"Rosja ma tylko dwóch sojuszników – armię i flotę". Rosyjski militaryzm odżył na dobre [ANALIZA]
Optymizm, który wybuchł po zakończeniu zimnej wojny, ostatecznie odchodzi do lamusa. Nie udało się stworzyć jednolitej przestrzeni europejskiej, w której królowałyby pokój i dobrobyt. Polsce i kilku innym krajom Europy Wschodniej przyszło graniczyć z krajem, który prowadzi politykę tak, jakby nie przeżył dewastujących konfliktów zbrojnych XX wieku. Mowa o Rosji, która wojnę z sąsiadami traktuje nie tylko już jako element polityki międzynarodowej, ale i sposób na radzenie sobie z problemami wewnętrznymi.
Gdy pół świata zachodniego zastanawia się, czy rosyjska inwazja na Ukrainę jest nieuchronna, niewielu pamięta o specyfice Federacji Rosyjskiej - i że to kraj, który wymyka się zwykłym porównaniom.
W Rosji armia i inne struktury siłowe nie są po prostu jedną z części składowych państwa, one są jego esencją, której rutynowo podporządkowywane są pozostałe obszary życia publicznego. Dla kraju, który zżerają korupcja, upadające finanse publiczne i depopulacja, ale który ma jednocześnie świetnie wyposażoną, silną armię, wojna staje się głównym elementem polityki, a wojsko otaczane jest kultem.
Ten kult przybiera niekiedy niecodzienne, surrealistyczne wręcz formy. Na przykład w podmoskiewskim parku militarno-historycznym "Patriot" znajduje się nieco zmniejszona kopia berlińskiego Reichstagu, tak by członkowie młodzieżowej organizacji Junarmia mieli co zdobywać na zajęciach praktycznych pokonywania III Rzeszy. Niby zabawne, jednak rodzi pytania o to, z kim mamy do czynienia po drugiej stronie granicy.
To też jeden z niezliczonych przykładów rosnącego kultu wojny, którego centralnym świętem jest Dzień Zwycięstwa 9 maja – rocznica pokonania Niemiec Hitlera. I niestety wraz ze starzeniem się Władimira Putina, Rosja wraca na stare tory sowieckiego militaryzmu, a właściwie się na nich rozpędza. To, co łączy ZSRR i współczesną Rosję, to właśnie kult militarnej siły. Z tą różnicą, że jednak sowieccy liderzy oraz aparat propagandowy głosili hasła zachowania pokoju. Pomni straszliwej hekatomby II Wojny Światowej toczyli liczne "wojny zastępcze", starając się jednak trzymać konflikt z daleka od swych granic. Współczesna Rosja odrzuciła ten "balast" i nawet nie stara się ukrywać swojej wojowniczości wobec sąsiadów.
Właściwie od roku Rosja podgrzewa sytuację na wschodzie Ukrainy. Na początku nie było wiadomo nawet dlaczego. Dziś jednak wiemy, że stwarzanie wrażenia wiszącego na włosku pełnoskalowego konfliktu zbrojnego to specyficzny sposób zaproszenia, a raczej wymuszenia rozmów o "gwarancjach bezpieczeństwa", w których NATO zwinie się do poziomu z roku 1997 r. i obieca, że nigdy nie przyjmie Ukrainy.
Wojna sposobem na kryzys
Ludzie Zachodu mogą się zastanawiać, po co Putinowi jest do szczęścia potrzebna kolejna wojna. A jednak jest. Oprócz zaspokojenia ambicji czysto mocarstwowych, ma ona też znaczenie w polityce wewnętrznej. Rosjanom nie żyje się lepiej, szaleje COVID-19, z którym podobno silny "pion władzy" nie jest w stanie sobie poradzić. Tymczasem w rosyjskich warunkach, jak pokazywały wieloletnie badania Centrum Lewady, Putinowi najbardziej rosło poparcie, gdy kraj toczył "małą zwycięską wojnę" - w 2008 r. w Gruzji i w 2014 r., gdy zaanektował Krym. Zagrożenie wojenne integruje kraj i wymusza posłuszeństwo elit i ludu.
Co jednak ciekawe, putinowska Rosja w swojej realnej mocarstwowej polityce stara się nie szafować zbytnio życiem swoich żołnierzy. I w Donbasie, Syrii, Libii, Mali, i Republice Środkowej Afryki zadania, które normalnie wykonywałyby regularne jednostki, powierzane są oddziałom rosyjskich najemników. Są one finansowane oficjalnie przez "kapitał prywatny" – np. "kucharza Putina" Jewgienija Prigożyna. Ale nawet najemnicy przechodzą szkolenie w jednostkach wywiadu wojskowego GRU, stamtąd też dostarczane jest im wyposażenie.
Dlaczego oficjalnie prywatne armie realizują politykę Kremla? Z prostej przyczyny - śmierć najemników łatwiej ukryć i robi ona mniejsze wrażenie na opinii publicznej niż śmierć standardowego obrońcy ojczyzny. Jak twierdziła rosyjska opozycjonistka Julia Galimina, Rosjanie cenią sobie imperium, ale nie bardzo chcą za nie ginąć. W tym rzecz jednak, że rosyjska armia w przeważającej części składa się z żołnierzy zawodowych, którzy ryzyko śmierci mają w swojej profesji.
Kraj mobilizacji powszechnej
W historii świata było kilka państw, które postanowiły bogacić się i modernizować przy pomocy armii. Ekspansja przez podbój i rozbój na jakiś czas pozwoliły choćby Niemcom i Japonii uzyskać status mocarstw, jednak ostatecznie przyczyniła się też do ich klęski. Oba kraje po sromotnej przegranej w II Wojnie Światowej wyciągnęły z porażki wnioski i weszły na ścieżkę szybkiego rozwoju państwa przemysłu cywilnego i dobrobytu. Rosja, która poniosła klęskę w zimnej wojnie - takich wniosków nie wyciągnęła. Militaryzacja, będąca spadkiem po ZSRR, ma się świetnie, a wraz z rozrastaniem się tendencji autorytarnych - rozkwita.
Stworzenie w XVII w. nowoczesnej armii było w Imperium Rosyjskim - podobnie jak w Niemczech i Japonii - pomysłem na zmodernizowanie kraju. Wojna odgrywała tu zawsze dwojaką rolę. Po pierwsze pozwalała się bogacić - Imperium przez cały XIX w. zajmowało się ekspansją - po drugie pomagała tłumić społeczne i narodowe napięcia. Rosyjskie społeczeństwo mogło nienawidzić stosunków w kraju, ale zajmowanie nowych terytoriów przyjmowało z radością. Imperator Aleksander III zwykł mawiać: - Rosja ma tylko dwóch sojuszników: armię i flotę.
Związek Sowiecki, który powstał w ogniu wojny domowej, był kompletnie przesiąknięty militarną atmosferą. Kolektywizacja i industrializacja kosztująca życie milionów obywateli miała na celu zbudowanie przede wszystkim przemysłu zbrojeniowego. ZSRR przez cały okres międzywojnia przygotowywał się do wojny z "burżuazyjnymi imperialistami". Służyły temu m.in. zajęcia przysposobienia obronnego od najmłodszych lat - tak dobrze sportretowane w "Spalonych Słońcem" Michałkowa - wiersze i pieśni sławiące Robotniczo-Chłopską Czerwoną Armię.
Potem nastał czas II Wojny Światowej i Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, którą rozpoczął atak Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 r., co stało się podstawą potężnego mitu o niezwyciężonej sowieckiej armii niosącej wolność narodom świata. Mitu trwającego do dziś.
Wszędzie mundury
W powojennym Związku Sowieckim armia, której liczebność zmniejszono z 11 do 5 mln – a która w momencie rozpadu ZSRR liczyła nadal ponad 4 mln żołnierzy - była największą siłą bojową na świecie i państwem w państwie. Wstępujący w jej szeregi na dwa lata żołnierze stawali się de facto rodzajem chłopów pańszczyźnianych, których oficerowie wykorzystywali do prywatnych celów. Poborowi często też służyli daleko od miejsca zamieszkania, co miało na celu uniknięcie tworzenia jednostek jednorodnych etnicznie.
Ciężkimi czasami dla prestiżu sowieckiego była wojna w Afganistanie, która kosztowała życie 15 tys. żołnierzy i zakończyła się sromotną porażką. Wysłanie do "Afganu" było czarnym snem dla wielu poborowych, a wycofanie się z tego frontu zbiegło się z początkiem rozpadu ZSRR.
Przez całą swoją historię Związek Radziecki był państwem silnie zmilitaryzowanym i opartym na służbach mundurowych. W mundurach chodzili żołnierze wojsk drogowych i kolejowych. Granicy strzegli pogranicznicy w składzie KGB. Szczególnym wynalazkiem były wojska wewnętrzne MSW. Będąca spadkobiercą wojsk NKWD wielusettysięczna armia zajmowała się ochroną sowieckiej władzy w kraju – tłumiąc krwawo protesty, przewożąc więźniów itp. Do służb mundurowych zaliczała się też oczywiście milicja. Strażnikami gułagu byli zmilitaryzowani funkcjonariusze NKWD.
Struktury te w różnych konfiguracjach przetrwały do dziś. Co więcej, tworzą się nowe, jak np. powołana w 2016 r. przez Putina i bezpośrednio mu podległa Rosyjska Gwardia Narodowa. Głównym zadaniem tej armii "pretorian" jest tłumienie antyrządowych protestów. Człowiekiem nr 2 w strukturze Kremla staje się powoli szef rosyjskiego Ministerstwa Obrony Siergiej Szojgu, typowany na następcę Putina. Ma on najlepszy chyba dostęp do ucha przywódcy. Został też wybrany na towarzysza urlopowych wypraw rosyjskiego prezydenta w dzikie ostępy Rosji.
Od upadku do wzlotu
Po rozpadzie ZSRR rosyjska armia przeżyła upadek, który znalazł odbicie w początkowej klęsce w Czeczenii. Przez całe rządy Borysa Jelcyna kraj i armia borykały się z brakiem środków – była to epoka niskich cen na surowce energetyczne. Koniunktura zmieniła się dopiero za czasów Putina. Zaczął on doinwestowywać armię, która najpierw spacyfikowała buntowniczą Czeczenię, a w 2008 r. napadła na Gruzję. Potem przeżyła okres reformy i unowocześnienia. I ta struktura - dobrze przygotowana do agresji zarówno otwartej, jak i działań dywersyjnych - wzięła udział aneksji Krymu i wojnie w Donbasie.
Gdy po inwazji na Ukrainę wyczerpały się możliwości użycia armii w regionie, rosyjscy wojskowi w 2015 r. zostali rzuceni do krajów Bliskiego Wschodu, a potem do Afryki. "Bratnia pomoc" udzielana tamtejszym reżimom była przedstawiana w rosyjskiej propagandzie jako dowód wielkomocarstwowej siły.
Teraz jednak na nieszczęście Polski, Ukrainy i krajów bałtyckich Putin uznał, że użyje armii jako argumentu w sporach z Zachodem i dlatego od ponad roku straszy Ukrainę kolejną inwazją.
Zwycięstwo czy przekleństwo?
Obecność mundurowych i ich rola w życiu społecznym w Rosji ma zupełnie inny wymiar niż w krajach zachodnich czy nawet postkomunistycznych. O ile w tych pierwszych czy drugich oprócz policjantów na ulicy trudno zobaczyć mundurowego, w Rosji są oni widoczni dosłownie na każdym kroku. Człowiek w mundurze jest zupełnie normalną częścią krajobrazu. Wojskowa tematyka wylewa się dosłownie z rosyjskich mediów. Niezliczone filmy i seriale o bohaterskich i wyidealizowanych czerwonoarmistach, kontrwywiadowcach, specnazowcach, policjantach przyuczają społeczeństwo do kultu munduru i siły.
Armia jest wrośnięta w Rosję i jest kośćcem państwa. Obsługuje ją potężny kompleks militarno-przemysłowy. Oprócz surowców naturalnych jest jednym z głównych narzędzi prowadzenia polityki. Dawne militarystyczne potęgi jak Japonia czy Niemcy po doznaniu klęski w czasie II Wojny Światowej były w stanie odrzucić to kłopotliwe dziedzictwo, które niemal doprowadziło ich kraje do zguby. Fakt, że Rosja przegrała zimną wojnę w tak bezpieczny dla siebie sposób, nie wyszedł Moskwie na zdrowie. Sprawił, że armia i - szerzej - struktury siłowe zachowały swoją spoistość, a w elitach władzy powróciły nastroje rewanżystowskie.
Rosyjski militaryzm stał się dla kraju rodzajem przekleństwa. Nawet sami Rosjanie zadają sobie pytanie, jak to się stało, że Niemcy czy Japonia, które II Wojnę Światową przegrały, są teraz tak bogate, a potomkowie dawnych zwycięzców klepią biedę. Jednak system, który każe więcej inwestować w armaty niż w masło, trwa i krzepnie. Ta naoliwiona rosyjska maszyna wojny jest jak strzelba Czechowa. Powieszona na ścianie kiedyś może wypalić.
***
Jakub Biernat - dziennikarz TV Biełsat od lat zajmujący się tematyką Białorusi i krajów postsowieckich. Jego wywiady, reportaże i opinie dotyczące regionu pojawiały się na łamach najważniejszych polskich gazet i czasopism. Sympatyk myśli politycznej Jerzego Giedroycia.