"A co to za głupie żarty!"
"Zadzwonił Wiktor Bater z Polsatu. Byłam na cmentarzu. Powiedział: - Samolot prezydencki się rozbił. - A co to za głupie żarty! - krzyknęłam" - wspomina Longina Putka, konsul w Moskwie.
Relacjonuje dalej: "Rosjanie byli w szoku. Podszedł do mnie pracownik urzędu gubernatora obwodu smoleńskiego. - Bardzo prosimy - powiedział - żeby przed polską mszą odbyła się msza prawosławna w rosyjskiej części cmentarza i żeby Polacy na nią przyszli.(...) Wiedziałam, że Rosjanie tego potrzebują, że dla nich ta katastrofa to też dramat. Jeśli - dodał - nie będzie naszej mszy, wybuchnie skandal. Rosjanie nigdy nam tego nie darują".
"Wsiadłam w samochód i pojechałam na lotnisko w Witebsku. Była 16.30 miejscowego czasu, czyli 14.30 polskiego. Tam czekali już przedstawiciele administracji białoruskiej i konsulowie z Mińska. Po mniej więcej trzydziestu minutach wylądował samolot z panem Kaczyńskim.(...) Białorusini podstawili im autokar".
"W autokarze - w czwartym albo piątym rzędzie przy oknie - siedział oparty o szybę pan Kaczyński. Podeszliśmy z panem Kowalem. Pan Kowal mnie przedstawił. Pan Kaczyński wstał, z trudem, bo między siedzeniami było dość wąsko. Był biały jak kreda.(...) Nie zapomnę jego twarzy do końca życia" - mówi rozmówczyni sławnej dziennikarki.
Gdy dojechali na miejsce, okazało się, że brama jest zamknięta. "Za mną z autokaru wysiadło pięciu czy sześciu panów. Wśród nich nie było pana Kaczyńskiego i pana Kowala. Mówię im, że jest premier Putin i musimy poczekać. I to, co wtedy usłyszałam, przeszło moje oczekiwania. Zaczęli złorzeczyć. Odwróciłam się do nich tyłem i patrzyłam w bramę. Tyle niecenzuralnych i obrzydliwych słów chyba nigdy nie słyszałam. Nie było dramatu ludzi i ich rodzin, nie było ofiar, wyłącznie wielka polityka" - uważa Longina Putka.