"Na samą myśl, że mogłabym spotkać dziewczynę ubraną tak samo, robiło mi się słabo"
"Byłam i jestem indywidualistką. Nie lubiłam być ubrana tak jak wszyscy. Nie wynika to z tego, że chciałam wyróżniać się na siłę, ja w ten sposób wyrażałam swój gust. W Łodzi w połowie lat 50. pojawiły się sklepy Telimeny z ubraniami projektowanymi przez panią Krystynę Depczyńską. To były naprawdę fajne rzeczy. Nie chodziłam w nich, bo na samą myśl, że mogłabym spotkać w towarzystwie dziewczynę ubraną tak samo, od razu robiło mi się słabo i odechciewało zakupów. Dlatego szyłam prawie wszystkie swoje ubrania. Głównie u krawcowej mojej mamy, pani Komanowej. To była artystka w swoim fachu. Potrafiła zrealizować wszystko, co sobie wymyśliłam. Wiele lat zamawiałam u niej ubrania. Jeździłam do niej nawet wtedy, gdy mieszkałam i pracowałam w Warszawie.
(...) Ślub brałam trzy razy. Ani razu nie miałam na sobie białej sukni! Za Wowo Bielickiego wyszłam w granatowym kostiumiku z bluzką ozdobioną haftem angielskim i białym żabotem. Nie za bardzo podobał mi się ten strój. Ale innym się podobał. Z Danielem Olbrychskim brałam ślub w prostej wełnianej sukience ze stójką. Była szeroka, została uszyta ze skosu tkaniny. Założyłam na nią pelerynę wykonaną z tego samego materiału. Strój był w kolorze ugrowo-pomarańczowym. Moje włosy mają naturalny rudy kolor w złotym odcieniu; zawsze noszę je w swoim prawdziwym kolorze (czasem tylko robię balejaż). Miałam też jasne piegi. Dlatego kolor sukienki był bardzo dobrze dobrany. U szewca Brunona Kamińskiego na Nowym Świecie w Warszawie zamówiłam pantofelki ozdobione paskiem na podbiciu zapinanym na perłowy okrągły guziczek. Był on bardzo starannie dobrany - miał beżowo-ugrowy kolor. Buty zostały zrobione z tego samego materiału, co sukienka. Do trzeciego ślubu z Andrzejem Kopiczyńskim poszłam w granatowej sukience z wełnianej
żorżety z długimi rękawami. Wykończona była białym atłasowym szalowym kołnierzem i atłasowymi mankietami. Wszystkie moje stroje ślubne były bardzo skromne. Teraz myślę, że to dobrze, że nie robiłam kina z tych uroczystości" - opowiada Monika Dzienisiewicz-Olbrychska, była aktorka, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi.