Rzeszowie przecina dyskusję o wcześniejszych wyborach parlamentarnych. Jarosław się na to nie zdecyduje, za duże ryzyko - mówi Wirtualnej Polsce jeden z polityków PiS. W obozie władzy rozgorzał spór o odpowiedzialność za porażkę w wyborach na prezydenta stolicy Podkarpacia. Winą przerzucają się politycy PiS i Solidarnej Polski.
Przedstawiciele partii rządzącej przekonują, że gdyby nie start w wyborach wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła z Solidarnej Polski, wojewoda podkarpacka i kandydatka PiS na prezydenta Rzeszowa Ewa Leniart weszłaby do drugiej tury wyborów i być może nawet wygrałaby z popieranym przez opozycję Konradem Fijołkiem.
- Można mówić o klęsce prawicy, bo trzech kandydatów toczyło między ze sobą bratobójczy bój - powiedział w poniedziałkowy poranek w RMF FM Marek Suski z PiS, mówiąc o Leniart, Warchole, ale także o kandydacie Konfederacji Grzegorzu Braunie.
Trudną sytuację prawicy po wyborach w Rzeszowie tłumaczy zastępca rzecznika PiS Radosław Fogiel: - Widać jak na dłoni, że ten eksperyment z wystawieniem kilku kandydatów ze strony Zjednoczonej Prawicy ewidentnie się nie powiódł. I to jest przede wszystkim coś, z czego my zdajemy sobie sprawę, ale muszą sobie z tego zdawać też sprawę nasi koalicjanci - przekonuje polityk w audycji "Siódma9" w.
Jak dodaje Fogiel: - Mieliśmy kandydata PiS, kandydata Solidarnej Polski, przez chwilę kandydata Porozumienia, który następnie poparł kandydata Solidarnej Polski. Ten kandydat [Marcin Warchoł - przyp. red.] otrzymał poparcie na poziomie Grzegorza Brauna, a równocześnie mamy sytuację, w której, niestety, pozbawiono wojewodę Leniart chociażby możliwości walki o drugą turę.
Głos w tej sprawie zabrał nawet sam premier Mateusz Morawiecki. - Z naszej strony zdecydowanie lepiej by było, gdyby była jedna kandydatka, jedna kandydatura. To wprost trzeba powiedzieć. Myśmy o tym bardzo wyraźnie mówili, nakłanialiśmy naszych koalicjantów. Stało się inaczej - ubolewał szef rządu w poniedziałkowy poranek.
I o to PiS ma największe pretensje do Solidarnej Polski - że partia Zbigniewa Ziobro wystawiła swojego kandydata w wyborach, tworząc konkurencję dla kandydatki PiS Ewy Leniart.
Solidarna Polska kontruje przekaz PiS. W koalicji trwa spór
Zapytaliśmy polityków Solidarnej Polski o krytyczne oceny ze strony polityków PiS. "Ziobryści" nie zgadzają się z narracją koalicjanta.
- Rzeszowianie w tych wyborach niestety kierowali się preferencjami partyjnymi. Marcin przekonywał przede wszystkim wyborców Tadeusza Ferenca, ale to nie do końca się udało. Co piąty wyborca PiS za to poparł Marcina, a nie Ewę Leniart. To też jest znamienne. Nie zmienia to niestety faktu, że wyborcy kierowali się sympatiami partyjnymi, stąd tak duża przewaga opozycji - mówi nam jeden z polityków Solidarnej Polski.
A co z zarzutem ze strony PiS, że gdyby nie start Warchoła, to Ewa Leniart mogłaby powalczyć w Konradem Fijołkiem w drugiej turze jak równy z równym? - Ktoś, kto tak twierdzi, z matematyką nie miał chyba nic wspólnego. Wyborcy Ferenca to byli wyborcy opozycji i nikt z PiS, nawet jeden kandydat, by tego nie zmienił. PiS w każdym przypadku było skazane na porażkę - twierdzi rozmówca z Solidarnej Polski.
Polityk krytykuje też PiS za to, że mimo "totalnej" kampanii wspieranej osobiście przez Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego, Ewa Leniart uzyskała relatywnie słaby wynik - poniżej oczekiwań. - Jej kampanię robiono z rozmachem, Leniart miała wsparcie prawicowych mediów, w tym przede wszystkim mediów rządowych. Warchoł za to był blokowany. Mierzyliśmy się z ogromną dysproporcją, a Leniart była faworyzowana. I co? - pyta retorycznie współpracownik Zbigniewa Ziobry.
I przypomina, że Ewa Leniart i Marcin Warchoł mieli w sumie mniej głosów (35 proc.) w Rzeszowie niż Zjednoczona Prawica w wyborach parlamentarnych w 2019 roku (44 proc.). - To jest poważny problem - stwierdza nasz rozmówca.
A politycy PiS nieoficjalnie przyznają: - Wynik w Rzeszowie przecina dyskusję o wcześniejszych wyborach parlamentarnych. Jarosław się na to nie zdecyduje, za duże ryzyko.
Polityk Solidarnej Polski: - Jeśli PiS chce jeszcze marzyć o większości w parlamencie, jest skazany na współpracę z nami. Innej możliwości nie ma.
Jak słyszymy, oprócz wzajemnej krytyki w mediach nie są planowane personalne rozliczenia za wybory w Rzeszowie.
Szef struktur PiS, poseł z Podkarpacia Krzysztof Sobolewski nadal będzie pełnił swoją funkcję. Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł ma zakończyć urlop, który wziął na czas kampanii, i wrócić do obowiązków w resorcie Zbigniewa Ziobry. Wojewoda podkarpacka Ewa Leniart będzie zmuszona współpracować ze swoim rywalem i nowym prezydentem Rzeszowa Konradem Fijołkiem.
Wybory w Rzeszowie. Samokrytyka polityków koalicji rządzącej
- Te wybory nie były zwykłymi wyborami w ważnym mieście wojewódzkim, ale pewnym poligonem. W tej kampanii brali udział przedstawiciele wszystkich ważnych ugrupowań. To jest czerwona lampka dla obozu Zjednoczonej Prawicy. A Podkarpacie uchodzi za bastion prawicy, gdzie PiS zdobywa 60-70 proc. - nie ukrywa rozgoryczenia senator klubu PiS Jan Maria Jackowski.
Porażki w Rzeszowie spodziewał się za to wicepremier i lider Porozumienia Jarosław Gowin. - Nie byłem zaskoczony, spodziewałem się tego, niestety. Wyborcy pokazali nam w Rzeszowie żółtą kartkę, a wyborach parlamentarnych mogą pokazać czerwoną. Wśród wielu sympatyków Zjednoczonej Prawicy niektóre propozycje programowe koalicji rządzącej wywołują kontrowersje. Z niepokojem też przyglądają się budżetowym skutkom podatkowym. Pora najwyższa rozpocząć dyskusję o udziale samorządów w podatku PIT - powiedział w programie "Tłit" minister rozwoju.
Szef gabinetu Gowina i rzecznik Porozumienia Jan Strzeżek, w krytyce koalicji idzie jeszcze dalej: - Za bardzo skupiamy się na sprawach personalnych, na grach wewnętrznych, a za mało na tym, co najważniejsze: konsekwentnym realizowaniu naszego programu. Nie realizujemy umowy koalicyjnej, nie skupiamy się na tym, co ważne - ocenia Strzeżek. Jak dodaje rzecznik partii Jarosława Gowina: - Te wyniki nie są dobre. To już nie jest czerwona lampka, ale bicie w dzwon. Podzieleni nie będziemy wygrywać.