"Rzeczpospolita" informuje, że nie bacząc na wiekową tradycję, już w przyszłym roku cywile będą obierać ziemniaki w koszarach i żywić codziennie 50 tys. żołnierzy wojsk lądowych. Zapowiada się przewrót w wojskowej organizacji i obyczajowości, a armia liczy na duże oszczędności. Stawka jest niebagatelna: codziennie podatnik płaci 10 zł na tzw. wkład do kotła dla każdego szeregowego. Wartość jednego z największych kontraktów na rynku usług cateringowych wynosi ok. 180 mln zł rocznie - pisze Zbigniew Lentowicz.
Mniej więcej pół miliona złotych każdego dnia lądowa armia (czyli dwie trzecie naszych sił zbrojnych) zamierza płacić cywilnym firmom, które przejmą wyżywienie wojska. Ponadto poprowadzą garnizonowe kluby, kasyna i pralnie.
Z 30 firm zainteresowanych zarabianiem na tych usługach 12 przystąpiło do przetargu ogłoszonego przez Dowództwo Wojsk Lądowych. Są wśród nich m.in. LOT Catering oraz Sodexho.
Jak mówi płk Roman Szpak, kierujący szefostwem służb materiałowych DWL, jeszcze w tym roku w wyniku konkursu wyłonione zostaną trzy przedsiębiorstwa, które zastąpią na próbę wojskowe służby żywnościowe w 12 garnizonach. Od tego sprawdzianu będzie zależało, czy zakres ich usług obejmie następne 58 garnizonów.
Wszystkie firmy, które wezmą na siebie żywienie żołnierzy i gospodarowanie zapleczem socjalnym w koszarach, będą musiały uzyskać certyfikat bezpieczeństwa NATO dotyczący dostępu do informacji niejawnych, a ponadto spełnić drobiazgowo sformułowane warunki.
Zapisano w nich, że poważnym naruszeniem umowy będzie nieprzygotowanie na czas choćby jednego posiłku, niezachowanie wartości kalorycznej, receptur czy gramatury, a nawet "zbiorowa odmowa zjedzenia niesmacznego posiłku przez żołnierzy".
Obowiązujące dziś zasady prowadzenia i jakości kuchni wojskowej mają być utrzymane, armia nie może sobie pozwolić w tej dziedzinie na ryzykowne eksperymenty czy najmniejszą "wpadkę" - podkreśla płk Szpak. (mag)