"Trzeba wyjść na ulice i spotykać się z ludźmi"
Papież Franciszek od dawna wychodził z założenia, że duchowni muszą wyjść naprzeciw ludziom, którzy odeszli od Kościoła. I to w znaczeniu dosłownym - wyjść na ulice i spotykać się z ludźmi. Kościół nie może się zamykać, bo stanie się "paranoiczny, autystyczny". Sam także chodził: po ulicach, po domach. Docierał do najbiedniejszych dzielnic, po to, aby poświęcić nową szkołę czy odwiedzić dom starców. O. Jorge był też często widziany w więzieniach, sierocińcach, bo wiedział, że jego miejsce jest wśród najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących duchowego wsparcia. W Wielki Czwartek całował i umywał nogi chorym na AIDS (na zdjęciu) albo kobietom na oddziale położniczym.
Przestrzegał przy tym, że ewangelizacja Kościoła nie przyniesie efektów, gdy księża i wierni będą głosić piękne słowa, zajmować się "wysoką teologią", a zapomną być po prostu dobrymi chrześcijanami. Przestrzegał też przed pokusą, która dotyka biskupów, księży i świeckich zaangażowanych w pracę Kościoła, kiedy im się wydaje, że są kimś wyjątkowym.
W pracy duszpasterskiej stosował niekonwencjonalne metody, które miały wymiar misyjny i dlatego były realizowane w przestrzeni publicznej. "On zrobił na terenie czteromilionowego miasta Buenos Aires ewangelizację trwającą trzy miesiące. Ewangelizatorzy szli ulicami, rozmawiali z ludźmi. Jak była restauracja, wchodzili do niej i tam ewangelizowali. I tak 'przeorał' Buenos Aires, że wszyscy się zdziwili" - cytuje wypowiedź ks. Kazimierza Presa z diecezji tarnowskiej, który przez 30 lat pracował w Argentynie autor pierwszej polskiej biografii papieża Franciszka.