PublicystykaSchyłek cywilizacji Zachodu

Schyłek cywilizacji Zachodu

Czasem zastanawiam się, ile z tego, co rano widzę w lustrze należy do neandertalczyka? To, że coś zostało jest już niemal pewne. Do niedawna naukowcy przekonywali, że pełni energii i bardziej zaradni ludzie, homo sapiens, przyszli z Afryki i wymordowali swoich kuzynów. Inna teoria mówiła, że neandertalczycy wyginęli, bo nie potrafili przystosować się do zmian klimatycznych. Teraz naukowcy przekonują, że nic tak dramatycznego nie wydarzyło się 45 tys. lat temu, a neandertalczycy po prostu nie wytrzymali konkurencji kulturowej, rozpłynęli się w masie homo sapiens i stąd ok. 2 proc. DNA każdego z nas pochodzi właśnie od nich. Kolejny rzut oka na bladą twarz w lustrze. Czy nas, ludzi Zachodu, czeka to samo?

Schyłek cywilizacji Zachodu
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons CC BY-SA
Jarosław Kociszewski

02.03.2017 14:21

Niepowstrzymana wędrówka ludów

Najprostszym i najbardziej oczywistym zagrożeniem wydaje się to, czego wielu Europejczyków czy Amerykanów obawia się i na co dzień widzi za oknem, a my głównie oglądamy w mediach. Masy cudzoziemców, wyznawców innych religii, ludzi o innym kolorze skóry szturmują wybrzeża Starego Kontynentu i Stanów Zjednoczonych.

Szukają bezpieczeństwa albo przynajmniej szans na lepsze życie. Zupełnie mnie to nie dziwi. Uciekają przed wojnami, prześladowaniami, a niekiedy po prostu przed biedą, która z naszego punktu widzenia po prostu jest nie do pomyślenia. Czy współczesny Europejczyk może sobie wyobrazić życie bez niczego? Podarte łachmany i sandały ze starej opony? Jest to na tyle trudne, że stało się nawet pomysłem na jeden z najdziwniejszych, survivalowych programów telewizyjnych.

Naiwnością byłoby sądzenie, że to jedynie Bogu ducha winni nieszczęśnicy gotowi ciężko pracować na przyszłość swoich dzieci, by w końcu dać się zasymilować. Są wśród nich bandyci i terroryści. Nie brakuje frustracji i rozczarowań przywiezionych ze sobą lub nabytych na miejscu. Pełen katalog wad i zalet spotęgowanych przez różnice kulturowe.

Wśród starych Europejczyków też znajdziemy pełny przekrój postaw i odczuć. Od otwartości po rasizm. Każdy znajdzie coś dla siebie. Chęć pomagania wolontariuszy wyciągających Syryjczyków z wody na greckiej wyspie Lesbos jest tak samo prawdziwa, jak nienawiść podpalaczy ośrodków dla uchodźców w Niemczech.

Nie chodzi mi przy tym o porównanie postaw, relatywizację ani tym bardziej o pouczanie czy nawracanie kogokolwiek na tę czy inną drogę. Od tego są inni ludzie, którzy wiedzą więcej i mocniej wierzą w to, co myślą i robią. Śladowe ilości DNA neandertalczyka w tym mi nie pomogą. One wskazują na coś zupełnie innego.

Obraz
© Pixabay.com

To długotrwały proces wędrówki i mieszania się ludów, który można spowalniać, a może nawet zatrzymać? To ocenią dopiero badacze w odległej przyszłości. Wokół granic Zachodu, niezależnie od tego, czy są wsparte murami i polami minowymi, żyją setki milionów ludzi, dla których Europa czy Ameryka jest rajem na Ziemi. Nie jest ważne, czy ich wyobrażenia są zgodne z prawdą. Wystarczy, że są tylko odbiciem niezrozumiałych reklam nadawanych w przerwach meczów angielskiej ligi piłkarskiej docierających do najdalszych zakątków Afryki.

Bogactwo i bezpieczeństwo przyciąga w sposób naturalny. To niemal fizyczny proces. Przypomina masy powietrza, które przemieszczają się ze strefy wysokiego ciśnienia do niżu. Na pewno nie pozbawimy potencjalnych imigrantów mirażu bogactwa, bo nawet to co sami uznamy za niewiele warte okruchy, dla wielu z nich są marzeniem. Czy coś mogło zatrzymać chłopaka z Bangladeszu, którego spotkałem w tymczasowym obozie na Sycylii? Podróż zajęła mu trzy lata. Lot samolotem lub podróż łodzią, później miesiące ciężkiej pracy, aby uciułać na następny bilet. Byle bliżej celu. Czy cokolwiek przeciwstawimy takiej determinacji? Albo, co ważniejsze, czy gotowi jesteśmy zabrać tym ludziom poczucie bezpieczeństwa i nadzieję na lepsze życie? Może tak, ale kto wtedy spojrzy z lustra?

Student zdobywca

Obraz
© Fotolia

W ubiegłym roku niemal co drugi zagraniczny student w USA pochodził z Chin albo z Indii. To prawie pół miliona młodych ludzi. Od początku wieku aż pięciokrotnie zwiększyła się ta liczba zdeterminowanych studentów zza granicy, którzy chcą osiągnąć sukces, albo przynajmniej wyrwać się z domu.

Zdobyta wiedza i doświadczenie przekłada się na gospodarkę i funkcjonowanie państwa. Jak zauważył dr Marcin Jacoby w swojej książce „Chiny bez makijażu”, Państwo Środka z fabryki tandety przekształciło się w fabrykę wszystkiego. To już nie są wyłącznie tanie podróbki, choć one również. Teraz można chińskiemu producentowi zlecić wyprodukowanie kosztującej grosze, plastykowej zabawki albo skomplikowanego komputera. Nie przypadkiem na globalnej liście 500 superkomputerów aż 167 to maszyny chińskie, w tym dwa najszybsze.

Podobne zjawisko od dawna obserwowane jest w muzyce. Czy kogokolwiek dziwi jeszcze, że od trzydziestu lat w Tajlandii organizowany jest konkurs chopinowski, a ambicją chińskich czy japońskich matek jest dziecko grające europejskich klasyków? Oczywiście krytycy niekiedy zarzucają azjatyckim wirtuozom brak wyczucia i emocji, ale to też się zmienia.

Obraz
© Fotolia

Różnice pomiędzy chińskim a zachodnim podejściem do kształcenia małych wirtuozów opisała Amy Chua w książce „Bojowa pieśń tygrysicy”. Kto z nas jest gotów „katować” swoje dziecko tak, jak Chinka zdeterminowana by to właśnie jej dziecko odniosło sukces? Doprecyzujmy. Pytanie powinno brzmieć „Ilu z nas?”, a nie „Kto z nas?”, bo chętni zawsze się znajdą, ale kluczem jest liczba i długotrwałość procesu.

Przesunięcie punktu ciężkości zobaczyć można nawet w tak ważnym elemencie naszego życia jak chrześcijaństwo stanowiące jeden z fundamentów rozwoju Zachodu. Przed wiekiem dwie trzecie chrześcijan żyło w Europie. Teraz stary kontynent jest domem dla co czwartego wyznawcy Chrystusa. Jeżeli przyjrzymy się zaangażowaniu, energii i witalności różnych wspólnot, to sytuacja w Europie wygląda jeszcze gorzej i może trudno sobie to wyobrazić, ale pierwszy czarnoskóry czy skośnooki papież jest tylko kwestią czasu.

Kapitulacja nie wchodzi w grę

Naukowcy uważają, że proces zastępowania neandertalczyka przez homo sapiens trwał kilka tysięcy lat. Z perspektywy pojedynczego życia to bardzo długo. Teraz świat przyspieszył. Wędrówki ludów są bardziej gwałtowne i następują szybciej. Procesy kulturowe też przyspieszyły. Czy oznacza to, że jesteśmy beznadziejnie zgubieni i nie pozostaje nic innego, jak popaść w depresję?

Nic nie dzieje się z dnia na dzień i nie wiemy, co wydarzy się za kilka czy kilkadziesiąt lat nie mówiąc już o wiekach. Uniwersytecka dykteryjka mówi o pytaniu o przyszłość zadanym najtęższym umysłom Europy w roku 1900. Odpowiedzi były rozmaite, ale nikt nie przewidział odległego o dwie dekady upadku Imperium Osmańskiego.

Jestem przekonany, że przede wszystkim musimy zacząć myśleć. Uczyć się, edukować i myśleć o tym, co robimy. Pogrążamy się w świecie post-prawdy, która nie jest lewackim synonimem kłamstwa, tylko sytuacją, w której podejmujemy decyzje na podstawie emocji zamiast faktów. To droga ku przepaści, która spowodować może, że za czas jakiś ktoś znowu będzie patrzył w lustro i zastanawiał się, ile z tego, kim jest pochodzi z owianej legendą cywilizacji Zachodu.

Nadal mamy szansę, żeby nie tylko pozostawić po sobie ślad większy niż to co pozostało po neandertalczykach, ale znowu realnie kształtować rzeczywistość zamiast tylko na nią reagować.

Zobacz także
Komentarze (0)