Rosjanie uciekają z armii. On im w tym pomaga
Pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę trwa od niemal czterech lat. Kreml prowadzi właśnie jesienny pobór, który w Rosji objął 135 tys. osób. Nie wszyscy jednak chcą ginąć w wojnie, w którą nie wierzą. Coraz więcej żołnierzy decyduje się na dezercję, a pomaga im w tym organizacja Iditie liesom.
Co musisz wiedzieć?
- W Rosji rozpoczął się jesienny pobór, w ramach którego do armii wcielanych jest 135 tys. osób, a władze stosują coraz brutalniejsze metody rekrutacji.
- Organizacja Iditie liesom udzieliła już pomocy blisko 56 tys. Rosjanom, którzy chcieli uniknąć służby wojskowej lub zdezerterować.
- Coraz więcej zgłoszeń pochodzi od osób już wcielonych do armii, a dezercja wiąże się z ogromnym ryzykiem, w tym groźbą kary więzienia lub śmierci.
W Rosji trwa jesienny pobór, który objął 135 tys. osób. Władze coraz częściej sięgają po przemoc i podstępy, by pozyskać nowych żołnierzy. Grigorij Swierdlin, założyciel organizacji Iditie liesom, od trzech lat pomaga Rosjanom uniknąć udziału w wojnie przeciwko Ukrainie. - Każdy kolejny pobór jest bardziej brutalny od poprzedniego. Nasila się przemoc, ale i skala podstępów - opowiada "Wyborczej" Grigorij Swierdlin, który pomaga rosyjskim dezerterom.
Czy Rosja wygrywa wojnę? Ekspert: ma zdecydowaną przewagę i inicjatywę
Przeczytaj także: Zełenski: W Rosji brakuje benzyny. "Korzysta z rezerw na czarną godzinę"
Iditie liesom pomaga dezerterom
Swierdlin wyjaśnia, że jego organizacja powstała po ogłoszeniu przez Władimira Putina tzw. częściowej mobilizacji w 2022 r. Pomoc kierowana jest zarówno do osób o antywojennych poglądach, jak i tych, którzy po prostu nie chcą zginąć na froncie.
- Są i tacy, i tacy. Są ludzie, którzy na wstępie nam mówią, że są przeciwni wojnie, nie chcą zabijać Ukraińców, realizować ambicji zbrodniarza i nie wiedzą, z jakiej racji mają wkraczać na terytorium obcego państwa. I takie wiadomości otrzymujemy nie tylko od rosyjskich cywilów, którzy zostali zmobilizowani, ale i od zawodowych żołnierzy, a nawet oficerów - opowiada założyciel organizacji.
Według danych organizacji, blisko 56 tys. osób otrzymało już wsparcie. Najczęściej zgłaszają się ci, którzy jeszcze nie zostali wcieleni do armii, ale boją się poboru. - Zwracają się do nas głównie osoby, które jeszcze nie zostały wcielone do armii, ale które się tego boją. 1 października w Rosji rozpoczął się jesienny pobór, więc teraz mężczyźni w wieku 18-30 lat są szczególnie zagrożeni. Tym, którzy się do nas zwracają, staramy się najpierw pomóc w legalny sposób, czyli szukamy możliwości uzyskania przez taką osobę odroczenia, udokumentowania chorób, które uniemożliwiają służbę wojskową, załatwić alternatywną służbę cywilną. To lżejsze przypadki - opowiada Swierdlin.
Przeczytaj także: Rosyjska rakieta uderzyła w blok w Rosji. Jest nagranie
Śmiertelne ryzyko
Około 20 proc. zgłoszeń pochodzi od osób już wcielonych do armii. Dezercja wiąże się z poważnymi konsekwencjami. - Wiąże się z ryzykiem i dużym stresem. Nie tylko ze względu na odpowiedzialność karną, bo za dezercję wsadzają dzisiaj w Rosji na okres do piętnastu lat lub wysyłają z powrotem na front, na szturm, który oznacza niemal pewną śmierć - przyznaje Swierdlin.
Podkreśla jednak, że coraz więcej osób decyduje się na ucieczkę mimo zagrożenia życia. - W ubiegłym roku zwróciło się do nas z prośbą o pomoc w dezercji 2,5 raza więcej osób niż w 2023. Te liczby tylko się zwiększają - przyznaje.
Przeczytaj także: Amerykański generał o prowokacjach. "To problem nie tylko Polski, ale całego NATO"
Zdarzają się wpadki
Organizacja Iditie liesom opracowuje dla dezerterów szczegółowe plany ucieczki, instruując ich, jak uniknąć wykrycia. - Powiem tylko, że znaleźć w niej można wszystko, łącznie z tym, w którym momencie zdjąć mundur, gdzie zostawić broń i w jaką marszrutkę wsiąść. Przypominamy im, że nie mogą płacić kartą ani korzystać z telefonu zarejestrowanego na ich nazwisko - opowiada mężczyzna.
Nie każda próba ucieczki kończy się sukcesem. Swierdlin przytacza przypadek żołnierza, którego zdradziły wojskowe rękawiczki. - Popełnił błąd: było zimno, a on zapomniał zdjąć żołnierskie rękawiczki. Kiedy zatrzymał go patrol, od razu je zauważyli. Potem kontakt z nim się urwał i wszystko wskazuje na to, że został zabity - przyznaje.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"