Śmierć polskich pielgrzymów na Węgrzech
Polski autokar, który wiózł pielgrzymów (PAP/EPA-Laszlo Czika)
Prawdopodobnie nie zmęczenie kierowcy było powodem wypadku polskiego autokaru na Węgrzech w miejscowości Balatonszentgyoergy. Według charge d`affaires ambasady RP w Budapeszcie Romana Kowalskiego, tuż przed wypadkiem kierowcy dokonali zmiany.
19 Polaków zginęło, a 32 odniosło obrażenia, w tym część ciężkie, w wypadku autokarowym, do jakiego doszło w poniedziałek rano na Węgrzech w pobliżu jeziora Balaton. Autokar przewoził polskich pielgrzymów z miejscowości Stoczek w Lubelskiem do Medjugorie. Pochodził z jednej z firm transportowych w Białej Podlaskiej.
Przełożony klasztoru oo. franciszkanów w Stoczku ojciec Włodzimierz Machulak powiedział:
To była kolejna pielgrzymka z naszego klasztoru do sanktuarium maryjnego w Medjugorie w Bośni Hercegowinie. Organizował ją nasz współbrat Stefan Banaszczuk. W niedzielę o godz 6. rano odbyła się w klasztorze msza święta, po której pielgrzymi odjechali. Wsród nich było czterech duchownych, którzy mieli uczestniczyć w Medjugorie w rekolekcjach kapłańskich.
Pielgrzymka w poniedziałek około godz. 14 miała dojechać na miejsce. Powrót był planowany za tydzień.
Jak zapewniła Radio Lublin przedstawicielka firmy transportowej, autokar był nowy i jego stan techniczny nie budził zastrzeżeń. Informacje te potwierdziła węgierska policja. Kierowca - jednocześnie właściciel firmy - miał wieloletnie doświadczenie. 25 lat pracował jako kierowca w "Orbisie".
Kowalski poinformował, że autobus wpadł na rondo wyhamowujące szybkość (specyficzna forma konstruowania skrzyżowań na Węgrzech). Prawdopodobnie nie zauważył nieoświetlonego skrętu, najechał lewym kołem na wysoki krawężnik, przewrócił się na dach i spadł do pobliskiego rowu.
Według polskiego charge d`affaires, który powołuje się na źródła policyjne, przed rondem nie było śladów hamowania.
Jak poinformował Bogdan Zoltan, dyżurny lekarz na oddziale intensywnej terapii ze szpitala w węgierskiej miejscowości Keszthely, który zajmuje się 11 rannymi, dwie osoby są w stanie ciężkim, ale ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Poza tym jeden ranny będzie musiał przejść operację złamanej nogi. Pozostali odnieśli mniej groźne kontuzje.
Dr Sandor Marton, dyżurny lekarz ze szpitala w Marcali, przekazał, że w tym szpitalu znajduje się 11 pacjentów, w tym dwoje na intensywnej terapii: stan jednej osoby jest krytyczny, drugiej - ciężki lecz stabilny. Dwie osoby przeszły operacje w powodu otwartych złamań nóg. Pozostali są lekko ranni.
Polacy znajdują się w pięciu szpitalach w pobliskich miejscowościach Zalaegersneg, Keszthely, Nagykanizsa, Marcali i Nagyatad.
Jak poinformowała konsul ambasady RP Teresa Notz, autokar o numerze rejestracyjnym LB 02930 jechał trasą M-7 w pobliżu Balatonu. Na rondzie skręcił w kierunku na Nygykanizsa, ale nagle, z nieznanej przyczyny zjechał z drogi i przewrócił się na dach.
W autobusie znajdowało się 51 pasażerów. Wśród ofiar jest 10 mężczyzn, siedem kobiet i dwójka dzieci.
Według słów pani Notz, policja przez trzy godziny wydobywała ciała z autobusu. To najstraszniejszy wypadek, jaki widzieliśmy. Nigdy jeszcze nie spotkaliśmy tak pokiereszowanego autokaru - powiedziała.
Na miejsce wypadku swe przybycie zapowiedziała minister spraw wewnętrznych Węgier, Monika Laperth.
Numery do wydziału konsularnego polskiej ambasady w Budapeszcie to: (00361) 3511300, 3511301, 3511302. (IAR/PAP, and)