Słyszysz krzyk dziecka - zgłoś to!
Skandujący, wzburzony tłum czekał przed prokuraturą w Kamiennej Górze na Iwonę K. i jej konkubenta Mariusza V. Trzyletni synek kobiety został w niedzielę zakatowany na śmierć. Chłopiec był maltretowany przez kilka miesięcy. Sąsiedzi, owszem, słyszeli krzyki dziecka. Ale nie zawiadomili policji. Twierdzą, że bali się Mariusza V. Jednak półtora roku wcześniej nie zawahali się zgłosić, że mężczyzna włączył za głośno muzykę. Ale takie sytuacje można zgłaszać anonimowo. O przemocy w rodzinie może świadczyć skrytość dziecka, nieufność, lęk w stosunku do dorosłych. Wystarczy chcieć pomóc.
Policjanci tłumaczą, że oprócz tego jednego zgłoszenia nie mieli innych. Z kolei pracownicy opieki społecznej podobno nie wiedzieli o tym, że kobieta z dzieckiem mieszka z Mariuszem V. Dziwne, bo ten jest ich klientem od lat. Również Iwona K. korzystała z pomocy, i to od dawna. Sąd odebrał jej już czworo innych dzieci. Teraz zajmuje się nimi ich babcia. Zaczęłam wprowadzać system, dzięki któremu wielu takim tragediom można by zapobiec - mówi Joanna Kluzik-Rostkowska, była minister pracy i polityki społecznej za rządów PiS. Niestety, od roku leży w szufladzie.
Wczoraj w Prokuraturze Rejonowej w Kamiennej Górze matka trzyletniego Bartusia i jej konkubent usłyszeli zarzuty. Śledczy zarzucili obojgu znęcanie się nad dzieckiem ze szczególnym okrucieństwem. Ponadto 36-letniej kobiecie prokurator zarzuca, że nie udzieliła pomocy swojemu synowi, a Mariuszowi V., że śmiertelnie pobił chłopca.
Kobieta przyniosła trzyletniego Bartka do szpitala w Kamiennej Górze w niedzielę rano. Wcześniej, jak się okazało, pozwalała swojemu konkubentowi, by przez kilka miesięcy pastwił się nad dzieckiem. Potwornie posiniaczony malec nie żył od dwóch godzin. Próby reanimacji nie miały szans powodzenia. Ale lekarze próbowali tchnąć życie w kruchą istotkę. Jego matka bez żadnych emocji podała wszystkie dane, o które pytali ją w szpitalu. I siedziała na korytarzu z kamienną twarzą. Chłopiec był okrutnie skatowany. Brak mi słów, żeby opisać to, co zobaczyłem - przyznaje Tadeusz Gąsior, prokurator z Kamiennej Góry. Był świadkiem sekcji zwłok. Już wiadomo, że trzylatek zmarł z powodu krwotoku wewnętrznego.
Bartuś cierpiał w samotności. Nikt nie słyszał, jak krzyczy z bólu, jak prosi, żeby przestać. Maleńkie ciałko niemal całe pokryte było sińcami. Szyję, usta i rączki pokrywały krwiaki. Musieli nim chyba rzucać o ścianę - mówi z przerażeniem Józef Zygmunt, lekarz anestezjolog, który przyjmował maluszka do Szpitala Powiatowego w Kamiennej Górze. Oskarżeni nie przyznają się do winy. Nawzajem obrzucają się oskarżeniami. Co prawda mężczyzna przyznał, że zdarzało mu się "klepnąć w tyłek" dziecko, ale tylko "wychowawczo". Twierdzi, że to matka chłopca jest odpowiedzialna za to, że dziecko nie żyje. Kobieta podczas przesłuchania zachowywała się obojętnie, jakby nic się nie stało. Nie płakała. Cały czas przekonywała tylko, że to jej konkubent bił Bartka.
Mariusz V. leczył się psychiatrycznie. Miał lekkie zaburzenia, które prawdopodobnie nie wpłynęły na jego poczytalność. Ale wszystko wyjaśni się po ocenie biegłych - mówi prokurator Tadeusz Gąsior. Mieszkańcy Kamiennej Góry już osądzili oskarżonych. Dajcie ich nam! Niech cierpią jak Bartuś! - skandowali wściekli ludzie, którzy wczoraj zebrali się przed prokuraturą. Mariusz V i Iwona K. nie odpowiadali na żadne pytania dziennikarzy. Wydawało się, jakby podchodzili do tragedii bez jakichkolwiek emocji. Kobieta uśmiechała się nawet pod nosem, kiedy błyskały flesze aparatów fotograficznych. Ludzie, którzy zebrali się przed prokuraturą, nie szczędzili ostrych słów. Powinno się ich potraktować tak samo, jak oni to dziecko! - krzyczeli.
Teraz wszyscy zadają sobie pytanie, kto dopuścił do tego, by dziecko umierało bite przez dorosłych. Kobieta i mężczyzna byli przecież pod opieką ośrodków pomocy społecznej. Iwona K. miała przyznanego kuratora, a czwórką jej pozostałych dzieci opiekują się rodziny zastępcze. Także Bartek ponad dwa lata temu trafił do domu dziecka w Wałbrzychu. Z wnioskiem o odebranie chłopca matce wystąpił miejscowy ośrodek pomocy społecznej - po tym, jak dziecko wylądowało w szpitalu z zapaleniem płuc. Kobieta zapowiadała, że się zmieni i, rzeczywiście, to zrobiła - mówi Grażyna Urbańska z MOPS. Iwona K. przestała pić, zaczęła się leczyć i chodzić na spotkania AA. Znalazła pracę i niemal codziennie odwiedzała Bartka w bidulu. Po ośmiu miesiącach chłopiec wrócił do matki. Nigdy go nie biła. Był zadbany - zapewnia Urbańska.
I dodaje, że pracownicy często odwiedzali rodzinę. Dopóki w październiku kobieta nie przeniosła się do Mariusza V. Jeszcze w tym samym miesiącu zgłosiliśmy jej kuratorowi, że wyprowadziła się z Wałbrzycha - zapewnia pani Grażyna.
Również Mariusz V. od lat korzystał z zasiłku w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Kamiennej Górze. Pracownicy przychodzili na wywiad co kilka miesięcy. Ostatni raz byliśmy w październiku ubiegłego roku - mówi Małgorzata Łukasik z MOPS. Jak twierdzi, nie mieli żadnych informacji o tym, że mieszka z nim kobieta z dzieckiem. Wówczas sprawdzałybyśmy sytuację częściej - tłumaczy. Policjanci też nie czują się winni tragedii. Mieliśmy tylko jedno zgłoszenie od mieszkańców, że mężczyzna zakłóca ciszę, bo włączył głośno muzykę - wyjaśnia Waldemar Oszmian z kamiennogórskiej policji. Jak dodaje, nie było żadnych sygnałów o tym, że mężczyzna jest agresywny. Sąsiedzi nie ukrywają, że słyszeli płacz dziecka. Ale baliśmy się, że Mariusz będzie się mścił, gdy wezwiemy policję - wzruszają ramionami.
Zdaniem byłej minister pracy i polityki społecznej, Joanny Kluzik-Rostkowskiej, sytuacja z Kamiennej Góry pokazuje, że system pomocy maltretowanym dzieciom w ogóle nie działa. Wiele instytucji ma informacje na temat jednej rodziny i każdy chowa je do swojej szuflady - mówi. Rok temu zaczęła wdrażać system, dzięki któremu dane od MOPS, policji czy lekarzy, którzy przyjmowaliby pobite dziecko, trafiałyby do jednego worka. Odpowiednie służby w całym kraju miałyby do tego dostęp. Cały czas namawiam obecny rząd, by wrócił do wdrażania programu. Bez skutku - dodaje.
Jak rozpoznać i komu zgłaszać domową przemoc?
Ofiarami domowej przemocy na Dolnym Śląsku padło w ubiegłym roku ponad 2000 dzieci - mówi podkomisarz Mariusz Grela z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. W większości nie były to historie tak drastyczne, jak ta z Kamiennej Góry. Jeśli dziecko nie jest bite, ale jest świadkiem przemocy pomiędzy rodzicami, to też uznajemy je za ofiarę - wyjaśnia Grela. Bez informacji od ludzi policja jest bezradna w walce z tym zjawiskiem. Liczymy na nauczycieli, pielęgniarki szkolne i sąsiadów - mówi podkomisarz Grela. Jeżeli jest choćby cień podejrzenia, należy dzwonić na policję.
Jakie sygnały mogą świadczyć o tym, że dziecko doświadcza przemocy: - w jego domu słychać odgłosy awantury, płacz, - dziecko rzadko wychodzi na podwórko, - jest ciche, zamknięte w sobie, - boi się dorosłych, - ubiera się tak, jakby chciało ukryć ślady po pobiciu na swoim ciele, na przykład mimo upałów chodzi w koszulkach z długim rękawem, - ślady po pobiciu zauważyć mogą nauczyciele czy szkolne pielęgniarki. Ludzie często się boją, ale my gwarantujemy pełną anonimowość - zapewnia podkom. Grela.
Do kogo zadzwonić: numer alarmowy 997 (z telefonów komórkowych 112). Policjant zapyta nas o nazwisko i adres, ale nie musimy mu podawać, 0-800-283-107 - Telefon Zaufania Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Policjant dyżuruje od 8.00 do 16.00, potem można informację nagrać na automatyczną sekretarkę, 071-340-38-03 - całodobowy telefon dla dzieci - ofiar przemocy, w każdym komisariacie policji jest komórka do spraw nieletnich. Można tam przyjść albo zadzwonić.
Jacek Chodorski, chirurg dziecięcy z Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. Marciniaka we Wrocławiu Przynajmniej raz w miesiącu trafia na oddział chirurgii dziecięcej maluch z tzw. zespołem dziecka maltretowanego lub częściej - z zespołem dziecka potrząsanego (obrażenia głowy), czyli z siniakami, krwiakami, zadrapaniami lub śladami po źle wygojonych, starych złamaniach, do których matka nie przyznaje się podczas wywiadu lekarskiego. Obawy lekarzy potwierdzają zwykle zdjęcia rentgenowskie. A tomografia komputerowa pokazuje też często krwiaki i ślady po stłuczeniach główki. Ale tak tragicznego przypadku, jak ten w Kamiennej Górze, nie mieliśmy. Nie obserwujemy, by przypadków maltretowania dzieci było ostatnio więcej, ale za to stają się one coraz bardziej drastyczne. Tak jakby agresja rodziców wobec dzieci wzrastała. Zawsze, gdy podejrzewamy, że dziecko może być ofiarą przemocy domowej, zawiadamiamy pracownika socjalnego w szpitalu, a ten powiadamia policję. Tak było w przypadku 7-miesięcznego
chłopczyka, którego przyjęliśmy w kwietniu. Miał obrażenia ciała i krwiaka wewnątrz czaszki. Na szczęście udało się go wyleczyć. Tłumaczenie i zachowanie rodziców wydało nam się dziwne. Matka twierdziła, że raczkujący maluch ściągnął sobie na głowę telewizor i to o północy. Ojciec zachowywał się bardzo agresywnie w izbie przyjęć. Zresztą, tak się dzieje często w tego typu przypadkach.
Dochodzenie w tej sprawie prowadzą policja i prokuratura.
Sylwia Królikowska