Słowik: Lekarze znowu w kamasze? Minister przypomina medykom, komu zawdzięczają wykształcenie [OPINIA]
W polskiej ochronie zdrowia jest na tyle nudno, wyzwań brak, że minister zdrowia postanowił obrazić młodych lekarzy. To najnowszy pomysł na przekonanie ich do słuchania polityków.
02.08.2022 08:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ach, co to jest za wywiad! Adam Niedzielski, minister zdrowia, postanowił podzielić się swoimi spostrzeżeniami z czytelnikami portalu RynekZdrowia.pl.
I byłby to wywiad, jakich ukazało się wiele, gdyby nie drobny szczegół: otóż minister, zdenerwowany już ciągłymi narzekaniami środowiska lekarskiego, postanowił odbić piłeczkę. A właściwie rzucić w medyków piłką lekarską.
Więcej pokory
Wiem, że długie cytaty się - jak sama nazwa wskazuje - dłużą, ale państwo pozwolą, że zacytuję dłuższy fragment wypowiedzi Adama Niedzielskiego: "Przypomnę też rezydentom, że ich specjalizacja też jest opłacana z budżetu państwa. Rezydenci zachowują się natomiast tak, jakby o tym zapomnieli. Każdy z nas ma prawa i obowiązki. Rezydenci zdają się pamiętać tylko o swoich prawach. Niezrozumiały jest dla mnie ich opór przed pracą w szpitalach powiatowych. Skoro płacimy za ich kształcenie, mamy prawo kierować ich na te odcinki systemu ochrony zdrowia, w których są braki. Tym bardziej, że szpitale cały czas kierują do nas postulaty o wsparcie rezydenckie. Mogę tylko powiedzieć: więcej pokory".
Jedno, z czym bez wątpienia można się zgodzić: racja, więcej pokory. Otwartą kwestią pozostaje jednak to, czy tej rady minister zdrowia przede wszystkim nie powinien skierować do siebie.
Zobacz także
Minister kamaszologii
Co to w ogóle znaczy: "mamy prawo kierować ich [lekarzy - red.] na te odcinki systemu zdrowia, w których są braki?". Czym takie stwierdzenie różni się od sławetnych słów nieżyjącego już Ludwika Dorna, który - gdy był ministrem spraw wewnętrznych i administracji - groził, że krnąbrnych lekarzy można wziąć w kamasze?
Lekarz - czy to młody, czy stary - nie jest niewolnikiem. Nie podpisywał kontraktu z ministrem, że będzie robił to, co mu polityk każe. Po ukończeniu studiów ma prawo decydować o swojej dalszej karierze zawodowej tak samo, jak mają prawo decydować informatycy, budowlańcy czy dziennikarze. Oczywiście decyzje wiążą się z konkretnymi plusami i minusami. Nic nie stoi przecież na przeszkodzie, aby ministerstwo stworzyło takie warunki pracy w powiatowych szpitalach, że młodzi lekarze będą się zabijali o miejsca właśnie tam.
Argument o opłaceniu kształcenia również jest kuriozalny.
Za wykształcenie Adama Niedzielskiego, absolwenta Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, też wszyscy zapłaciliśmy. Nie oznacza to jednak, że możemy go wysłać do dowolnego starostwa powiatowego i zrobić z niego asystenta głównej księgowej.
Komu kredyt?
Spór pomiędzy rezydentami a ministrem powstał na kanwie nowego pomysłu resortu zdrowia: udzielania kredytów studenckich osobom chcącym studiować medycynę.
Młodzi lekarze zwracają uwagę na niekorzystne kryteria przydzielanego wsparcia. I mają rację. Minister zdrowia przekonuje, że część aplikujących na studia korzysta z nowej oferty rządu. I też ma rację.
Pisałem już publicznie, że nie widzę nic złego w stworzeniu szansy na zostanie lekarzem osobie, której na to nie stać. I niejedna taka osoba, nawet świadoma niekorzystnych warunków spłaty zobowiązania, mimo wszystko zdecyduje się wybrać studia medyczne na kredyt.
Ale też minister zdrowia nie jest od decydowania o tym, czy młodzi lekarze mogą wypowiadać się na temat tej inicjatywy, czy nie mogą.
Słowa, że "rezydenci mają zająć się swoimi problemami, a opieką nad studentami zajmiemy się my" są nie tylko nieeleganckie, ale i zabijające istotę debaty o rozwoju polskiej ochrony zdrowia.
Kijem w lekarzy
Każdy minister zdrowia porusza się po polu minowym; to truizm, którego nawet nie trzeba objaśniać.
Aby skutecznie poruszać się wśród min, warto być do tego przygotowanym.
Kłopot polega na tym, że Ministerstwo Zdrowia przygotowane nie jest.
Jedną z największych bolączek systemu opieki zdrowotnej są niedostatki kadrowe. Jak ma w zwalczeniu tego problemu pomóc obrażanie tych, którzy nadal w systemie są - nie mam pojęcia.
Wiem natomiast, z jakimi absurdami zderzają się wszyscy, którzy przyglądają się działaniom tych, którzy za system opieki zdrowotnej odpowiadają.
Proszę sobie bowiem wyobrazić, że gdy w listopadzie 2019 r. opisałem raport "Health at Glance 2019", który przygotowała Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) we współpracy z Komisją Europejską, z którego wynikało, że w Polsce jest alarmująco mało lekarzy na liczbę obywateli, Ministerstwo Zdrowia zaprzeczyło.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w badaniu tym podano dane, które do OECD przekazał polski rząd.
Jak to więc możliwe? Otóż jak wyjaśnił ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski, Polska nie posiada wiarygodnych danych, więc przekazuje pewne szacunki, które odbiegają od rzeczywistości.
Ze statystyk więc wyszło, że współczynnik liczby lekarzy w przeliczeniu na ogół mieszkańców wynosi w Polsce 2.4 i to najgorszy wynik spośród wszystkich sprawdzonych państw europejskich. Dla porównania w Grecji jest to 6.1, w Austrii 5.2, w Portugalii 5.0, w Czechach 3.7 - a na Węgrzech 3.3.
Ale już ze słów ministra - że jest dobrze.
Jak jest w rzeczywistości, niestety każdy z nas widzi.
I będzie jeszcze gorzej, jeśli kolejni ministrowie będą wybierali kij, a nie marchewkę. Czym szybciej politycy zrozumieją, że lekarzy nie można zmuszać do pracy, ani na nich szczuć (bo to nie tylko nieprzyzwoite, lecz także nieskuteczne), tym lepiej dla wszystkich.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl