PublicystykaKoronawirus na Śląsku. Marek Twaróg: "Odchrzańcie się od nas" [OPINIA]

Koronawirus na Śląsku. Marek Twaróg: "Odchrzańcie się od nas" [OPINIA]

Masowo testujemy mieszkańców, czyli robimy na Śląsku dokładnie to, co od dawna robione powinno być w całej Polsce. I oczywiście - im więcej testów, tym więcej ujawnionych zachorowań. Górnicy wyczekują w długich kolejkach do wymazów, kopalnie stoją, w miastach strach. W odpowiedzi czytamy wpisy nienawistników: "Zbombardujmy ich", "Oddajmy Niemcom". Co my na to? My na to: "Jeżech ze Ślonska, więc poradzymy". W wolnym tłumaczeniu: "Odchrzańcie się od nas".

Koronawirus na Śląsku. Marek Twaróg: "Odchrzańcie się od nas" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © Arkadiusz Gola
Marek Twaróg

14.05.2020 | aktual.: 14.05.2020 20:37

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Odchrzańcie się od nas" to wersja, gdy górą wezmą emocje, bo w rzeczywistości o wiele chętniej wezwanie: "Poradzymy" traktujemy na Śląsku jak emblemat tożsamościowej siły, wiary w lokalną solidarność. To jak zaklęcie, które rodzi się z przekonania, że i tym razem damy sobie radę z trudną historią. Mniej w tym jest irytacji, więcej zwykłej refleksji, że jest, jak jest: Śląsk nigdy nie był pupilkiem, zawsze mu się dostawało.

Każdy, kto choć raz był na dole w kopalni, nie mógł mieć ani przez moment żadnych złudzeń, że uda się uniknąć zachorowań. Nie ma mowy w kopalni o dystansowaniu się, dzieleniu załóg na dwie ekipy czy ograniczaniu kontaktów wśród pracowników. To w warunkach wydobycia kompletna mrzonka.

Wezwania do uważniejszego przyjrzenia się sytuacji w kopalniach formułowano już w połowie marca. Podczas gdy pozamykano szkoły, wkrótce potem sklepy i restauracje, w kopalniach pracę organizowano właściwie po staremu i bomba musiała wybuchnąć. W wytycznych ówczesnego sekretarza stanu ds. górnictwa najważniejszym postulatem skierowanym do dyrekcji spółek i kopalń był "pomiar temperatury pracownikom przychodzącym do pracy", a dalej czytaliśmy jedynie o konieczności "prowadzenia ciągłej akcji informacyjnej", czy "ograniczeniu do minimum wszelkiego rodzaju odpraw, spotkań i narad".

Koronawirus na Śląsku. To się musiało wydarzyć

Było jasne, że koronawirus się pojawi. A właściwie więcej - było jasne dla przytomnych ludzi, że w kopalniach najpewniej wirus już jest. Należy pamiętać, że to właśnie Rybnik był pierwszym miastem na Śląsku - i jednym z pierwszych w Polsce - gdzie stwierdzono zakażenie (9 marca) i gdzie w związku z tym zamknięto część szkół (zanim uczyniono to decyzją rządu w całej Polsce).

Lecz powszechne testowanie w Polsce nie było wtedy modne. Zasady walki z koronawirusem, jak wiadomo, fluktuowały na oczach wszystkich. Maseczki nie miały sensu, teraz mają sens, testy masowe nie miały sensu, teraz mają sens. Trzeba oddać sprawiedliwość rybnickiemu samorządowi, że bardzo wcześnie znalazł prawie milion złotych i kupił w Stanach Zjednoczonych aparaturę do testów. Miały one ruszyć 10 kwietnia, ruszyły kilka dni temu. Trzy tygodnie maszyna leciała na Śląsk.

Masowe testowanie, w czym Śląskowi teraz pomagają specjaliści z innych części Polski, rozpoczęto dopiero po wizycie w Katowicach kilku rządowych figur z ministrem Sasinem na czele (kopalnie podlegają Ministerstwu Aktywów Państwowych) i po alarmistycznych tekstach branżowych mediów. Dziennikarze doskonale zdawali sobie sprawę z warunków pracy w kopalniach. Spółki początkowo niechętnie dzieliły się wiedzą o liczbie zakażeń, bądź najzwyczajniej nie wiedziały, ilu chorych mają w załogach – na ogół pierwsze informacje pojawiały się w mediach, a potem nadchodziło oficjalne potwierdzenie.

Wieści o kłopotach kopalń zestawiano z - nazwijmy to - gospodarczą racją stanu, którą ubierano w słowa typu: "Należy mieć na uwadze, że zatrzymanie pracy kopalń wiąże się ze skutkami o charakterze nieodwracalnym oraz ze zwiększeniem ryzyka wzrostu zagrożeń naturalnych, które mogą skutkować koniecznością, np. otamowania rejonów zagrożonych...".

Koronawirus na Śląsku. "Ślązaków nie obsługujemy"

Najgorsze, że są to twierdzenia prawdziwe. Nikt, żadna firma i żaden kraj, nie jest i nigdy nie będzie, ot tak, przygotowany na zamknięcie kopalni "na amen". To bardzo trudny technologicznie proces.

Dziś oficjalnie mamy 1,5 tys. zakażonych górników. Trzeba widzieć skalę – sama tylko Polska Grupa Górnicza zatrudnia około 40 tysięcy pracowników, do tego jest jeszcze duża Jastrzębska Spółka Węglowa z 20 tysiącami ludzi. Na ogół górnicy chorują bezobjawowo, co jest tak samo dobrą, jak i złą informacją - nie wiedzą wszak, że zarażają.

Śląsk się martwi, całe dzielnice stoją, zaraza wisi w powietrzu, choć jej w zasadzie nie widać. Hospitalizowanych jest bardzo niewielu górników. "Czy chcemy, aby w czasie wakacji pojawiły się kartki: 'Ślązaków nie obsługujemy?'" – dramatycznie pytał w imieniu Ślązaków Arkadiusz Chęciński, Zagłębiak, prezydent Sosnowca, gdy apelował do rządu, by nie rozważano nawet lockdownu całego województwa, bo przynieść on może fatalne skutki społeczne.

Nerwowość związana z koronawirusem potęgowana jest przez - niezależną od pandemii - złą sytuację ekonomiczną w polskim węglu, wielogodzinne pertraktacje z zarządami, obniżki pensji, skrócone wymiary czasu pracy.

Koronawirus na Śląsku. Wsparcie od ludzi rozumnych

Górnik – heros, twardziel, żywiciel rodzinny, a dawniej - przodownik - mierzy się z podwójnym lękiem. Mógł liczyć na wsparcie i współczucie, mógł liczyć na ochronę swojej rodziny, ale usłyszał o "trudnej sytuacji na rynku węgla" (od władz spółek i polityków) oraz "zaorajcie ich wreszcie, to skansen" (od internetowych mądrali).
Jedni reagują podszytą lękiem agresją, co widać na kolportowanych w sieci filmikach, nagrywanych przez górników w kolejkach do testów, inni zwracają się ku swoim – ku rodzinie, górniczej braci, Śląskowi. Zwierają szeregi.

Na tej śląskiej solidarności, jaka objawia się zwłaszcza w trudnych momentach, można było zbudować akcję wsparcia dla regionu i samych górników. Akcję eksponowania dobrych emocji, tonowania agresji i internetowego hejterstwa. Od wczoraj, gdy pół Polski podaje sobie dalej symboliczne, wyraziste w przekazie plakaty, jakie mistrz Tomasz Bocheński stworzył na prośbę "Dziennika Zachodniego", Śląsk wie, że nie jest sam. Że dostaje wsparcie od ludzi rozumnych. I to docenia. Wie też, że – jak to zwykle bywa – przez władze został pozostawiony sam sobie.

Pierwsza reakcja w takich sytuacjach to zawsze "Odchrzańcie się od nas". Druga: "Jeżech ze Ślonska, poradzymy".

Marek Twaróg dla WP Opinie. Autor jest redaktorem naczelnym "Dziennika Zachodniego”, jednej z największych gazet regionalnych w Polsce.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Komentarze (0)