Serduszko WOŚP na sutannie. Byliśmy na mszy u księdza z Elbląga
Wolontariusze nie mieli dylematu czy do tego kościoła mogą wejść, czy nie. Bo mogli podejść pod sam ołtarz. Ksiądz Kazimierz przesypał do puszek WOŚP wszystko, co zebrał na tacę. A potem wyciągnął swój portfel.
- Dzień dobry pani Krysiu - uśmiecha się ksiądz Kazimierz.
Ceglany kościół stoi na brzegu rzeki. Po drugiej stronie widać elbląską starówkę. Do parafii przychodzą pierwsi wierni. Ławki w środku powoli się zapełniają. Ksiądz podaje rękę każdemu. Uśmiecha się szeroko.
- Dzień dobry pani Irenko – znów się wita.
Kazimierz Klaban jest proboszczem. Zna po imieniu niemal wszystkich. Co niedzielę przychodzi Małgosia, Ela i Romek, a Zosia zadba, żeby niczego nie zabrakło. Choć bywają nowi wierni. Ostatnio jest ich coraz więcej.
Wszystko z tacy na WOŚP
Cała Polska usłyszała o nim dwa lata temu. Ale nie zrobił tego, aby zyskać rozgłos. Opowiada, że myśl przyszła mu nagle. Wspominał, jak leżał w szpitalu. Przeszedł dwa udary mózgu i zawał serca. Widział, że na sprzęcie wokół niego przyklejone były serduszka.
Pomyślał wtedy, że daje od siebie za mało. Nie wystarczy wrzucać samemu do puszki. Dlatego postanowił oddać wolontariuszom wszystko, co zbierze na tacę. Okazało się, że wierni też nie mieli nic przeciwko. Zadzwonił więc do sztabu WOŚP.
- Trzy razy się dopytywali, czy to nie żart – opowiada.
Byli zdziwieni, gdy odebrali telefon od księdza, który zapraszał ich do siebie. Pierwszy raz spotkali się z takim gestem. Zwykle mieli w kościołach problemy. Raczej księża ich przeganiali.
Przyjeżdżają z całej Europy
Daleko tej parafii do monumentalnych katedr. Nie ma tu ani witraży w oknach, ani tłumów wiernych. Ksiądz odprawia mszę raz w tygodniu. Chyba że święto wypadnie w inny dzień niż niedziela, to wtedy też przyjeżdża. Bo na co dzień mieszka w Tolkmicku.
- Nasz ksiądz jest kimś niespotykanym! – mówi jeden z wiernych. Pan Romek. – To żadna podróbka, ale prawdziwy duchowny.
Nawet ludzie z zagranicy do niego przyjeżdżają. Zdarzało się, że do kościoła wszedł ktoś, kto przyjechał z Francji czy Szwecji. Bo chciał ochrzcić swoje dziecko, a nigdzie indziej nie mógł. Za to ksiądz Kazimierz nie przejmuje się czy para ma ślub, czy nie. Ważne, że chcą ochrzcić dziecko.
- Mówi, że on jest dla nas. Można dzwonić w dzień i w nocy. Wsiądzie w samochód i przyjedzie - opowiada kolejna z wiernych. Pani Małgosia.
Nawet na ścianie parafii wisi numer telefonu. Przeoczyć się go nie da. A jak ksiądz przyjdzie na kolędę, to nie skończy się na kwadransie rozmowy i kopercie z gotówką. Zostanie przez godzinę, może dłużej. Ważne, żeby porozmawiać o wszystkim.
- Jest jedyny w swoim rodzaju – zauważa Ela. - Przyszłam raz i poprosiłam o mszę za tatę. Zapytałam od razu, ile się należy. A ksiądz do mnie: z jakiej racji? Przecież będziemy się modlić. Nie chcę za to pieniędzy.
- Tu jest skromny kościół – stwierdza Romek. - Nie ma przepychu. Nie ma przerostu formy nad treścią.
Patrzymy na wysokie świerki, które stoją wokół ołtarza. Rozświetlone są białymi lampkami. Przed ołtarzem stoi żłóbek. To wszystko projekt księdza. Autorski. Kawałek dalej, obok konfesjonału, stoi stół z poczęstunkiem. Kubki z paluszkami, obok ciastka i góra cukierków, a do tego pączki i termosy z gorącą kawą.
- Inni księża są niezadowoleni. I tak trochę szpile mu wbijają – wzdycha Ela.
Bo ksiądz Kazimierz nie jest katolicki, lecz polskokatolicki. Różnica niby niewielka, ale niektórzy mu to wytykają. Gdy zaczyna się msza, brzmi jak w katolickim kościele. Poza tym wyznanie wyznaniem, a człowiek człowiekiem.
- Przeszedłem na to wyznanie ze względu na księdza – podsumowuje Romek. - Tu czuję się jak u siebie.
Wolontariusze przed kościołem
Msza dobiega końca. Przychodzi moment, gdy przekazuje się znak pokoju. Wtedy ksiądz schodzi z ołtarza. Każdemu wiernemu podaje dłoń. Ze wszystkimi zamieni kilka słów. Nie zapomni o żadnej ławce.
Wolontariusze z puszkami stoją na końcu. Wśród nich jest Malwina. Trzyma za rękę swoją córkę. - Przyszłyśmy pozbierać pieniądze i na mszę – uśmiecha się. – Do innych kościołów to nie wiedziałyśmy nawet, czy możemy wejść. Stałyśmy raz po drugiej stronie ulicy.
Po wszystkim ksiądz Kazimierz staje za amboną. Zaczyna czytać ogłoszenia. - Niektórzy mówią, że jestem dziwakiem – stwierdza. – Ale chyba pozytywnym.
Zapowiada, że zaraz wszystkie pieniądze z tacy wrzuci do puszek WOŚP. Na oczach wiernych. Tak, żeby nikt go o nic nie oskarżył. Bo słyszał już, jak mówili, że drobne wrzuca do puszek, a banknoty bierze dla siebie.
- Tych, którzy się obawiają, że potem na coś nie wystarczy, zapewniam, że prądu nam nie wyłączą - uśmiecha się. - Dopóki będę proboszczem, to będę grał razem z orkiestrą. Ja się z tego nie wyłamię.
Wolontariusze WOŚP przed ołtarzem
Trójka wolontariuszy staje przed ołtarzem. Ksiądz schodzi z ambony i bierze tacę. Wszystkim rozdaje po równo. Wrzuca banknoty po pięćdziesiąt, po sto złotych, wyciąga nawet dwusetkę. Ta dostaje się najmniejszej wolontariuszce. Przekłada wszystko, do ostatniej monety.
Dostaje od wolontariusza czerwone serduszko. Przykleja je sobie na sutannę. I potem wyjmuje swój portfel. Wyciąga z niego banknoty. I znów po równo. Aż zostaje mu tylko jeden.
- Na chleb muszę mieć – żartuje.
Snuje też plany na przyszły rok. Opowiada, że urządzi licytacje, może nawet koncert. Muzyki sakralnej, oczywiście. – Nikt nie będzie tu robił dyskoteki – zastrzega. Chciał nawet teraz coś zrobić, ale nie starczyło czasu. Był remont, a on woli mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.
- Moim zdaniem to nieważne, ile ludzie dają. To jest dar serca i to jest najpiękniejsze - podsumowuje. - Cieszę się, że moja robota nie idzie na marne.