Kobieta chora na białaczkę (zdjęcie ilustracyjne)© Getty Images | francescoridolfi.com

Śmierć na cito. Na białaczkę umrzyj w domu

Patryk Słowik
27 czerwca 2022

Ciężko chorzy ludzie umierają bez dostępu do leczenia szpitalnego, diagnozy są skrajnie spóźnione, a NFZ przekazuje kłamliwe dane. Stan polskiej hematologii jest katastrofalny. A będzie jeszcze gorzej.

- Ten system jest patologiczny: szpitale z konieczności mówią, żeby się zgłosić, gdy czyjś stan znacznie się pogorszy. A wtedy zazwyczaj jest już za późno na skuteczne leczenie. Miałem wielu pacjentów, przy których żałowałem, że nie trafili do mnie 2-3 miesiące wcześniej. A nie trafili, bo czekali w kolejce. Można śmiało powiedzieć, że dziś pacjenci z białaczką umierają w domu - mówi Wirtualnej Polsce prof. Grzegorz Basak, kierownik Kliniki Hematologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego WUM.

- Jako lekarz codziennie dokonuję dramatycznych wyborów: oceniam, kogo mogę przyjąć na wolne miejsce, a kogo nie. Równocześnie wiem, że wszystkie te osoby potrzebują miejsca w szpitalu, by przeżyć - podkreśla prof. Basak.

Prof. Grzegorz Basak
Prof. Grzegorz Basak© Materiały prasowe | WUM

Skierowanie

Kluczowy fakt: skierowanie do szpitala - na cito - na oddział hematologiczny jest bezwartościowe – szpitale odmawiają przyjęcia, bo brakuje miejsc.

Gdy spojrzymy na dane udostępniane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, te dotyczące przyjęć do szpitali osób ze skierowaniem na oddział hematologiczny, możemy powiedzieć: jest bardzo dobrze.

Większość placówek jest w stanie przyjąć pacjenta ze skierowaniem wystawionym w trybie pilnym z dnia na dzień. Na miejsce na niektórych oddziałach trzeba - sugerując się danymi przekazywanymi przez NFZ - poczekać kilka dni.

- To jedno wielkie kłamstwo. Proszę sprawdzić, jak jest w rzeczywistości - powiedział nam hematolog, który chce pozostać anonimowy.

Postanowiliśmy zatem zadzwonić do kilkunastu szpitali w całej Polsce.

"Dzień dobry, moja mama ma skierowanie w trybie pilnym do szpitala na hematologię. Podejrzenie białaczki" - tak przedstawialiśmy sytuację.

Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem szpital powinien poinformować nas, że mama może przyjechać i zostanie przyjęta. W szczególnych przypadkach - placówka może odmówić przyjęcia, ale ma obowiązek wpisać pacjenta na listę oczekujących.

Zadzwoniliśmy do: Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie, Szpitala Klinicznego im. Heliodora Święcickiego w Poznaniu, Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 w Szczecinie, Świętokrzyskiego Centrum Onkologii w Kielcach, Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego im. Andrzeja Mielęckiego w Katowicach, Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, Szpitali Pomorskich w Gdyni, Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, Klinicznego Szpitala Wojewódzkiego nr 1 w Rzeszowie, Szpitala Wojewódzkiego w Opolu, Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu, Szpitala Specjalistycznego im. Jędrzeja Śniadeckiego w Nowym Sączu oraz Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej im. św. Jana z Dukli w Lublinie.

W dwóch krakowskich szpitalach oraz dwóch warszawskich nikt pod numerem kontaktowym przez trzy dni nie odbierał telefonu.

Łącznie połączyliśmy się z 13 szpitalami.

Efekt? W żadnym z nich nie uznano skierowania w trybie pilnym do przyjęcia do szpitala.

Przykładowo w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej poinformowano nas, że "nie ma przyjęć do szpitala z zewnątrz na hematologię". Trafić na oddział można tylko w sytuacji, gdy skieruje na niego lekarz z tamtejszej poradni hematologicznej. Najbliższy termin do poradni? Grudzień 2022 r.

W Klinicznym Szpitalu Wojewódzkim nr 1 w Rzeszowie poradzono nam dzwonić do Lublina, Krakowa oraz Katowic.

Gdybyśmy jednak nie chcieli szukać w innych miejscach, to szansa na łóżko jest najwcześniej pod koniec sierpnia.

W Gdyni poinformowano nas jedynie, że "kolejka oczekujących na przyjęcie jest bardzo długa" (według danych dostępnych na stronie NFZ przyjęcie następuje w dniu zgłoszenia się).

W Gdańsku na łóżko poczekamy ok. czterech tygodni. O ile w ogóle się "zakwalifikujemy", bo sam fakt posiadania skierowania - jak nam wyjaśniono - jeszcze nic nie oznacza. Nieprawdziwa więc jest informacja udostępniana przez NFZ, że przyjęcie może być jeszcze tego samego dnia.

Podobnie jest w kieleckim Świętokrzyskim Centrum Onkologii. Z tą różnicą, że poczekamy nie cztery, a nawet osiem tygodni. I to nie na łóżko w szpitalu, a na przyjęcie do przyszpitalnej poradni hematologicznej.

W Szczecinie możemy po prostu przyjechać na izbę przyjęć, ale "mamy nie nastawiać się na przyjęcie".

Usłyszeliśmy: "Przyjęcie w stanie zagrożenia życia. Pacjenci z bardzo złymi wynikami czekają na diagnostykę i przyjęcie do szpitala".

W Olsztynie z kolei poinformowano nas, że do szpitala musi zadzwonić nie pacjent lub jego rodzina, lecz lekarz, który wystawił skierowanie. Tylko z nim pracownicy szpitala będą rozmawiali.

Generalnie: w żadnym z 13 szpitali, do których zadzwoniliśmy, nie zadeklarowano przyjęcia pacjenta ze skierowaniem w trybie pilnym na oddział. W większości poinformowano nas, że przyjęcie jest możliwe tylko w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia życia.

Powtórzmy: w praktyce skierowanie - wbrew formalnie obowiązującym procedurom - nic nie znaczy.

Dane dostępne na stronie NFZ okazały się fałszywe w 100 proc. przypadków. Zamiast przyjęcia z dnia na dzień, ciężko o przyjęcie w ciągu dwóch miesięcy.

- Zgodnie z prawem szpital nie może odmówić przyjęcia pacjenta ze skierowaniem na cito na oddział. Ale nie szukajmy winnych w lekarzach i szpitalach. Co z tego, że mam obowiązek przyjąć pacjenta, jeśli nie ma dla niego ani łóżka, ani lekarza? - zwraca uwagę prof. Grzegorz Basak.

Masz raka

Kluczowy fakt: liczba chorujących na nowotwory krwi wzrasta. Diagnostyka bywa utrudniona.

Ponad 9 tys. Polaków rocznie słyszy diagnozę: ma pan/pani nowotwór krwi. Ta grupa stanowi niespełna 6 proc. wszystkich nowo wykrywanych nowotworów złośliwych.

Zarazem liczba chorujących gwałtownie wzrasta. Fundacja DKMS (międzynarodowa organizacja zajmująca się walką z nowotworami krwi i innymi chorobami układu krwiotwórczego), powołując się na urzędowe dane, podała, że od 2015 do 2018 r. liczba pacjentów z nowotworem krwi, którzy skorzystali z pomocy lekarskiej, zwiększyła się o 170 proc.

W rzeczywistości wzrost liczby pacjentów jest nieco mniejszy (niedoskonałość rządowych statystyk), ale nikt nie ma wątpliwości: chorych na nowotwory krwi, u których je wykryto, jest coraz więcej.

Białaczki i szpiczaki są bardzo różne. Z niektórymi można żyć nawet kilkanaście lat. Inne są w stanie doprowadzić do śmierci w ciągu kilku tygodni.

To, co jest kluczowe, to szybka diagnoza i wdrożenie leczenia. Diagnostyka bywa i tak często opóźniona, gdyż część nowotworów krwi nie daje we wstępnym stadium objawów niepokojących pacjenta. A gdy te nawet się pojawiają, ludzie łączą je z chwilowym gorszym samopoczuciem, stresem wynikającym z pracy czy skutkami niewyspania.

"Każdy powinien wykonywać morfologię regularnie raz do roku. W rzeczywistości niemal połowa Polaków bada krew rzadziej. Częste objawy chorób nowotworowych krwi to utrata masy ciała, potliwość, osłabienie, ból kości i stawów, gorączka bez obecności zakażenia. Jednak np. w przypadku przewlekłej białaczki limfocytowej ponad 30 proc. pacjentów w chwili rozpoznania nie ma żadnych objawów" - wskazywała w marcu 2022 r. Fundacja OnkoCafe.

Choć lekarze mówią wprost, że nawet regularne wykonywanie morfologii nie daje gwarancji szybkiego wykrycia nowotworu. Ostre choroby hematologiczne, jak część białaczek i chłoniaków, rozwijają się w ciągu kilku tygodni. Szybko dają objawy. I szybko zabijają.

Hematologia, jako dziedzina medycyny zajmująca się diagnostyką i leczeniem chorób krwi i układu krwiotwórczego, jest stosunkowo nowa. Wyodrębniła się dopiero w drugiej połowie XX wieku.

- Gdy mówimy o chorych na nowotwory krwi, skupiamy się zazwyczaj na dostępie do terapii. Dyskutujemy o nowoczesnych lekach, o refundacji. A mało kto dostrzega kłopot z hospitalizacją, diagnostyką, dostępem do lekarza. A to przecież nie mniej istotne od samego leczenia – zauważa Wojciech Wiśniewski.

Dziś jest właścicielem Public Policy, agencji realizującej projekty społeczne dla organizacji pacjentów, a dawniej był dyrektorem ds. relacji zewnętrznych w Onkofundacji Alivia.

Lekarze

Kluczowy fakt: w ostatnim naborze rezydentów Ministerstwo Zdrowia chciało przyjąć 55 kandydatów na przyszłych hematologów. Zgłosiło się siedem osób.

- Hematolog w szpitalu powinien zarabiać dwa albo trzy razy więcej niż kardiolog bądź ortopeda. Dopóki nie skończymy z pozorną poprawnością, ludzie będą umierali w domach - twierdzi jeden z hematologów, z którym rozmawialiśmy.

Formalnie hematologów w Polsce jest 558. To dane na koniec maja 2022 r. Pacjentów w rzeczywistości leczy o co najmniej kilkudziesięciu mniej, bo część ma więcej specjalizacji i skupia się np. na onkologii bądź internie.

To liczba, która w żaden sposób nie jest w stanie zaspokoić zapotrzebowania.

Dlatego Ministerstwo Zdrowia chce kształcić nowe kadry. Przy okazji ostatniego naboru rezydentów przeznaczono 55 miejsc na hematologię.

Szkopuł w tym, że – jak policzył na podstawie danych udostępnianych przez poszczególne władze wojewódzkie Jakub Kosikowski, członek Naczelnej Rady Lekarskiej - zgłosiło się tylko siedem osób. W 10 województwach na 16, w swoim "roczniku" nie będzie kształcił się ani jeden przyszły hematolog.

- Bo i po co? Młodzi nie są głupi - usłyszeliśmy od jednego z hematologów.

Prof. Grzegorz Basak przyznaje, że już teraz brakuje hematologów, a będzie jeszcze gorzej.

Powód - jak tłumaczy profesor - jest prozaiczny: to wyczerpująca fizycznie i psychicznie praca, w której możliwości dorobienia przez lekarza są ograniczone.

- Ja jako ordynator w szpitalu zarabiam 6050 zł na rękę. Młodzi lekarze mają mniej - tłumaczy Basak.

Gdy zostaje się kardiologiem, neurologiem bądź ortopedą, po godzinach pracy w publicznym systemie ochrony zdrowia, można dorobić w sektorze prywatnym. Do przyzwoitych specjalistów ustawiają się kolejki pacjentów, którzy nie chcą czekać na termin w państwowej przychodni.

"Wielokrotnie zdarza się, że pacjent powinien przyjąć kolejną dawką chemii, a nie może tego zrobić, bo brakuje miejsca w szpitalu" (zdjęcie ilustracyjne)
"Wielokrotnie zdarza się, że pacjent powinien przyjąć kolejną dawką chemii, a nie może tego zrobić, bo brakuje miejsca w szpitalu" (zdjęcie ilustracyjne)© PAP | Rafał Guz

Z hematologią jest inaczej. Rynkowe zapotrzebowanie jest na kilkudziesięciu najlepszych fachowców. A schorzenia, z którymi pojawiają się pacjenci, najczęściej i tak wymagają kosztownej diagnostyki i leczenia.

- Brakuje też pielęgniarek, które wybierają z reguły oddziały, gdzie praca jest lżejsza, a wynagrodzenie nie jest niższe - podkreśla prof. Basak.

Niemal identyczną diagnozę stawia Agata Polińska, wiceprezes Onkofundacji Alivia.

- Z pewnością hematologów jest za mało. W ogóle jest za mało specjalistów zajmujących się nowotworami. Są pootwierane specjalizacje przez ministerstwo, ale miejsca są niezapełnione. Młodzi nie chcą na nie iść, bo są to obciążające specjalizacje wykonywane w trudnych warunkach – mówi wiceprezes.

Łóżka

Kluczowy fakt: miejsca zajmują pacjenci, którzy mogliby być leczeni na mniej specjalistycznych oddziałach. Dziś zajmują oni łóżka, których brakuje dla ludzi wymagających natychmiastowego działania lekarzy.

Liczba łóżek na oddziałach hematologicznych zwiększa się na przestrzeni lat nieznacznie, poniżej potrzeb.

Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że w 2007 r. na oddziałach hematologicznych były 1142 łóżka. W 2017 roku, czyli 10 lat później, było ich 1412. Nowszymi danymi nie dysponujemy.

O tym, że to mało, najlepiej świadczy statystyka obłożenia łóżek z podziałem na oddziały.

Przyjmuje się, że optymalny wskaźnik procentowego wykorzystania łóżek to 80 proc. Wynika to choćby z faktu praktyki wypisywania części pacjentów na święta do domu oraz zwykłej szpitalnej logistyki - gdy zwalnia się łóżko, trzeba się przygotować na przyjęcie nowej osoby.

Na oddziałach onkologicznych, według danych za lata 2007-2017, wykorzystuje się od 68 do 82 proc. łóżek.

Na transplantologii od 68 do 79 proc.

Na oddziałach hematologicznych zaś od 84 do 92 proc.

Oznacza to, że znacznie trudniej o łóżko hematologiczne niż onkologiczne.

- W hematologii liczba zachorowań się zwiększa. Poza tym skuteczne terapie skutkują tym, że pacjenci są leczeni przez wiele lat. W efekcie infrastruktura powstała w latach 60. XX wieku, kiedy budowano duże centra onkologii, jest już niewystarczająca. Nie zaspokaja potrzeb chorych - zauważa Agata Polińska, która na co dzień ma kontakt z pacjentami chorymi na nowotwory.

Ale są też inne powody. Podstawową bolączką hematologów jest to, że miejsca szpitalne ich zdaniem są źle wykorzystywane. To znaczy pacjentom niewymagającym brakującego w systemie łóżka oraz nielicznego w systemie hematologa zapewnia się najbardziej drogocenny sprzęt i personel.

- Część opieki nad pacjentami przewlekle chorymi nie musiałaby się odbywać na oddziałach hematologicznych. Kłopot w tym, że inne miejsca są niezainteresowane np. przetaczaniem krwi. W efekcie brakuje miejsc dla ludzi w bardzo ciężkim stanie oraz wymagających diagnostyki i leczenia specjalistycznego - wskazuje prof. Grzegorz Basak.

Poza tym oddziały hematologiczne są bardzo drogie w utrzymaniu i zazwyczaj przynoszą straty. Zdaniem prof. Basaka skutkiem jest to, że żaden dyrektor szpitala nie chce otwierać nowych oddziałów, a wielu chętnie zamknęłoby te już istniejące.

Nie pomagają też urzędnicy, dla których hematologia jest po prostu jedną z gałęzi medycyny.

- Hematologia jest inna od innych gałęzi medycyny, bo niemal cała opiera się na publicznej opiece zdrowotnej, a leczenie jest bardzo kosztowne. Niestety przy tworzeniu tabelek niektórym to umyka - zaznacza Grzegorz Basak.

Kolejka

Kluczowy fakt: ludzie nie przyjmują "chemii" w terminie, bo nie ma kto jej im podać. Leczenie jest przez to mniej skuteczne.

- Nie zaskakuje mnie teza, że ludzie wymagający niezwłocznej hospitalizacji nie mają na nią szans. Zetknąłem się z co najmniej kilkudziesięcioma w ogóle, a kilkoma w przypadku hematoonkologii takimi przypadkami - wskazuje Wojciech Wiśniewski.

Jak trafić szybko na oddział hematologiczny? Najprościej: zacząć umierać. Niemal wszystkie szpitale, z którymi rozmawialiśmy, przyjmują pacjentów w tragicznym stanie. Niektórzy rozmówcy podpowiadali nam, że najprostszą drogą do dostania się na oddział hematologiczny jest przyjechanie na izbę przyjęć. Jeśli stan będzie – jakkolwiek by to nie brzmiało – wystarczająco zły, pacjent zostanie zakwalifikowany do leczenia szpitalnego.

Skutek tego jednak jest taki, że dochodzi do absurdalnej sytuacji: pacjent, który czuje się znośnie, czeka na miejsce w szpitalu bądź konsultację w poradni w domu. I albo po wielu tygodniach doczeka się przyjęcia, albo wskutek upływu czasu i niepodjętego leczenia jego stan się pogorszy. To zaś będzie stanowiło przepustkę do szpitala.

Zarazem tego typu pacjenci – ci oczekujący - są zupełnie niewidoczni w systemie. Jest o nich cicho. Media się o nich rzadko kiedy dowiadują, bo samym pacjentom nie zależy na rozgłosie. Nazywając rzeczy po imieniu: nie prowadzą żadnych zbiórek, nie potrzebują jeszcze pieniędzy, więc swoje siły poświęcają na szukanie miejsca w szpitalu, a nie informowanie świata o swoim problemie. Większość fundacji zajmujących się pacjentami onkologicznymi nie ma ich w swoich rejestrach. Przedstawiciele fundacji przyznają, że to etap "o krok za wcześnie". Wreszcie bardzo rzadko dowiadują się o nich państwowe urzędy czy Rzecznik Praw Pacjenta. Mało kto mający perspektywę kilku miesięcy życia poświęca swój czas na składanie skarg.

Poważne kłopoty medyczne mają też ci, którzy przyjmują chemioterapię. W polskich szpitalach są dwie szkoły: jedna przewiduje, że miejsca dla pacjentów przyjmujących "chemię" są blokowane specjalnie dla nich. Wtedy zdarza się tak, że umiera ktoś wymagający pilnej pomocy. Druga szkoła to traktowanie swoich pacjentów tak samo, jak wszystkich innych. I wtedy może się okazać, że dla kogoś, kto ma ustalony harmonogram leczenia, zabraknie miejsca.

- Wyrzutem dla systemu powinni być pacjenci w trakcie chemioterapii. Wielokrotnie zdarza się, że pacjent powinien przyjąć kolejną dawką "chemii", a nie może tego zrobić, bo brakuje miejsca w szpitalu. To tragedia, bo wówczas leczenie jest znacznie mniej skuteczne – wyjaśnia prof. Grzegorz Basak.

Inny z hematologów mówi nam, że zna przypadki pacjentów, którzy porzucają leczenie ze złości, iż brakuje dla nich miejsca. Niczym nadzwyczajnym nie jest to, że "chemia" jest podana np. z trzytygodniowym opóźnieniem, mimo że każdy na oddziale pamięta, iż pierwsze wolne miejsce należy zatrzymać dla "swojego" pacjenta.

Zdaniem Grzegorza Basaka hematologia padła ofiarą własnego sukcesu. Przy niektórych schorzeniach kilkadziesiąt lat temu pacjent przeżywał maksymalnie trzy lata, a dzisiaj przeżywa średnio 10, o ile jest pod stałą kontrolą lekarską. W ten sposób przybywa w praktyce pacjentów, a nie przybywa ani lekarzy, ani łóżek.

Wśród pacjentów hematologicznych popularna jest turystyka szpitalna. Czymś wręcz normalnym jest to, że ktoś zaczyna leczenie w Łodzi, kontynuuje je w Gdańsku, by kończyć je w Warszawie.

Mimo że w części rozmów z pracownikami szpitali mówiliśmy, że jesteśmy z Warszawy, nikt – czy to w Szczecinie, czy Białymstoku – nie był zaskoczony tym, że poszukujemy u niego miejsca. Ba, niektórzy wręcz doradzali dalsze poszukiwania.

- Podpowiadamy pacjentom różne rozwiązania. Mieszkaniec Torunia może nie pomyśleć o tym, że warto wsiąść w pociąg i pojechać np. do Łodzi, bo może się okazać, że w Łodzi szybciej zostanie wdrożone leczenie – nie kryje Agata Polińska.

Tak samo jak nie ukrywa, że pacjent, który jest zaangażowany w proces leczenia i stara się go sam zorganizować i nadzorować, ma w polskim systemie trochę większe szanse na przeżycie.

- Aktywni pacjenci wygrywają w tym wyścigu. Jeżeli człowiek się nie zatroszczy, by pewne rzeczy przyspieszyć, to może nie wyjść na tym najlepiej. Niestety – mówi przedstawicielka Onkofundacji Alivia.

Niektórzy, jak usłyszeliśmy od dwóch hematologów pracujących na stanowiskach kierowniczych, potrafią się zatroszczyć szczególnie: - Żyjemy w dzikim świecie z korupcyjnym systemem, gdzie walutą są nie pieniądze, lecz relacje. Wymuszanie przyjęć, powoływanie się na koneksje to coś, co zna każdy ordynator oddziału hematologicznego.

- Ludzie z Ministerstwa Zdrowia najpierw ustalają zasady przyjmowania pacjentów, a potem dzwonią i starają się uprosić przyjęcie znajomego - mówi jeden z naszych rozmówców.

- Dzwonią wszyscy: z każdego urzędu, każdej opcji politycznej. Choćby dziś miałem telefon w sprawie córki bardzo ważnej osoby. Kobieta ma nowotwór hematologiczny, a w innym szpitalu miała bardzo odległy termin przyjęcia. W zasadzie równoznaczny z tym, że nie doczekałaby leczenia. Stan zaczął się pogarszać, więc rodzice zaczęli szukać innych rozwiązań. Po ludzku rozumiem, bo każdy zrobiłby wszystko dla najbliższych. Ale system jest nieludzki - dodaje drugi.

Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało na pytanie, czy jego urzędnicy dzwonią do hematologów z prośbami o przyjęcie bliskich im osób poza kolejnością.

Narodowy Fundusz Zdrowia odpowiedział, że nie otrzymał dotychczas sygnałów i skarg na postępowanie swoich pracowników w tej sprawie.

"Z pewnością są to zachowania, które nie powinny mieć miejsca" - dodał NFZ.

System

Kluczowy fakt: Narodowy Fundusz Zdrowia oraz Ministerstwo Zdrowia od co najmniej 2018 r. wiedzą, że dane przekazywane przez NFZ są nieprawdziwe.

Jak to możliwe, że sytuacja pacjentów oczekujących na przyjęcie na oddział hematologiczny jest tak zła, a z danych przekazywanych przez NFZ wynika, że jest bardzo dobra?

- Nie mam żadnych wątpliwości: dane umieszczone na stronie NFZ mają się nijak do rzeczywistości. W teorii na łóżko na oddziale hematologicznym czeka się kilka dni. W praktyce ludzie wydzwaniają codziennie, błagają, płaczą, grożą, straszą. Dla jasności: rozumiem tych ludzi. A my musimy odmawiać, bo naprawdę każde wolne miejsce na oddziale hematologicznym jest na wagę złota – zaznacza prof. Grzegorz Basak.

NFZ przerzuca odpowiedzialność na placówki medyczne.

- NFZ udostępnił portal, natomiast dane, które znajdują się w systemie, są wprowadzane do niego przez placówki medyczne, co zresztą jest ich ustawowym obowiązkiem - wskazuje Paweł Florek z NFZ.

I dodaje, że jeśli tylko informacje o pierwszym wolnym terminie nie pokrywają się z rzeczywistą datą, to Fundusz interweniuje wówczas w placówce.

Zgłosić nieprawidłowości mogą także sami pacjenci - wtedy pracownicy Funduszu będą mogli sprawniej zająć się sprawą.

Paweł Florek przekonuje także, że wpływ na raportowanie terminów miała pandemia COVID-19. Najzwyczajniej w świecie szpitale były zajęte walką o życie pacjentów.

Adam Niedzielski w przeszłości kierował NFZ, a teraz jest ministrem zdrowia. I wtedy, i obecnie wiadomo było, że system raportowania o wolnych miejscach jest fikcją
Adam Niedzielski w przeszłości kierował NFZ, a teraz jest ministrem zdrowia. I wtedy, i obecnie wiadomo było, że system raportowania o wolnych miejscach jest fikcją© PAP | Sebastian Borowski

- Wiemy, że sam portal wymaga modernizacji. Przygotowujemy się do wprowadzenia niezbędnych zmian, aby był on bardziej przyjazny dla pacjentów. Pierwsze efekty zmian powinny być widoczne do końca tego roku - przyznaje jednocześnie NFZ.

Szkopuł w tym, że zdaniem naszych rozmówców kłopot nie jest ani w pandemii koronawirusa, ani w niedoskonałym działaniu szpitali. Jakkolwiek bowiem to ostatnie jest faktem, to NFZ oraz Ministerstwo Zdrowia wiedzą o tym od lat.

- Dane przekazywane do NFZ, udostępniane przez Fundusz, są niskiej jakości. Wiem to nie tylko ja, nie tylko organizacje reprezentujące pacjentów, lecz także sam NFZ oraz minister zdrowia. Pytanie, dlaczego nic z tym nie zrobiono - zaznacza Wojciech Wiśniewski.

I wyjaśnia, że Alivia w 2018 r. pomagała NFZ w sprawdzeniu poprawności informacji przekazywanych pacjentom za pośrednictwem strony internetowej. Okazało się, że informacje przekazywane przez NFZ mają się nijak do rzeczywistości, o czym urzędnicy zostali poinformowani.

Adam Niedzielski, obecny minister zdrowia, pracował wówczas w Funduszu.

Milczenie

Krajowa konsultant ds. hematologii nie chciała rozmawiać z Wirtualną Polską.

Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało na szereg naszych pytań.

Trzy fundacje pomagające pacjentom nie chciały rozmawiać z Wirtualną Polską. Nieoficjalnie wyjaśniano nam, że nie warto psuć relacji z Ministerstwem Zdrowia.

Lekarze-hematolodzy chętnie rozmawiali z Wirtualną Polską. Przytłaczająca większość z nich poprosiła jednak, by nie podawać w tekście ich nazwisk. Niemal wszyscy tłumaczyli, że zależy im na zmianie sytuacji, ale nie chcą mieć kłopotów.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Współpraca: Marzena Sosnowska

Źródło artykułu:WP magazyn
białaczkanfzadam niedzielski
Komentarze (1551)