Sławomir Sierakowski: Popęd śmierci prezesa
Po 1:27 wyskoczył Misiewicz, po Misiewiczu wyskoczył PiS-owi Berczyński, po Berczyńskim pojawia się właśnie referendum konstytucyjne i ustawa o aptekach – tematy już nie tylko ośmieszające polityków, ale wskazujące na pękanie obozu władz. I coś jeszcze.
W ogólnonarodowym konkursie na to, kto adekwatniej opisze żenującą postawę prezydenta całkowicie podporządkowanego partii rządzącej, od jakiegoś czasu prowadzi Agnieszka Holland z określeniem: długopis. Jednak PiS dzięki Waszczykowskiemu, Macierewiczowi, Szyszce i Glińskiemu ośmieszył się przez ostatnie miesiące jeszcze bardziej niż prezydent. W takiej sytuacji „długopis” postanowił zebrać się w sobie, nabrać odrobiny odwagi i zasygnalizować jakieś własne życie. Tyle, że jemu to raczej nie pomoże, a partii, której oddał się całkowicie, zaszkodzi. Po zaskakującej dla PiS prezydenckiej inicjatywie zasypania wyborców kilkunastoma pytaniami na temat pożądanej konstytucji przyszła ustawa „apteki tylko dla farmaceutów”. Jarosław Gowin szybko dodał „polityka tylko dla politologów” a „telewizje tylko dla dziennikarzy”, ośmieszając ustawę. Na jaki stan obozu władzy to wskazuje?
Porażka w przegranej grze
Nie od dziś wiadomo, że do PiS a w szczególności do liderów z Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem na czele, typowe kategorie polityczne nie pasują. Czasem uważa się to wręcz za atut prezesa i pośredni dowód na jego nadprzyrodzone zdolności strategiczne. Nadprzyrodzone to znaczy niewytłumaczalne. Niewiele zrozumiemy i wyjaśnimy, posługując się na przykład najprostszym wytłumaczeniem w polityce: interesem partyjnym. Gdyby chodziło o interes Prawa i Sprawiedliwości, czyli partyjny zysk (poparcie, prestiż, sympatię, respekt lub cokolwiek innego uważanego za korzyść), to nigdy nie doszłoby do kompromitacji brukselskiej. Nie ma co tego żałosnego ruchu rządu przypominać, ale dwa momenty wydają się szczególnie symptomatyczne: oczywistość wyboru Tuska na etapie, gdy PiS wystawiał mu kontrkandydata i walka do upadłego, nawet wtedy, gdy jasne było, że Polska zostanie absolutnie sama. Przegrać to żadna ujma, ale przegrać grę z góry przegraną to dziwactwo. Nie sposób sobie wyobrazić jaką korzyść chciał osiągnąć prezes w Brukseli. Przy okazji tak wystraszył Polaków, że uporządkował sytuację po stronie opozycji, napędzając wyborców Platformie, byłej partii Donalda Tuska.
Nie tylko interes partyjny jest typową kategorią do opisu funkcjonowania polityki. Partiom wcale nierzadko zdarza kierować się też interesem państwa. Najczęściej w tych obszarach, na których im specjalnie nie zależy, a uwagę przyciąga co innego. Administrowanie państwem wychodzi polskim partiom na poziomie centralnym i samorządowym całkiem dobrze i modernizacja (techniczna, bo nie społeczna – tu dalej jesteśmy poza Unią Europejską z naszym niezachodnim prawem obyczajowym) dokonuje się obok polityki, a nie dzięki niej. A przynajmniej obok tego, czym żyją politycy. Właściwie wszystkie spory, jakie toczą się w Polsce po '89 roku, nie mają nic wspólnego z jakimkolwiek konkretnym problemem społecznym. Wymieńmy najbardziej absorbujące polityków: lustracja, dekomunizacja, układ czy Smoleńsk. Komu to poprawiło los albo odmieniło życie? Tymczasem prasa, telewizja, Sejm, Senat wypełnione były jak nie lustracją w latach dziewięćdziesiątych, to układem w latach dwutysięcznych a Smoleńskiem w ostatnich siedmiu, mimo że zdecydowana większość społeczeństwa nie ma wątpliwości, że teoria zamachu jest czystym absurdem.
Rujnowanie demokracji
Sięgnijmy więc po kategorie nie polityczne, a kulturowe. PiS zresztą specjalizuje się w wojnach kulturowych, wzmacnianiu naszej tożsamości i definiowaniu nam natury ludzkiej i życia. Nie powinien być więc zaskoczony, że potraktuję go psychoanalizą, zresztą jedną z najbardziej podstawowych teorii we współczesnej humanistyce. Otóż do opisu zachowań partii prezesa Kaczyńskiego najbardziej pasuje popęd śmierci.
Najogólniej rzecz biorąc życiem rządzą przeciwstawne popędy, jeden łączący, budujący, wytracający się w miłości i drugi, który to, co połączone i zbudowane niszczy i prowadzi do rozkładu – pozwala człowiekowi umrzeć, powrócić do materii nieożywionej, z której wcześniej powstał. Po polityce Platformy Obywatelskiej – zwanej nota bene „polityką miłości” - nadszedł czas odwracania reform, niszczenia instytucji, przejmowania mediów publicznych, prokuratury, sądów i wszystkiego, co się da. Na to wszystko na świecie obowiązuje jedno określenie: rujnowanie demokracji liberalnej, czyli wszystkiego tego, co udało się zbudować po '89 roku.
Niewytłumaczalne dziwactwa
Mimo kolejnych aktów strzelistych pełnych patriotycznej mowy-trawy cel tego przedsięwzięcia nie istnieje. Nie ma Polski do której zmierza prezes. Nie ma czegoś takiego, jak cel ostateczny „dobrej zmiany”. Nie ma i nigdy nie było. Istnieje popęd prezesa. Według Freuda popęd śmierci empirycznie najłatwiej poznać po tym, że jest przeciwstawny odruchom samozachowawczym (patrz Bruksela!) i kieruje nim przymus powtarzania. Stąd kolejne niewytłumaczalne ani interesem partii, ani interesem Polski dziwactwa w stylu osiemdziesięciu pięciu miesięcznic smoleńskich.
W sondażu przeprowadzonym na zlecenie Wirtualnej Polski na panelu Ariadna aż 62 proc. ankietowanych wyraziło negatywny stosunek do miesięcznic smoleńskich. Z kolei wyniki badania IB Pollster na zlecenie Super Expressu oraz NOWA TV wskazują, że 74 proc. Polaków jest zdania, iż Prawo i Sprawiedliwość powinno zaprzestać ich organizacji. Według jeszcze innego sondażu 83% respondentów nie wierzy w zamach w Smoleńsku, a teorię te popiera – uwaga – 6,5% (kwietniowy badanie IBRIS dla dziennika "Fakt" i Radia ZET).
Nie sposób znaleźć racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego wciąż jest to centralny temat dla partii rządzącej, podobnie jak nie sposób było wyjaśnić, po co walczyć w pojedynkę z wybranym już de facto Donaldem Tuskiem. Jest tylko jedno wytłumaczenie: popęd śmierci prezesa.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji