Sławomir Cenckiewicz: teraz świat ponownie przypomina sobie Lecha Kaczyńskiego

- Zwłaszcza obecnie świat ponownie przypomina sobie prezydenta Kaczyńskiego - mówi dr hab. Sławomir Cenckiewicz, razem z Adamem Chmieleckim autor biografii "Prezydent. Lech Kaczyński 2005-2010". Ale wymienia też błędy, zwłaszcza personalne, tragicznie zmarłego prezydenta: szefa kancelarii Piotra Kownackiego i rzecznika Michała Kamińskiego, a na Janusza Kaczmarka wskazuje jako na największą pomyłkę. Historyk stwierdza ponadto, że nie jest wykluczone, że 10 kwietnia 2010 r. doszło do sabotażu albo zamachu. - Motywów może być wiele, bo prezydent, który prawidłowo diagnozuje sytuację w perspektywie lat, broni Gruzji przed agresją Moskwy, domaga się solidarności europejskiej i uniezależnia nas od Rosji naraża się możnym tego świata.

Sławomir Cenckiewicz
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Jacek Gądek

WP: Lech Kaczyński to był - w sensie ideowym i politycznym - pana prezydent?

Sławomir Cenckiewicz: - To był prezydent, o którego elekcję dosłownie walczyłem na swoim prywatnym odcinku frontu. Uznawałem, że w 2005 r. rozgrywa się bitwa o Polskę nową i sprawiedliwą.

WP: Bitwa, ale z kim?

Z okrągłostołową Polską i beneficjentami systemu III RP.

WP: Dlaczego był pana prezydentem?

To, że prywatnie fascynowała mnie myśl konserwatywna, niektórzy narodowcy i prawicowi piłsudczycy, nie miało większego znaczenia. Wystarczył mi antykomunizm Kaczyńskiego, uczciwość i wrogi stosunek do niego ludzi III RP. Spoglądałem na niego bardzo pozytywnie, głównie jako historyk, choćby ze względu na przeszłość w Wolnych Związkach Zawodowych, rolę w strajku sierpniowym 1980 r. i pomoc udzielną Annie Walentynowicz w czasie prześladowań. Ale także przez pryzmat Jarosława Kaczyńskiego, którego poznałem jeszcze przed wyborami 2005 r.

WP: A prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski byli panu obcy?

Tak, byli dla mnie obcy. Wywodzę się z niepodległościowego nurtu Federacji Młodzieży Walczącej, więc mimo młodego wieku z grubsza wiedziałem, o co chodzi z Magdalenką, wyborami 4 czerwca i wyborem Jaruzelskiego na prezydenta.

WP: Nawet w wyborach 1990 r. nie wspierał pan Lecha Wałęsy?

Nigdy. Przyznam się: wyrobiłem sobie zdanie o nim na przełomie 1988 i 1989 r. i na Wałęsę nie głosowałem nawet wtedy, kiedy zderzył się w 1995 r. z Kwaśniewskim. Uważałem go za zagrożenie dla Polski, a po 1992 r. za groźnego agenta bezpieki i stronnika najbardziej prosowieckich sił w armii. Zaś wybór Kwaśniewskiego uznałem domknięcie postkomunistycznego systemu III RP.

WP: Jak pan przyjął wygraną Kwaśniewskiego, kandydata postkomunistycznej lewicy?

Nie rozpaczałem.

W 1990 r. popierałem Kornela Morawieckiego, zbierałem nawet podpisy pod jego kandydaturą, więc kiedy ich nie zebraliśmy wystarczająco dużo, to w dniu wyborów zostałem w domu. A w 1995 r. głosowałem na Jana Olszewskiego.

WP: W 2000?

Na Lecha Kaczyńskiego. W 2005 r. tak samo, dwukrotnie aż do zwycięstwa.

WP: Z prezydentem Lechem Kaczyńskim poznaliście się osobiście?

Dopiero 15 sierpnia 2009 r. w pałacu na 80. urodzinach Anny Walentynowicz, podczas których wygłosiłem łamiącym się głosem referat o pani Ani. Później chwilkę rozmawiałem z prezydentem, jedyny raz w życiu.

Prezydent chyba nie był entuzjastą moich niektórych interpretacji historycznych, choć miał otwarty umysł. Miał przy tym fenomenalną wiedzę historyczną i pamięć. Trudny rozmówca. I paradoks polega właśnie na tym, że to ja napisałem jego biografię.

WP: Pisze pan w niej, że Lech Kaczyński "znalazł się, całkowicie zasłużenie, na politycznym szczycie". To brzmi jakby uznawał pan Lecha Kaczyńskiego jako polityka niemal stworzonego do roli prezydenta. Nie przesadza pan?

Oczywiście! Z polityków prawicy miał największą świadomość mechanizmów funkcjonowania państwa, którą zyskiwał poprzez faktyczne kierowanie takimi urzędami jak Kancelaria Prezydenta, NIK, Ministerstwo Sprawiedliwości czy Urząd m.st. Warszawy. Właśnie to w istotny sposób odróżniało Kaczyńskiego od większości polityków polskiej centroprawicy i dawało nad nimi przewagę.

WP: Co w pana ocenie było najlepszą lekcją przed objęciem prezydentury?

Prezesura NIK, która uzmysłowiła Lechowi Kaczyńskiemu rozkład aparatu państwa i konieczność budowy niemal od podstaw struktur nowej państwowości. "Nie był to obraz, który uznałbym za szczególnie zachęcający, ale był to obraz prawdziwy" - mówił. To wszystko składało się na długi proces, który nazywam dojrzewaniem do przywództwa. Do prezydentury.

WP: W książce bagatelizuje pan polityczne znaczenie słów "panie prezesie, melduję wykonanie zadania". Nie dostrzega pan w tym deklaracji podległości wobec Jarosława?

Deklaracji podległości nie wypowiada się i nie wyraża w taki sposób, a w dodatku w takich sytuacjach. Deklaracje podległości wyraża się natomiast tak jak premier Walery Sławek wobec Józefa Piłsudskiego, bez którego codziennego skinienia głową nie był w stanie pełnić urzędu. Zaprowadziło go to w dużej mierze do samobójstwa parę lat po śmierci marszałka. Mówię to z wielką estymą wobec Sławka - jako państwowca, żołnierza, bojownika.

Lech Kaczyński był postacią zupełnie inną, czego nie rozumieją jego adwersarze. Abstrahują od całej drogi politycznej Lecha i jakby równoległej Jarosława, w której przez całą dekadę lat 80., a nawet później to Lech był największym kapitałem politycznym Jarosława. Dwie silne i odrębne osobowości polityczne, silnie zmotywowane i zdeterminowane w realizacji celów, ale świetnie się uzupełniające i grające zespołowo, co wcale nie oznacza, że zawsze.

WP: Kiedy grali indywidualnie?

Zwłaszcza w pierwszej dekadzie lat 80. - Jarosław szuka swojej drogi w środowisku "Głosu" Macierewicza i RMP, a Lech trafia - bez przekonania - do otoczenia Wałęsy. Później łączy ich orientacja na TKK NSZZ Solidarność, czyli na główny nurt podziemia. Lech ciągnie za sobą Jarosława. Od czasów KKW NSZZ "Solidarność", a później Komitetu Obywatelskiego są pełnoprawnymi graczami w solidarnościowej układance. Są ludźmi Wałęsy, a Wałęsa jest ich orężem w grze z kuroniadą, którą w sumie Kaczyńscy ograli w 1989 r. w czasie tworzenia koalicji "Solidarności" z SD i ZSL.

WP: Co uznaje pan za największą zasługę Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta?

Pięć kwestii: godnościową postawę i upodmiotowienie sprawy polskiej, ideę zdywersyfikowanej polityki energetycznej, strategiczny sojusz z USA i wzmocnienie pozycji Polski w NATO oraz likwidację WSI.

WP: A jako polityka i działacza społecznego do roku 2005?

To był gigantyczny kapitał, który wyniósł Kaczyńskiego do prezydentury. On nigdy nie zdradził swojego głębokiego przywiązania do idei Sierpnia'80 i "Solidarności". Miał więc szacunek dla prostych ludzi, dla ich patriotyzmu oraz moralnej wartości ufundowanej na wierze katolickiej. Był w istocie jedynym po 1990 r. prezydentem poważnie traktującym tradycję "Solidarności" i związki zawodowe. Był - można powiedzieć - prezydentem solidarnym.

WP: Za wady prezydenta uznaje pan chyba tylko zbyt wielką ufność wobec ludzi - czyli dobroduszność - i nie najlepszą politykę personalną?

Nie tylko.

WP: Zatem jakie polityczne błędy popełnił?

Za błąd uważam nowelę ustawy lustracyjnej i podtrzymanie sądowej procedury lustracyjnej. W pierwszej kwestii, którą pan wymienił, trzeba pamiętać o kompetencyjnych dysfunkcjach środowisk patriotycznych w pracy państwowej w pierwszej dekadzie lat 90. i chronicznych niedoborach kadrowych, które wynikają z tragicznych dziejów Polski w XX w.

Już w pierwszej części biografii Kaczyńskiego pisałem, że patrioci nie mieli za sobą przeszkolenia do pracy partyjnej, doświadczenia w walkach frakcyjnych, brakowało im wiedzy, jak manipulować ludźmi i dezintegrować konkurencyjne bądź wrogie środowiska. Nie byli więc w stanie uzyskać kontrwywiadowczej wrażliwości, która ustrzegłaby ich przed złymi wyborami i doborem niewłaściwych współpracowników. Nierzadko padali ofiarą oszustów, stawali się nieświadomymi ofiarami działań dezintegracyjnych. W tym sensie błędy personalne po stronie środowisk prawicowych są jakby bardziej naturalne. Ale paradoksalnie może to Lech Kaczyński miał tych wad najmniej. Rozumiał organizm państwowy i kwestię przywództwa.

WP: Dwa nazwiska: szef kancelarii Piotr Kownacki i rzecznik Michał Kamiński. To błędy na najwyższych stanowiskach w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Może więc nie miał ich najmniej?

Było ich pewnie więcej, ale sztandarowym i największą pomyłką był Janusz Kaczmarek (zastępca Lecha Kaczyńskiego jako prokuratora generalnego, potem także prokurator krajowy, minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie PiS, zdymisjonowany po przecieku ze śledztwa ws. afery gruntowej; był też kandydatem LPR i Samoobrony na premiera - red.).

Ale trzeba pamiętać, że polityka personalna w polityce to często stąpanie po polu minowym oraz metoda prób i błędów. Wielu sprawdziło się w "małym pałacu", czyli w okresie prezydentury Warszawy, aby później rozczarować w "dużym pałacu".

WP: Dlaczego zarzuca pan Lechowi Kaczyńskiemu to, że "łudził się" co do Donalda Tuska?

Nie tyle zarzucamy (razem ze współautorem biografii) to prezydentowi, co ukazujemy jego stosunek do Tuska w szerszym, historycznym kontekście. Co do kondycji moralnej środowiska gdańskich liberałów prezydent Kaczyński nie miał większych złudzeń i to od lat 80., kiedy postawiali oni krzyżyk na "Solidarności" uznając, że jej ponowna legalizacja nie jest niezbędna. Późniejsza historia "aferałów", związki z ludźmi dawnego reżimu i służb, wreszcie udział w obaleniu rządu Olszewskiego - to wszystko nakazywało wręcz dystans do tego towarzystwa.

Jednak mimo tych wszystkich obciążeń, rzadko kto mógł zdawać sobie sprawę, że po 2007 r. ster państwa polskiego znajdzie się w rękach barbarzyńców - jeśli się zwarzy na poziom schamienia w polityce, "przemysł pogardy i poświęcanie interesów Polski". Ta myśl i doświadczenie musiało być dla prezydenta na tyle dojmujące, że być może do pewnego momentu nie wierzył, że sytuacja może być aż tak zła. A jak była zła pokazał 10 kwietnia 2010 r.

WP: Lech Kaczyński nawet nie był obecny na posiedzeniu Sejmu, kiedy Donald Tusk wygłaszał expose i otrzymał votum zaufania. Małostkowość? Polityczny gest?

Prezydent Kaczyński przebywał w tym czasie z oficjalną wizytą państwową w Gruzji. Wcześniej bez przeszkód powierzył misję tworzenia rządu Tuskowi i zaprzysiągł rząd.

WP: Jak świat zapamiętał Lecha Kaczyńskiego? I czy w ogóle?

Zwłaszcza obecnie świat ponownie przypomina sobie prezydenta Kaczyńskiego.

WP: Bo?

Zarówno diagnozy, jak i zasadnicze cele jego prezydentury są kontynuowane. Rosja jest agresorem burzącym geopolityczny porządek w świecie, wzmocnienie wschodniej flanki NATO, niezależność energetyczna od Rosji, groźba rozpadu UE – to tylko część retoryki i programu Kaczyńskiego, które potwierdza rzeczywistość.

WP: Pisze pan, że prezydent zginał w niewyjaśnionych okolicznościach i uznaje pan, że nie jest wykluczone, że to nie była katastrofa, ale zamach. Nie sposób nie zadać pytania: jaki mógłby być motyw?

Staram się patrzeć chłodno, choć w Smoleńsku zginęły osoby szczególnie mi bliskie, zwłaszcza Anna Walentynowicz. Jednak zarówno czynnik wewnętrzny (rozdzielenie wizyt mimo pierwotnego zaproszenia przez rząd prezydenta do wyjazdu na obchody 10 kwietnia 2010 r. i złe przygotowane tej wizyty przez rząd), jak i czynnik zewnętrzny (gra Rosjan i zachowanie rosyjskich kontrolerów lotu), nie stoją ze sobą w sprzeczności. Nie wykluczają też elementu trzeciego: sabotażu czy zamachu. Ale wiedza na ten temat dopiero przed nami i dobrze, że zajmują się tym problemem grupy śledczych i naukowców.

WP: A motyw?

Motywów może być wiele, bo prezydent, który prawidłowo diagnozuje sytuację w perspektywie lat, broni Gruzji przed agresją Moskwy, domaga się prawdziwej wspólnoty i solidarności europejskiej, uniezależnia nas od Rosji i likwiduje agendy agentury rosyjskiej w Polsce, naraża się możnym tego świata.

WP: Sądzi pan, że śledztwo na nowo prowadzone ws. katastrofy może rzucić nowe światło na prezydenturę Lecha Kaczyńskiego?

Liczę na to i jestem niemal pewny przełomu, bo obecna ekipa rządząca Polską ma swobodę w dochodzeniu do prawdy i pozyskiwaniu dowodów.

WP: Wydaje pan chyba najbardziej krytyczne wobec Lecha Wałęsy książki, a jednocześnie biografie Lecha Kaczyńskiego jako ważnej postaci "Solidarności". Pana celem jest zastąpienie Lecha Wałęsy postacią Lecha Kaczyńskiego w roli symbolu „Solidarności”?

W historii bój toczy się o to samo jak w życiu - o prawdę przeciw kłamstwu. Nie chodzi więc o zastępowanie jednych drugimi, ale o należne miejsce każdego na kartach dziejów. Skończyły się czasy, że paru profesorów i urzędników ustalało, co wolno a czego nie wolno w historii cenzurując wszystkich w koło. Warto więc być "współpracownikiem prawdy", jak mawia Benedykt XVI.

Źródło artykułu: WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Nawrocki nie spotkał się z Orbanem. Co sądzą o tym Polacy?
Nawrocki nie spotkał się z Orbanem. Co sądzą o tym Polacy?
Tragedia w Gdyni. Zwłoki w kabinie ciężarówki
Tragedia w Gdyni. Zwłoki w kabinie ciężarówki
USA będzie testować broń jądrową. Jest zapowiedź z Pentagonu
USA będzie testować broń jądrową. Jest zapowiedź z Pentagonu
Kobiety pobiegły bez hidżabów. Represje po maratonie w Iranie
Kobiety pobiegły bez hidżabów. Represje po maratonie w Iranie
Rosja znów zaatakowała. W Krzemieńczuku problemy z prądem i wodą
Rosja znów zaatakowała. W Krzemieńczuku problemy z prądem i wodą
Sikorski odpowiedział na wpis Muska. Ten ostro zareagował
Sikorski odpowiedział na wpis Muska. Ten ostro zareagował
Gruzja pięć minut od dyktatury? Ekspert ostrzega
Gruzja pięć minut od dyktatury? Ekspert ostrzega
Chaos w szkołach. Nauczyciele są wściekli
Chaos w szkołach. Nauczyciele są wściekli
Tak protestowali w Dniu Konstytucji Hiszpanii. Zniszczono m.in. flagi
Tak protestowali w Dniu Konstytucji Hiszpanii. Zniszczono m.in. flagi
Ściągają do armii. Nasilają się działania Rosji
Ściągają do armii. Nasilają się działania Rosji
Nowa niepokojąca strategia USA. Kreml zadowolony
Nowa niepokojąca strategia USA. Kreml zadowolony
Przemówienie szefa Pentagonu. Wspomniał o Polsce, padły pochwały
Przemówienie szefa Pentagonu. Wspomniał o Polsce, padły pochwały