Ryszard Czarnecki: Wybierając Tuska Unia złamała własne zasady a silniejsi użyli szantażu
Wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej można odczytywać jako szantaż silnych i bogatych państw starej Unii wobec biedniejszych i słabszych, którzy nie chcieli się narażać. Jeśli Unia nadal będzie działać w ten sposób, że nie respektuje zdania swojego członka, będzie to jej droga do upadku. Ministra Waszczykowskiego bym nie krzyżował, on użył odpowiednich argumentów do skali problemów - mów wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki w rozmowie z Marcinem Makowskim dla WP Opinii.
10.03.2017 | aktual.: 10.03.2017 16:00
Marcin Makowski: Panie przewodniczący, gdy rozmawialiśmy dzień przed szczytem w Brukseli powiedział pan, że stawia wszystkie pieniądze na to, że wygra Polak. Prognozy się sprawdziły, jest satysfakcja?
Ryszard Czarnecki, PiS: Trudno czuć satysfakcję, gdy nie wygrał kandydat polskiego rządu, ale też przegrały unijne zasady.
Jakie?
Te same, które zostały przyjęte przez wszystkich członków gdy w atmosferze skandalu w 2014 na przewodniczącego Komisji Europejskiej wybrano Jean-Claude’a Junckera. Przy formalnym wecie Wielkiej Brytanii i Węgier. Wtedy postanowiono, że od tej pory wszystkie najważniejsze wybory personalne na szczytach Unii będą podejmowane w drodze konsensusu aby na żadnym państwie nie wymuszać tak ważnych decyzji, ale szukać kompromisu. Te zasady powędrowały w czwartek do kosza na śmieci, pytanie dlaczego?
I jak pan sobie odpowiada na to pytanie?
Moim zdaniem przyczyna jest prosta. Największe państwa Unii Europejskiej chciały za wszelką cenę mieć na stanowisku szefa Rady Europejskiej człowieka, który będzie kontynuował dotychczasową politykę imigracyjną. To przecież Donald Tusk był jedną z twarzy rozlokowywania przymusowych kwot uchodźców, w takim duchu wypowiadał się we wrześniu 2015 roku. To Donald Tusk nigdy nie odciął się od karania wysokimi karami finansowymi państw, które nie chcą się na podobne rozwiązania godzić. Skoro pan przewodniczący doskonale umie liczyć głosy, to również umie liczyć pieniądze i powinien wiedzieć, że Polska musiałaby zapłacić wedle wspomnianego pomysłu ponad 3 mld euro do kasy Brukseli. Takie postępowanie świadczy dosadnie, że był politykiem wygodnym dla największych państw Wspólnoty, które mają potężny problem imigracyjny i chciałyby się nim „podzielić” z innymi krajami.
Tyle że za kandydaturą Tuska głosowały nie tylko największe państwa, ale wszyscy członkowie Unii, poza Polską oczywiście.
To jest sytuacja, która przypomina uchwalenie traktatu lizbońskiego, mianowicie obawa mniejszych przed wykluczeniem. Obawa przed tym, że jeśli nie dołączy się do chóru głównych rozgrywających, można się spotkać z konsekwencjami politycznymi i ekonomicznymi.
Nie ma pan wrażenia, że można się było na podobny scenariusz przygotować z wyprzedzeniem? Z perspektywy polskiego rządu choćby postawa Węgier i Wielkiej Brytanii musiała być rozczarowująca.
Cóż, przyjaciół poznaje się w godzinach próby, ale też nie powinniśmy stawiać nikogo pod ścianą. Wielka Brytania jest w najtrudniejszym okresie swoich negocjacji odnośnie wyjścia z Unii, natomiast kraje Grupy Wyszehradzkiej boją się, że będą karane za woltę przeciwko Berlinowi i Paryżowi. Rozczarowująca tak naprawdę jest jednak sytuacja, w której wymusza się jakieś decyzje dopychając je kolanem i łamiąc kręgosłupy, pomimo wyraźnego sprzeciwu jednego z członków Unii. Owszem, dotarcie do konsensusu trwa dłużej, ale czy z wyborem szefa Rady Europejskiej trzeba się było tak spieszyć? Po czwartkowym szczycie w Brukseli pojęcie „solidarności europejskiej” może być śmiało wpisane do słownika wyrazów obcych. Niech nikt nam teraz nie wyciąga tego argumentu mówiąc o uchodźcach, jeśli wcześniej nie przestrzegało się tych zasad przy budowie gazociągów Nord Stream i przy wyborze Tuska. Wspomni pan naszą rozmowę przy następnych wyborach do Europarlamentu - dzisiaj Bruksela może czuć, że wygrała, ale za dwa lata większość będą mieć eurosceptycy. Właśnie przez analogiczne zachowania i brak realnej demokracji i debaty.
Mówi pan o braku solidarności, ale można powiedzieć przecież, że Polska umocniła solidarność unijną. 27 państw połączył wspólny cel.
Doceniam ironię, ale nie jest nam do śmiechu. Raz jeszcze to podkreślę, ale mamy do czynienia z wymuszaniem przez bogate kraje starej Unii korzystnych dla nich decyzji na tych biedniejszych. Tak się nie buduje przyszłości Europy, która dodatkowo znajduje się na równi pochyłej.
A może to my się dzisiaj rozminęliśmy z Europą? Nie ma pan wrażenia, że pomimo argumentów polskiego rządu, można było całą operację przygotować po prostu staranniej?
Nie krzyżowałbym teraz ministra spraw zagranicznych tylko zwrócił uwagę na konsekwencje, które wynikają z przeforsowania kandydatury Tuska. Uczynienia z Brukseli maszynki do głosowania. Jeśli zapyta mnie pan o co w tym wszystkim chodzi to odpowiem, że o zachowanie status quo przed trudnym okresem wyborczym, głównie w kwestii uchodźców. Na ołtarzu partykularnych interesów złożono kandydaturę Jacka Saryusz-Wolskiego, człowieka o wiele większych kompetencjach i o wiele bardziej doświadczonego, który mógł reprezentować głos Wyszehradu, różniący się przecież od stanowiska Berlina.
Skoro wspomniał pan o Witoldzie Waszczykowskim, szef MSZ powiedział, że skoro Polska nie podpisała konkluzji szczytu oznacza to, że wybór Donalda Tuska powinien być nieważny. Czy to odpowiednie argumenty do zamanifestowania niezadowolenia rządu? Odpowiedni kaliber dział?
Ja odczytuję tę wypowiedź w następującym duchu: Polska chce pokazać, że jeżeli chce się coś ugrać z nami, trzeba się umieć dogadać zamiast walczyć siłowo, inaczej będziemy reagować ostro i właśnie te ostre argumenty zostały przedstawione. W mojej ocenie są one adekwatne do sytuacji przed którą nas postawiono. Nie dajmy się zwieść kruczkami prawnymi dostrzegając źdźbło w oku polskiego rządu, nie dostrzegając imigracyjnej belki w oku Unii.
Co dalej z Jackiem Saryuszem-Wolskim. Jean-Claude Juncker naprawdopodobniej poda się do dymisji - czy jego w jego miejsce Polska wystawi byłego polityka PO? A może stanowisko unijnego komisarza?
Juncker zapowiedział, że nie będzie kandydować ponownie na szefa Komisji Europejskiej również z powodu problemów osobistych, natomiast zaprzeczam plotkom o Saryuszu-Wolskim na jego miejsce. To „mission impossible”. Nic nie wiem też o planowanym stanowisku komisarza, ponieważ nie ma takiej praktyki, że przychodzi nowy rząd i zmienia nielubianych polityków mianowanych przez rząd poprzedni. PiS nie zamierza tego zwyczaju łamać. Nie wiem też nic o Saryuszu-Wolskim jako komisarzu po roku 2019, na pewno jednak polskie państwo wykorzysta jego kompetencje we właściwy sposób.
Czy nie ma pran wrażenia, że Donald Tusk wychodzi z tego starcia z tarczą i może wrócić do Polski przed wyborami prezydenckimi opromieniony sławą tego, który postawił się PiS i wygrał?
Tusk wychodzi umocniony, ale jako kandydat obcych rządów. To nigdy nie była dobra argumentacja w polskim społeczeństwie, rządzonym w czasach I RP przez obce dwory, a teraz w czasach III RP przez obce mocarstwa.
Na koniec wrócę jeszcze do wspominanych przyjaciół w polityce zagranicznej. Henry Kissinger powiedział kiedyś, że w polityce zagranicznej nie ma wiecznych przyjaciół ani wrogów, tylko wieczne interesy. Byliśmy naiwni?
Te słowa Kissinger powtarzał za Churchillem, a Churchill za premierem Wielkiej Brytanii Henrym Temple. To samo powiedziałem otwierając niedawno polsko-brytyjskie forum belwederskie w Warszawie i tej zasady polska dyplomacja również powinna się trzymać. Ja nie mam pretensji do naszych sąsiadów, że tak głosowali, ale powinno to dać Polsce do myślenia, że może zostawmy na boku przyjaźnie w relacjach międzyludzkich, po relacjach międzypaństwowych działają nieco inne reguły gry. Grupa Wyszehradzka będzie poddawana obecnie różnym presjom, będzie się chciało grupę rozbić, ale nie dajmy się na to nabrać. Personalne rozbieżności w sprawie Tuska i Rosji nie mogą nas podzielić.
Rozmawiał Marcin Makowski, WP Opinie