Amerykański generał o prowokacjach. "To problem nie tylko Polski, ale całego NATO"
- Drony zostały zneutralizowane. Uważam, że była to jasna demonstracja siły NATO na naruszenie suwerennej przestrzeni powietrznej sojuszu. Reakcja była dobrze zaplanowana i proporcjonalna. Wysłano wyraźny sygnał do Rosji: "nie podejmujcie takich nikczemnych działań - mówi w rozmowie z WP gen. Tod Wolters, były naczelny dowódca sił sprzymierzonych w Europie.
- Rosyjskie drony i myśliwce naruszyły przestrzeń powietrzną Polski (9-10 września, ponad 20 dronów) oraz Estonii (19 września, trzy MiG-31), co spotkało się z reakcją lotnictwa NATO.
- Sojusznicze lotnictwo, w tym polskie i holenderskie F-16 oraz F-35, skutecznie przeciwdziałało incydentom, zestrzeliwując drony lub przechwytując rosyjskie maszyny.
- W rozmowie z Wirtualną Polską gen. Tod Wolters, emerytowany czterogwiazdkowy generał Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych ocenia reakcję NATO, mówi o tym, jak piloci podejmują decyzję o zestrzeliwaniu obiektów, a także ocenia zmianę w ukraińskim wojsku od 2014 roku.
Tomasz Waleński, Wirtualna Polska: Zacznę od sprawy, która od początku września była w Polsce i innych krajach wschodniej flanki NATO jednym z największych problemów - chodzi o rosyjskie drony i myśliwce naruszające przestrzeń powietrzną. Strzelać do nich, czy nie strzelać?
Gen. Tod D. Wolters, generał Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, pełnił rolę dowódcy Dowództwa Europejskiego USA i jednocześnie Naczelnego Dowódcy Sił Sojuszniczych NATO w Europie w latach 2019-2022: W tym przypadku ustalono odpowiednie procedury i były one właściwe. Drony zostały zneutralizowane, bo część z nich zestrzelono, inne zawróciły. Uważam, że była to jasna demonstracja siły NATO na naruszenie suwerennej przestrzeni powietrznej sojuszu.
Reakcja była dobrze zaplanowana i proporcjonalna. W Polsce działały wówczas jednocześnie polskie F-16 i holenderskie F-35. Wysłano wyraźny sygnał do Rosji: "nie podejmujcie takich nikczemnych działań".
Gen. Drewniak o dronach. "Mielibyśmy ogromny problem"
Może sygnał był za słaby? Kilka dni po naruszeniu polskiej przestrzeni doszło do incydentu w Estonii, tym razem z udziałem myśliwców. Sojusznicy nie są jednoznaczni w ocenie tego zdarzenia. Część krajów NATO bierze pod uwagę możliwość, że była to rosyjska pomyłka. Jak zatem poprawnie ocenić, czy mamy do czynienia z zagrożeniem?
Najważniejsze pytanie zawsze brzmi: czy doszło do wrogiego aktu? Czy przeciwnik działał z wrogą intencją?
Piloci NATO mają oczywiście ustalone zasady, na podstawie których mogą reagować. Oczywiście nie mogę ich zdradzić, ale oni wiedzą, jak się zachować. W kokpicie pilot ma pewien zakres oceny sytuacji - bierze pod uwagę wiele zmiennych: typ obiektu, czyli czy kieruje nim człowiek, czy to bezzałogowiec, jego uzbrojenie, wysokość, kierunek, odległość i wszystkie inne dostępne dane wywiadowcze. Decyzje muszą być podejmowane na podstawie tych wszystkich czynników. To, co widzieliśmy zarówno w Polsce, jak i w Estonii, było przykładem wysokiej dyscypliny i odpowiedzialności pilotów.
W Polsce mówi się o liczbach, bo zestrzeliliśmy trzy, może cztery drony. A było ich tymczasem ponad 20. Co to mówi o naszej obronie powietrznej? Mamy problem?
Rzeczywiście, liczby się różnią i nadal jest to badane. Proszę jednak pamiętać: to problem nie tylko Polski, ale całego NATO.
Obrona powietrzna musi uwzględniać ekonomię walki. Nie strzela się pociskiem wartym milion dolarów do drona za 50 tysięcy, chyba że ten dron zagraża życiu. Wtedy oczywiście neutralizujemy go za wszelką cenę.
Ale czy NATO ma wystarczające zdolności, by zestrzeliwać więcej takich obiektów?
To kluczowe wyzwanie dla wszystkich sił powietrznych sojuszu. Potrzebne są dalsze inwestycje i planowanie. Trzeba być bardzo praktycznym, bo pilot zawsze kalkuluje: co właśnie wystrzelił i co mu zostanie. To czysta matematyka.
Czy jest pan przekonany, że planowanie NATO w obszarze obrony powietrznej zmierza w dobrym kierunku? Do zestrzelenia wspomnianych już dronów użyliśmy myśliwców V generacji F-35. Nie powinniśmy rozwijać tańszych systemów?
Absolutnie, powinniśmy.
Widziałem, jak bardzo zaangażowani są obecni dowódcy, m.in. gen. Alexus Grynkewich (obecny SACEUR - przyp. red.), który sam jest byłym pilotem myśliwskim (tak jak gen. Wolters, gen. Grynkewich latał na myśliwcach F-22 Raptor - przyp. red.). Mogę powiedzieć, że wysiłki planistyczne są ogromne i bardzo szczegółowe. Rozwiązania nie są proste, ale świadomość problemu jest pełna.
W USA trwa dyskusja na temat programu samolotów wczesnego ostrzegania E-7 Wedgetail. Czy powinien on zastąpić AWACS-y w NATO?
Każda platforma ma swoje plusy i minusy. Państwa członkowskie mają różne potrzeby i progi wejścia w takie programy. Nie chcę ferować wyroków, to zadanie dla obecnych dowódców i polityków. Ważne, by decyzje uwzględniały nie tylko to, co mamy dzisiaj, ale też to, co możemy mieć jutro i za pięć lat.
Jak pan ocenia różnicę między sytuacją w Ukrainie w czasie, gdy to pan był głównodowodzącym siłami Sojuszu, a sytuacją obecnie?
Największa zmiana to poprawa dowodzenia i kontroli ukraińskich sił zbrojnych. Ich szkolenie, umiejętność prowadzenia misji na podstawie rozkazów, samodzielność dowódców. To wszystko bardzo się rozwinęło. Ukraińcy nauczyli się kompleksowo obserwować całe pole walki: od ziemi, przez powietrze, aż po kosmos. A kraje europejskie aktywnie im w tym pomagają. To dobra wiadomość.
Wojna szybko się zmienia. Najpierw dominowały czołgi i artyleria, dziś drony. Czy NATO nadąża za tą zmianą?
Wojna zawsze zmienia proporcje między różnymi rodzajami uzbrojenia. Dzisiaj widzimy masowe użycie dronów, ale wciąż używa się czołgów i artylerii. Kluczem jest elastyczność i zdolność adaptacji. I NATO, i Ukraińcy robią postępy – uczą się reagować kompleksowo i to jest najważniejsze.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski