Pytał o Smoleńsk, musi odejść - kolejna ofiara Parulskiego
Nadzorujący smoleńskie śledztwo gen. Zbigniew Woźniak, zastępca naczelnego prokuratora wojskowego, odchodzi z prokuratury. To on uznał, że należy wykonać ekspertyzę w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. prof. J. Sehna – ustaliła „Gazeta Polska Codziennie”.
Ekspertyza Instytutu im. J. Sehna całkowicie zmienia dotychczasowe ustalenia i pokazuje fałszerstwa w raportach MAK-u i komisji Jerzego Millera. – Wcześniej opierano się tylko na ekspertyzie kryminalistycznej biegłych z Komendy Głównej Policji. To prokurator Woźniak stwierdził, że musi być ekspertyza biegłych z Instytutu im. prof. J. Sehna – mówią informatorzy "Gazety Polskiej Codziennie".
– Sytuacja w prokuraturze wojskowej jest nie do zniesienia. Gen. Woźniak po prostu został zmuszony do odejścia. Zastanawiające jest to, że jego nazwisko pojawia się w aktach prokuratorskich w sprawie prokuratora Marka Pasionka. To może oznaczać, że prok. Woźniak, zastępca szefa NWP, był inwigilowany – dodają rozmówcy.
Chodzi o postępowanie dotyczące rzekomych przecieków do mediów informacji ze śledztwa smoleńskiego. Zdaniem informatorów "GPC" przecieki były wygodnym pretekstem do pozbycia się gen. Woźniaka z prokuratury wojskowej.
– Parulski nie znosi gen. Woźniaka od czasu wyborów prokuratora generalnego. Gen. Woźniak wystartował w nich, gdyż chciał odejść z prokuratury wojskowej. Jego zwierzchnikiem był szef NPW Krzysztof Parulski, który wówczas był pułkownikiem, a jego podwładny prok. Woźniak – generałem. Istotne jest także to, że generalskie szlify prok. Woźniak dostał od prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który jednocześnie nie dał „generała” Parulskiemu ze względu na jego przeszłość w czasach PRL-u – mówi jeden z prokuratorów.
Informacje o odejściu zastępcy szefa NWP potwierdza rzecznik prasowy płk Zbigniew Rzepa. – Pan gen. Woźniak nabył prawa emerytalne i z dniem 1 marca odchodzi w stan spoczynku – mówi nam płk Rzepa.
Warto jednak podkreślić, że w prokuraturze wojskowej pracują osoby, które mają już prawa emerytalne, a jednak nie odchodzą. Klasycznym przykładem jest szef NPW gen. Krzysztof Parulski, starszy o kilka lat od gen. Woźniaka, który będzie 51-letnim emerytem.
Gen. Woźniak nadzorował śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej i chciał, aby sprawą zajął się prok. Marek Pasionek. Dzięki Woźniakowi do Polski trafiły stenogramy przesłuchań kontrolerów wieży smoleńskiej, dzięki niemu również podjęto badanie jednego z kluczowych dowodów – filmu „1’24” nagranego telefonem komórkowym w pierwszych minutach po katastrofie. Ekspertyza zamówiona przez gen. Woźniaka w ABW już 14 kwietnia 2010 r. wykazała, że film jest autentyczny i nie był montowany.
– Odejście gen. Woźniaka z prokuratury oznacza, że śledztwo smoleńskie będzie prowadzone pod dyktando gen. Krzysztofa Parulskiego. Nie wolno będzie się zwracać o pomoc do Amerykanów, bo „chcą skłócić Polaków”, więc za kontakty z nimi można usłyszeć zarzuty. Przykładem takiego stawiania sprawy jest prok. Marek Pasionek – mówi nam Antoni Macierewicz (PiS), szef zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską. Macierewicz dodaje, że gdyby nie ekspertyza filmu „1’24”, zamówiona przez gen. Woźniaka, jedynym dowodem filmowym z pierwszych chwil po katastrofie byłby materiał Sławomira Wiśniewskiego, który – jak się okazało – był przez autora zmontowany.
– Prok. Woźniak podważał wartość materiałów, które otrzymaliśmy od rosyjskiej prokuratury. Uważał, że Rosjanie przekazują nam niepełne akta, a to, co trafia do Polski, jest mało istotne – mówi nam osoba znająca szczegóły smoleńskiego śledztwa.
Z gen. Zbigniewem Woźniakiem nie udało się skontaktować.
"Gazeta Polska Codziennie ujawnia najnowszą ekspertyzę:
Przedstawiamy najważniejsze wnioski biegłych Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna z badań głosów w kokpicie Tu-154M. Wynika z nich jednoznacznie, że na nagraniach z czarnych skrzynek nie ma głosu gen. Andrzeja Błasika.
„Wyniki przeprowadzonych badań upoważniają do sformułowania następujących wniosków: (…)
– na podstawie porównawczych badań identyfikacyjnych wypowiedzi utrwalonych w dowodowym nagraniu względem przekazanego materiału porównawczego stwierdzono, że wypowiedzi oznaczone jako:
D – z wysokim prawdopodobieństwem zostały wypowiedziane przez Arkadiusza Protasiuka,
2P – z wysokim prawdopodobieństwem zostały wypowiedziane przez Roberta Grzywnę,
N – z wysokim prawdopodobieństwem zostały wypowiedziane przez Artura Ziętka,
T – z wysokim prawdopodobieństwem zostały wypowiedziane przez Andrzeja Michalaka,
B – prawdopodobnie zostały wypowiedziane przez Barbarę Maciejczyk,
Z – prawdopodobnie zostały wypowiedziane przez Mariusza Kazanę,
J1 – z wysokim prawdopodobieństwem zostały wypowiedziane przez Rafała Kowaleczkę,
J2 – z najwyższym prawdopodobieństwem zostały wypowiedziane przez Artura Wosztyla,
J3 – z najwyższym prawdopodobieństwem zostały wypowiedziane przez Remigiusza Musia;
Poza dziewięcioma zidentyfikowanymi w badaniach porównawczych mówcami oraz ośmioma zidentyfikowanymi w obrębie nagrania kontrolerami ruchu lotniczego (Mińsk: WM1, WM2, WM3, Moskwa: WM0, Smoleńsk: WS1, WS2, WS3 i WS4) i wskazaniem wypowiedzi załóg sześciu samolotów (A141, A285, B1958, DC MHS, GC 516, T331) nie zdołano wyodrębnić w nagraniu dalszych grup wypowiedzi, które konstytuowałyby kolejne osoby; poszczególne wypowiedzi niezidentyfikowane w obrębie dowodowego nagrania nie stanowią wystarczającej podstawy do podjęcia względem ich mówców badań identyfikacyjnych; (…)”.
Antoni Macierewicz komentuje:
Ta ekspertyza oznacza, że fałszywe są dwie zasadnicze tezy z raportów MAK-u oraz komisji ministra Jerzego Millera: o presji wywieranej przez gen. Andrzeja Błasika na pilotów Tu-154M, po drugie o błędzie pilotów. Chodzi o rzekome odczytywanie z radiowysokościomierza, co bezpośrednio doprowadziło do katastrofy. Tymczasem – jak ustalili eksperci instytutu Sehna – kluczowe słowa, po których wydano komendę „odchodzimy”, zostały odczytane z wysokościomierza barycznego, który precyzyjnie podaje odległość od pasa lotniska, a nie od aktualnej rzeźby terenu. Oznacza to, że manewr odejścia został podjęty we właściwym momencie, a nie – jak czytamy w raporcie komisji Millera – dużo za późno.