Rekonstrukcja rządu PiS. Paweł Lisicki: wicepremier w randze premiera
Politycy PiS mogą popełniać błędy w zarządzaniu, nie wolno im jednak pokazać, że są na bakier z uczciwością. Podejrzenie o to, że są równie zepsuci i równie egoistyczni jak poprzednicy odebrałoby im obecną przewagę polityczną. Ostatnie dni pokazały, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę Jarosław Kaczyński. Temu służyło odwołanie ministra skarbu i kontrola w spółkach skarbu państwa. Innemu celowi natomiast służyła zmiana na stanowisku ministra finansów, szumnie zwana rekonstrukcją rządu - pisze Paweł Lisicki dla WP Opinii.
28.09.2016 | aktual.: 28.09.2016 20:24
Chodziło z jednej strony o pokazanie, że nie ma tolerancji dla błędów, a tym była z pewnością przygotowana pod nadzorem Pawła Szałamachy ustawa o podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, z drugiej zaś o wzmocnienie pozycji Mateusza Morawieckiego. Wicepremier będzie mógł wreszcie udowodnić, że wyśmiewany przez niektórych "plan Morawieckiego" to więcej niż niejasny zbiór życzeń i haseł. Przesłanie jest proste: mimo pewnych słabości „obóz dobrej zmiany” ma jasno wytyczony cel, a błędy polityki personalnej to drobna przypadłość. Dodatkowym elementem było uczynienie z Adama Lipińskiego ministra do spraw równouprawnienia - trudno w decyzji tej nie dostrzec swoistego poczucia humoru prezesa PiS.
Wzmocnienie wicepremiera Morawieckiego sprawia, że zyskuje on władzę niemal równą samej pani premier. Żaden inny minister nie miał takich możliwości po 1989 roku. Ma to swoje dobre strony: na czele resortu rozwoju i całości finansów państwa staje człowiek, któremu nie można odmówić ani kompetencji, ani wyobraźni. Teraz będzie musiał wykazać się też siłą woli. Jednak jest też druga strona medalu.
W sytuacji, kiedy w rządzie niemal tyle samo do powiedzenia mają Beata Szydło i Mateusz Morawiecki, łatwo wyobrazić sobie spory kompetencyjne między nimi. Tym bardziej, że o ile tego drugiego wielokrotnie publicznie wspierał Jarosław Kaczyński, nie jest tajemnicą fakt, że pozycja tej pierwszej wcale pewna nie jest. Jeśli do tego układu dołożyć nieformalnego lidera całego obozu, czyli Jarosława Kaczyńskiego, widać, jak bardzo niejasny staje się podział ról. Dlatego trudno uznać go za trwały i stabilny. Tak czy inaczej zmiany w rządzie pozwoliły zapomnieć o wcześniejszych błędach popełnionych przy okazji odwołania ministra skarbu Dawida Jackiewicza.
Połączenie decyzji o jego odwołaniu z ogłoszeniem kontroli w spółkach skarbu państwa, którą prowadzić zaczęło CBA, było pomyłką. Zamysł był prosty: chciano pokazać, że obecnie rządzący nie będą tolerować tego systemu powiązań, siucht i prywatnych układów, które stały się zmorą rządów PO-PSL. Nie będzie pobłażania nie tylko dla obcych, co oczywiste, ale i dla swoich - zdawali się chcieć powiedzieć wyborcom politycy PiS.
Polacy przywykli już do tego, że spółki skarbu państwa, tych ponad czterysta firm o różnej wadze, znaczeniu, obrotach i wpływie na gospodarkę, są dla zwycięskich ugrupowań dojną krową. Zarządy, rady nadzorcze i powiązane z nimi działy i poddziały traktowane były przez lata jako łup polityczny, zbiór apanaży i synekur. Stanowiska i przywileje rozdzielano wśród popleczników zwycięzców, którzy mogli dzięki nim zaspokajać swoje egoistyczne interesy.
Decyzja o kontroli i to prowadzonej przez służby, które już w nazwie mają walkę z korupcją, miała pokazać, że tym razem będzie inaczej. Wszakże czy taki przekaz nie przyniósł skutku odwrotnego od oczekiwanego? Można się przecież pytać, na czym polegała dobra zmiana, skoro po ośmiu miesiącach, kiedy ją wprowadzono, trzeba było do walki z możliwymi patologiami skierować aż Mariusza Kamińskiego z CBA?
Rodziło się zresztą i inne pytanie: czy próba odwołania się do CBA jako do instancji kontrolującej działalność spółek nie jest aby próbą rozwiązania kwadratury koła? Spółki skarbu państwa, tak jak wszystkie inne firmy, muszą zachowywać autonomię. Żeby mieć sukcesy, ich menadżerowie muszą podejmować ryzyko, wykazywać się odwagą i wyobraźnią. Czy takich cech można oczekiwać od ludzi, którzy będą sobie zdawać sprawę, że każde ich postanowienie znajdzie się pod lupą śledczych?
Znając ludzką naturę, nietrudno przewidzieć, że powszechność kontroli wywoła reakcję obronną i praktyczny paraliż prac zarządów. Niezamierzonym skutkiem prowadzenia takich publicznie ogłaszanych kontroli może być praktyczne ubezwłasnowolnienie kierownictw firm państwowych. Dla ich szefów znacznie ważniejszą rzeczą niż ewentualny sukces biznesowy i zysk może okazać się bezpieczeństwo na wypadek nieprzewidzianej kontroli. Zamiast zatem ogłaszać wszem i wobec, że nastąpi kontrola, lepiej byłoby ją, tam gdzie to konieczne, zorganizować po cichu. A tak propagandowy zysk prowadzi do praktycznego paraliżu.
Wizerunkowe straty przyniosła też partii rządzącej sprawa Bartłomieja Misiewicza. O ile mogę zrozumieć, że Antoni Macierewicz chciał mieć w radach nadzorczych zaufanego człowieka - święte prawo ministra obrony - to nie mogę pojąć, dlaczego nie mógł znaleźć kandydata, który spełniałby jednocześnie potrzebne kryteria. Wiadomo było przecież, że nieprzychylne ministrowi media wytkną mu każde potknięcie. Delegowanie zaś swego najbliższego zausznika do rady nadzorczej PGZ i pospieszna zmiana reguł gry tak, aby obniżyć stawiane mu wymagania, było błędem. Pierwszy raz od miesięcy opozycja znalazła wreszcie hasło, które mogło trafić do Polaków.
Odwołanie ministra Jackiewicza, kontrola CBA, rezygnacja rzecznika MON - te wszystkie wydarzenia sprawiły, że PiS, który znajdował się od wielu miesięcy w komfortowej sytuacji, nagle znalazł się w opałach. O ile jeszcze dwa tygodnie temu mogło się zdawać, że głównym wydarzeniem jesieni będzie powolny upadek prezydent Warszawy, Hanny Gronkiewicz Waltz, to sprawę dziwnych reprywatyzacji w stolicy przyćmiły kłopoty partii rządzącej. Zamiast o mafii warszawskiej zaczęto dyskutować o lukratywnych posadach rozdzielanych przez PiS.
Mimo to partia Jarosława Kaczyńskiego nie poniesie wielkich strat. Rozbita i podzielona opozycja, słabnące protesty KOD - to zdecydowanie za mało, żeby PiS poczuło się naprawdę zagrożone. Tym bardziej, że rekonstrukcja rządu pozwala odzyskać PiS-owi inicjatywę i zamiast na błędy odwołanego ministra skarbu skierować uwagę ku przyszłości.
Paweł Lisicki dla WP Opinii
Paweł Lisicki - redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy". Dziennikarz, publicysta, pisarz. Były redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita" oraz tygodnika "Uważam Rze".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.