"Maszt telefonii komórkowej przełamał się na pół"
Dalej autor pisze: "Ściana oka potężnego huraganu nie jest subtelna. W ciągu kilku minut wiatr przyśpieszył ze 120 do prawdopodobnie 190 kilometrów na godzinę. Posterunek policji trząsł się, ale ponieważ balkon był osłonięty od wiatru, mogliśmy patrzeć, jak arkusze blachy, pewnie zerwane z dachów, uderzają w budynki i słupy telefoniczne. Maszt telefonii komórkowej przełamał się na pół. Duże drzewa wyginały się niewyobrażalnie, tak że górne odcinki ich pni układały się równolegle do ziemi. Niektóre łamały się z trzaskiem, a podobny do wybuchu odgłos pękającego grubego drewna można było z łatwością usłyszeć pomimo potwornego, monotonnego wycia wiatru. Do tego dochodził deszcz. Wydawało się, że pada ze wszystkich stron - w dół, na boki, do góry, więc budynki zamokły od spodu.
Zdarzały się długie chwile, kiedy nic się nie dało zobaczyć przez wielkie okna posterunku, bo woda lała się po nich strumieniami. Simon i ja czuliśmy podziw: fizyka i prawa natury połączyły się, żeby doprowadzić do tego niesamowitego i przerażającego momentu. Jednak żaden z nas nie miał ochoty na świętowanie. Dwaj policjanci ze Slidell usiedli na kanapie i cicho płakali. Więźniowie i funkcjonariusze patrzyli na siebie bez wyrazu. Miejscowość, którą znali, zniknęła pod falami wiatru i wody. Nie mając żadnej możliwości skontaktowania się z bliskimi, wszyscy na posterunku niepokoili się o rodziny i przyjaciół. Gdzie są? Czy żyją?" - czytamy w książce "Łowca burz".