Rosyjskie zaangażowanie w Syrii - jak Moskwa wpływa na region i co na tym sama zyskuje?

Wsparcie - polityczne i militarne - Moskwy dla reżimu w Damaszku nie jest nowością. Jednak z każdym rokiem krwawej wojny w Syrii, Rosja staje się również jej coraz aktywniejszym uczestnikiem. Zapewnia swojemu sojusznikowi dostawy broni i pomoc licznych "doradców". Ale też sama zyskuje na nieustającym stanie bliskowschodniego "kontrolowanego chaosu" i na nowych zagrożeniach, które pojawiają się przed Zachodem.

Rosyjskie zaangażowanie w Syrii - jak Moskwa wpływa na region i co na tym sama zyskuje?
Źródło zdjęć: © AFP | Omar Haj Kadour
Tomasz Otłowski

Dla stałego i uważnego obserwatora wydarzeń zachodzących na Bliskim Wschodzie (a zwłaszcza w Lewancie), nie jest żadnym zaskoczeniem odnotowany ostatnio zalew informacji o bezpośrednim zaangażowaniu Rosji w wojnę domową w Syrii, po stronie władz w Damaszku. W rzeczywistości doniesienia na ten temat pojawiają się od samego początku syryjskiego konfliktu, który trwa już ponad cztery lata. Z każdym kolejnym rokiem tej krwawej wojny, Moskwa coraz bardziej staje się jej aktywnym uczestnikiem, już nie tylko w wymiarze politycznym i dyplomatycznym, ale przede wszystkim militarnym.

Aby dobrze zrozumieć istotę i przyczyny tak dużego rosyjskiego zaangażowania w Syrii, należy przypomnieć geopolityczne uwarunkowania, jakie istniały w regionie bliskowschodnim przed niemal pięcioma laty. U progu Arabskiej Wiosny - czyli serii rewolt, społecznych niepokojów, a w konsekwencji także i wojen domowych, które przetoczyły się przez Afrykę Północną i Bliski Wschód po 2010 roku - rosyjskie wpływy strategiczne w tej części świata były już tylko cieniem dawnych możliwości oddziaływania Kremla, istniejących w czasach Związku Radzieckiego. Po rozpadzie ZSRR osłabiona geopolitycznie Rosja, z przyczyn politycznych i ekonomicznych, nie była w stanie zaangażować się na obszarze szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu na skalę porównywalną z państwami zachodnimi. W efekcie, w ciągu minionego ćwierćwiecza Moskwa utraciła większość swych dawnych wpływów w tej części świata. W przeddzień wybuchu Arabskiej Wiosny Rosjanie mieli więc w regionie bliskowschodnim już tylko dwóch zdeklarowanych, oddanych sojuszników -
Libię i Syrię.

Oba państwa, rządzone od lat twardą ręką przez reżimy dyktatorskie, wiernie trwały przy sojuszu najpierw z ZSRR, a następnie z Rosją, upatrując w tym mocarstwie jeśli nie gwaranta bezpieczeństwa, to przynajmniej podmiot zdolny zapewnić przeciwwagę dla wpływów USA w regionie. Oczywiście, w ostatnich latach duże znaczenie miała tu również możliwość uzyskania w Moskwie tanich kredytów i pomocy finansowej (nie obwarowanej, jak w przypadku wsparcia instytucji międzynarodowych czy UE, szeregiem klauzul politycznych i ideologicznych, odnoszących się np. do demokracji, praw człowieka itp.). Jednak największym atutem rosyjskim była i jest nadal szeroka oferta taniej, łatwo dostępnej i relatywnie nieskomplikowanej technologicznie broni.

Ze swojej strony zarówno Syria, jak i Libia oferowały Rosji konkretne możliwości w zakresie projekcji jej siły i interesów strategicznych w regionie. Moskwa mogła liczyć na swobodny dostęp do libijskich i syryjskich instalacji militarnych, głównie baz lotniczych i morskich. Szczególnie te ostatnie (Trypolis w Libii oraz Tartus i Latakia w Syrii) dawały Moskwie namiastkę prawdziwie globalnej mocarstwowości - gdy Kreml chciał pokazać swą "potęgę", wysyłał na Morze Śródziemne grupy bojowe złożone z okrętów Floty Bałtyckiej (bo Czarnomorska nie może swobodnie przepływać cieśnin tureckich). Jednostki te mogły uzupełniać paliwo i zapasy oraz przechodzić (dość częste) remonty w bazach w Syrii i Libii, co umożliwiało im znacznie dłuższe i efektywniejsze operowanie z dala od macierzystych portów.

Jeden błąd Rosji

Symbioza ta działała bez problemów aż do 2011 roku. Gdy na Bliskim Wschodzie wybuchła Arabska Wiosna, dyplomacja rosyjska popełniła jeden ze największych błędów w swej historii. Najwyraźniej Rosjanie źle skalkulowali intencje i realne zamiary państw zachodnioeuropejskich, nawołujących do wsparcia "prodemokratycznych przemian" na Bliskim Wschodzie, i nie zablokowali w porę na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ rezolucji, na mocy której Francja, Wlk. Brytania, Włochy i kilka innych państw podjęły w marcu 2011 roku zbrojną interwencję w Libii (przekształconą później w operację całego Sojuszu Północnoatlantyckiego). W jej efekcie upadł reżim Muammara Kaddafiego, a on sam został brutalnie zamordowany. Dla Moskwy oznaczało to utratę jej ostatniego wiernego i oddanego sprzymierzeńca w Afryce Północnej.

Z pewnością miało to istotny wpływ na zmianę rosyjskiej polityki wobec całego regionu, a także na przyjęcie przez Moskwę jednoznacznie konfrontacyjnego wobec Zachodu charakteru działań dyplomatycznych w tej części świata. Dla obecnych władz Federacji Rosyjskiej nie ulega bowiem wątpliwości, że rewolucje w krajach arabskich z lat 2010-2011 zostały jeśli nie wywołane, to z pewnością zainspirowane przez Zachód.

Kreml wyciągnął jednak wnioski z tej libijskiej lekcji i w przypadku Syrii twardo i jednoznacznie stoi już za swym sojusznikiem, ostatnim w tej części świata. Na forum ONZ i innych instytucji międzynarodowych Rosjanie konsekwentnie i bez skrupułów blokują wszelkie inicjatywy dyplomatyczne zmierzające do zakończenia wojny w Syrii, traktując je jako próby obalenia rządu w Damaszku. I w zasadzie w większości przypadków się nie mylą, Zachód bowiem wciąż - nawet w rok od powstania kalifatu - właśnie rządy al-Asada uważa za największe zagrożenie dla stabilności i bezpieczeństwa Lewantu.

"Doradcy" i broń

Moskwa nie poprzestaje jednak wyłącznie na politycznym i dyplomatycznym poparciu dla władz w Damaszku, po czterech latach konfliktu będąc - wraz z Iranem - głównym źródłem materialnego wsparcia dla rządu w Damaszku. Skala rosyjskiego zaangażowania w konflikt syryjski naprawdę robi wrażenie. To właśnie zaopatrzenie, które nieprzerwanym i szerokim strumieniem płynie do Syrii z Rosji (a także pośrednio z Białorusi, Armenii, a nawet Ukrainy), de facto utrzymuje dzisiaj przy życiu reżim prezydenta Baszara al-Asada.

To już nie tylko setki rosyjskich "doradców" i instruktorów wojskowych, szkolących i wspomagających siły wierne Damaszkowi w planowaniu i prowadzeniu operacji wojskowych, a nawet - jeśli wierzyć ostatnim doniesieniom - biorących bezpośredni udział w walkach. To także dziesiątki tysięcy ton zaopatrzenia, broni, amunicji i wyposażenia, nieprzerwanie od czterech lat dostarczanych do Syrii drogą morską i powietrzną. Rosjanie zaopatrują swego syryjskiego sojusznika dosłownie we wszystko, co jest niezbędne do prowadzenia wojny - od amunicji karabinowej i przysłowiowych guzików, przez części zamienne i żywność, aż po nowoczesne systemy uzbrojenia (lekkiego i ciężkiego) najróżniejszych typów.

Wśród materiałów, dostarczanych tą drogą, największe znaczenie mają przede wszystkim części zamienne do syryjskich samolotów i śmigłowców bojowych (produkcji/konstrukcji radzieckiej i/lub rosyjskiej) oraz wysokiej jakości paliwo lotnicze, niedostępne już w Syrii. To dzięki nim Syryjskie Arabskie Siły Powietrzne (SyAAF) wciąż mogą prowadzić intensywne operacje przeciwko różnej maści rebeliantom, w tym także Państwu Islamskiemu. Rosja dostarcza też siłom rządowym Syrii całą gamę nowoczesnego uzbrojenia, dotychczas nieobecnego w Syrii: od broni strzeleckiej (m.in. karabinki AK-74M, wielkokalibrowe karabiny wyborowe KVSK "Kord"), przez niezwykle skuteczne systemy artylerii rakietowej BM-30 "Smiercz", aż po osławione samobieżne zestawy rozminowujące UR-77 "Meteoryt". Większość z tego zaawansowanego technologicznie uzbrojenia znalazła się na syryjskich polach bitew w ostatnich kilkunastu miesiącach. Niedawno pojawiły się także doniesienia o posiadaniu przez syryjskie siły rządowe transporterów BTR-82A (niektóre z
nich wciąż miały na burtach oryginalne rosyjskie numery i oznakowanie taktyczne) oraz najnowszej wersji czołgów T-72.

Warto w tym kontekście pamiętać, że bardzo często wraz z tymi nowymi systemami (egzemplarzami) uzbrojenia przybywa do Syrii ich rosyjska obsługa, która na miejscu szkoli syryjskich żołnierzy. O ile bowiem żołnierze armii al-Asada doskonale znają np. czołgi T-72 i obsługa kolejnych ich wariantów (wersji) nie jest dla nich problemem, o tyle sprawne posługiwanie np. najnowszymi typami BTR czy UR-77 (do tego w warunkach realnego pola walki) może już jednak stanowić spore wyzwanie. To mogłoby wyjaśniać tajemnicę opublikowanych niedawno nagrań z walk w Syrii, na których załoga jednego ze wspomnianych BTR-82A komunikuje się ze współdziałającą z nimi piechotą... po rosyjsku. Co zresztą, tak na marginesie, zakłada, że także wśród tych "piechociarzy" musieli znajdować się przynajmniej rosyjscy doradcy lub instruktorzy.

Dużo informacji na temat rosyjsko-syryjskiej współpracy wojskowej można zdobyć, śledząc portale społecznościowe. Na syryjskich wersjach Facebooka i Twittera już ponad rok temu dało się znaleźć - dość niefrasobliwe w swej treści i naturze - wpisy (a nawet zdjęcia) członków sił prorządowych, którzy chwalili się swym pobytem w Rosji, a także na Białorusi, gdzie przechodzili specjalistyczne szkolenia wojskowe. Generalnie, o tej formie rosyjskiej pomocy militarnej dla reżimu Baszara al-Asada wciąż jednak wiadomo dziś najmniej - w zasadzie tylko tyle, że proceder taki ma miejsce. Nie znamy jednak jego skali ani prawdziwego charakteru i zakresu. Można domniemywać, że szkolą (doszkalają?) się w ten sposób syryjscy piloci wojskowi, żołnierze sił specjalnych, wywiadu, a także operatorzy zaawansowanych systemów uzbrojenia. Podobnie wielu żołnierzy rosyjskich coraz częściej "chwali się" np. na FB swym pobytem w Syrii, z pewnością nie mającym nic wspólnego z turystyką.

Choć rosyjskie zaangażowanie w Syrii i wsparcie militarne dla rządu al-Asada ma długotrwały i wieloletni już charakter, to ostatnie tygodnie rzeczywiście obfitują w doniesienia o niemal niczym nie skrępowanych (a często wręcz demonstracyjnie jawnych) działaniach Moskwy na rzecz militarnego i materiałowego wsparcia jej syryjskiego sojusznika. W ostatnim półroczu Rosjanie podwoić mieli (do ok. 500 osób) liczbę swoich "doradców" w Syrii, wzmocnili obsadę "punktu wsparcia logistycznego Marynarki Wojennej FR" w Tartus, rozmieścili też dodatkowych operatorów sił specjalnych (w sumie ma to być już ok. 100 żołnierzy), a także zapewne co najmniej jedną eskadrę samolotów bojowych (Su-25?), wraz z załogami i obsługą naziemną, dyslokowanych prawdopodobnie w samym Damaszku. Rosjanie zwiększyli również w Syrii obecność elementów swojego wywiadu wojskowego (głównie w ramach SIGINT), który działa tam jeszcze od czasów ZSRR. Jesienią ub. roku rebelianci syryjscy zajęli jedną z takich działających w Syrii rosyjskich
instalacji wywiadowczych. Obiekt ten, o kryptonimie "Centrum S" - "Центр-С", położony w miejscowości Al-Hara na południu kraju, wykorzystywany był przez komórkę wywiadu radioelektronicznego (OSNAZ) GRU. Rosjan i ich sprzętu już tam nie było, zostało po nich jednak wiele dowodów na ich szpiegowską działalność, co ciekawe wymierzoną nie tylko w ugrupowania opozycyjne wobec Damaszku, ale też w Izrael. Łącznie liczebność personelu rosyjskich sił zbrojnych w Syrii szacować można obecnie na co najmniej 1,3-1,5 tys. ludzi.

Zaangażowanie Moskwy będzie rosnąć

Zaangażowanie rosyjskie w Syrii będzie bez wątpienia narastało. Po pierwsze, wynika to z obiektywnych uwarunkowań sytuacji na frontach wojny syryjskiej. W piątym roku konfliktu reżim al-Asada coraz bardziej chwieje się w posadach. W ostatnich miesiącach siły lojalistyczne poniosły kilka spektakularnych porażek militarnych, głównie w starciach z kalifatem i Al-Kaidą (Front al-Nusra). Klęski te (m.in. w Palmyrze i prowincji Idlib) znacząco pogorszyły i tak niezbyt dobrą sytuację operacyjną sił rządowych.

W ujęciu strategicznym, rozwój wydarzeń zmusił ostatecznie władze syryjskie do uznania, iż odtworzenie Syrii w jej dawnych, przedwojennych granicach nie jest obecnie możliwe. Reżim skupia się więc na obronie (i oczyszczeniu z ognisk rebelii) swojego "heartlandu" - nadmorskich prowincji Tartus i Latakia (matecznika syryjskich alawitów i szyitów), zachodniej części prowincji Homs, regionu Damaszku oraz południowych prowincji Daara i As-Suwaida. W działaniach tych pomoc rosyjska ma nieocenione znaczenie, a utrzymanie władzy Baszara al-Asada jest dla Moskwy absolutnym priorytetem.

Po drugie, ważną przyczyną aktywizacji bezpośrednich rosyjskich działań wojskowych w Syrii jest szerszy kontekst geopolitycznej rywalizacji z Zachodem. Kreml nie ukrywa zresztą, że rosyjskie działania na obszarze Bliskiego Wschodu mają storpedować politykę USA oraz głównych graczy europejskich wobec tej części świata. Celem Moskwy jest zatem utrzymywanie w regionie bliskowschodnim permanentnego stanu "kontrolowanego chaosu", który ma wymuszać na USA i państwach europejskich ciągłe zaangażowanie polityczne i militarne w stabilizowanie sytuacji.

Przy okazji Rosjanie mogą zresztą odnieść dodatkowe korzyści strategiczne, wynikające z efektów pojawienia się nowych zagrożeń dla Zachodu, chociażby w postaci nasilenia się masowej imigracji z Bliskiego Wschodu czy rosnącego w siłę islamskiego ekstremizmu. Problemy te nieuchronnie wymuszają osłabienie zainteresowania USA i Europy Zachodniej innymi kierunkami strategicznymi (m.in. Europą Środkową i Wschodnią), odciągając uwagę Zachodu od tego, co dzieje się np. wokół wojny ukraińskiej.

Trzeba przyznać, że strategia rosyjska jest w tym punkcie niezwykle skuteczna - w obliczu obecnego dramatycznego kryzysu, związanego z imigrantami zalewającymi Europę, nikt z europejskich decydentów (o mediach nie wspominając) nie pamięta już o konflikcie na wschodzie Ukrainy. I nic dziwnego - trudno wszak oczekiwać, że zachodnia Europa będzie zawracać sobie głowę jakimś Donieckiem czy Ługańskiem, gdy stoi w obliczu największego kryzysu migracyjnego od zakończenia drugiej wojny światowej. Tak oto sytuacja w dalekiej Syrii, w dużym stopniu będąca efektem zaangażowania Rosji, wpływa destrukcyjnie na bezpieczeństwo kontynentu europejskiego. A prezydent Władimir Putin, już za kilka dni goszczący (po raz pierwszy od dekady) na obradach Zgromadzenia Ogólnego ONZ, być może zaoferuje Zachodowi pomoc, w postaci pośredniczenia w rozmowach pokojowych z Damaszkiem. Rokowania takie mogłyby zakończyć rozlew krwi w Syrii i tym samym przynajmniej zmniejszyć masowy napływ imigrantów. Zachodnia Europa chcąc nie chcąc zapewne
zgodzi się na taki układ, zmęczona i przerażona skalą imigracji. Rosja upiekłaby wówczas aż trzy pieczenie na jednym ogniu - obroniła reżim al-Asada, uzyskała względną normalizację relacji z Zachodem (przynajmniej z UE) oraz zapewne wolną rękę na wschodzie Ukrainy. Warto zatem w najbliższych dniach uważnie obserwować poczynania Moskwy w Lewancie, bo paradoksalnie mogą mieć one wpływ także na nasze bezpieczeństwo i przyszłość.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
syriarosjaimigranci
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (162)