Przemyślana prowokacja Rosjan blisko Polski. Eksperci nie mają złudzeń
Kiedy trzy obce samoloty pojawiły się w poniedziałek przy granicy Polski z Rosją, od razu został uruchomiony holenderski alert szybkiego reagowania (QRA). Do akcji przystąpiły myśliwce F-35 stacjonujące w Malborku. Generał Tomasz Drewniak w rozmowie z Wirtualną Polską wyjaśnia, że takich lotów rocznie odbywa się kilkadziesiąt i wiele wskazuje na to, że takie sytuacje będą się powtarzać.
14.02.2023 | aktual.: 14.02.2023 12:29
Holenderskie Ministerstwo Obrony poinformowało w poniedziałek, że dwa holenderskie F-35 przeprowadziły pierwsze przechwycenie z Polski. "W Polsce uruchomiono holenderski alert szybkiego reagowania (QRA). Dwa myśliwce zostały wysłane w powietrze w celu zidentyfikowania i eskortowania formacji samolotów. Nieznany wówczas samolot zbliżył się do polskiego obszaru odpowiedzialności NATO z Kaliningradu" - czytamy w komunikacie.
Po identyfikacji okazało się, że były to trzy samoloty: rosyjski Ił-20M Coot-A eskortowany przez dwa myśliwce SU-27 Flanker. Ił-20M Coot-A to radziecki samolot zwiadowczy, przeznaczony do rozpoznania obrazowego i elektronicznego, opracowany na bazie pasażerskiej maszyny Ił-18Da.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W Polsce od lutego do kwietnia stacjonuje osiem holenderskich F-35. Cztery z tych myśliwców są dostępne w bazie lotniczej w Malborku do obserwacji przestrzeni powietrznej NATO nad Europą Wschodnią. Dwa samoloty - jeśli jest taka potrzeba - mogą wystartować w ciągu kilku minut, aby przechwycić inny samolot. Dzieje się tak na przykład, gdy samolot zbliża się do przestrzeni powietrznej NATO bez identyfikacji. Dwa F-35 stoją w rezerwie do tego zadania.
"To rejon naszej odpowiedzialności lotniczej"
Gen. Tomasz Drewniak, były inspektor sił powietrznych, w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że to, co wydarzyło się w poniedziałek, to standardowa sytuacja. - Polska przestrzeń powietrzna to jest to, co jest nad Polską plus 12 mil w stronę morza. Tak wygląda granica w powietrzu. Ponadto Morze Bałtyckie jest podzielone na obszary i Polska zarządza jego częścią. Nie może być przerwy - ktoś musi to kontrolować, wydawać zgodę na przeloty. Jeśli w sektorze pojawiają się samoloty, polskie radary je widzą - mówi generał.
I dodaje, że kiedy samoloty nie złożyły tzw. flight planu, nie złożyły odpowiednich dokumentów lotniczych, które są wymagane, a które informują o tym, że dany samolot o konkretnej godzinie będzie wykonywał przelot na tej wysokości, to wtedy podrywa się samoloty, by sprawdzić, co to jest. - One nie wchodzą w polską przestrzeń czy nad polskie terytorium, bo lecą 50-100 km od naszej granicy nad Bałtykiem, ale to rejon naszej odpowiedzialności lotniczej - wyjaśnia rozmówca WP.
- Taki sam system działa dla Litwy, Estonii. Gdy w ich obszarze pojawi się taki niezidentyfikowany samolot, tak samo statek powietrzny będzie śledzony przez statki NATO-wskie - dodaje.
"Rutynowa sytuacja"
Generał podkreśla, że to standardowa procedura, a takich lotów rocznie odbywa się kilkadziesiąt. - W sytuacji wojny z Ukrainą to może wzbudzać emocje, ale wszystko odbyło się ze standardową procedurą - dodaje gen. bryg. (rez.) pil. dr hab. Jan Rajchel. Pilot wojskowy klasy mistrzowskiej wyjaśnia, że jeszcze przed wybuchem wojny mieliśmy przykłady naruszania wód terytorialnych czy zbliżania się do naszych granic. - Tego rodzaju zdarzenia są rutynowe i prowadzone przez obie strony - mówi.
- Rosjanie prowadzą rozpoznanie wszystkich jednostek, monitorują sytuację powietrzną. W dzisiejszej sytuacji nie ma co przywiązywać większej wagi do tego wydarzenia. Takie sytuacje były, są i będą - dodaje.
Rozmówca Wirtualnej Polski wyjaśnia też, że sam samolot Ił-20M to samolot zbierający informacje. - Po to właśnie lata. W Polsce bazują różne siły NATO, muszą się ze sobą komunikować, więc dla Rosjan cenny jest taki lot - wyjaśnia. Rajchel dodaje, że tego typu samoloty mają za zadanie rozpoznanie aktywności środków bojowych, które emitują energię, prowadzą korespondencję, nasłuch, czy monitoring przestrzeni.
Morawiecki komentuje prowokację Rosji
Tę sytuację skomentował też premier Mateusz Morawiecki. W trakcie wtorkowej konferencji prasowej podkreślił, że z tego powodu musimy zachowywać spokój i reagować w sposób błyskawiczny, ale uzgodniony z sojusznikami.
- Tutaj wszystkie procedury zadziałały po raz kolejny - zaznaczył. W tym kontekście przypomniał o wydarzeniu z 15 listopada u.br., gdy podczas rosyjskiego ostrzału rakietowego Ukrainy na polskie terytorium, blisko granicy polsko-ukraińskiej w Przewodowie spadł pocisk, powodując śmierć dwóch osób.
- Wtedy również podejmowaliśmy właściwe decyzje razem z naszymi sojusznikami - mówił premier.
Morawiecki ocenił ponadto, że jeśli chodzi o rosyjskie prowokacje, to "każdy musi zdać sobie sprawę i być świadomy zagrożenia rosyjskiego". - Ono jest, ono niestety będzie tak długo dopóki konflikt na Ukrainie nie zakończy się zwycięstwem Ukrainy - powiedział premier.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski