Putin sprzedaje sukces, którego nie ma. W tym jest zabójczo skuteczny
Ubiegłotygodniowe spotkanie Trump-Putin nie wpłynęło na przebieg wydarzeń na froncie. Pozytywnych sygnałów nie widać również przed dzisiejszym spotkaniem Trump-Zełenski, do którego dojdzie w Waszyngtonie. Politycy rozmawiają, ale na głównych kierunkach nadal prowadzone są działania wojenne.
Po spotkaniu z Władimirem Putinem Trump rozmawiał telefonicznie z prezydentem Ukrainy. Ten, wraz z delegacją europejskich przywódców, rozpocznie swoją turę rozmów z Trumpem w poniedziałek wieczorem polskiego czasu. Z przecieków wiadomo, że żadna ze stron nie ma zamiaru ustąpić. Kreml żąda oddania Donbasu i chce mieć wpływ na politykę wewnętrzną Ukrainy, a Kijów domaga się wycofania rosyjskich wojsk z okupowanych terenów i oddania porwanych dzieci.
Dlatego, co nie jest zaskoczeniem, toczące się rozmowy i spotkania w żaden sposób nie wpływają na sytuację na froncie. Rosjanie wciąż starają się posuwać naprzód, co idzie im jednak niezwykle opornie, choć w kluczowy dla nich rejon Pokrowska rzucają na ukraińskie pozycje kolejne oddziały piechoty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Spotkanie w Waszyngtonie. Na co zwrócić uwagę?
Przełamania nie ma
W wyłomie, jaki rosyjska piechota zrobiła w kierunku Dobropola, nadal nie pojawiły się rosyjskie oddziały zmechanizowane, a walcząca tam piechota jest pozbawiona wsparcia artylerii w wystarczającym stopniu. Tego głównie udzielają drony FPV kierowane światłowodowo.
Co z ich perspektywy jest gorsze, to to, że są pozbawieni dostaw amunicji i prowiantu. Kolejne oddziały piechoty, które pojawiają się w wyłomie, również niosą ze sobą tylko tyle sprzętu, ile są w stanie upchnąć w mundurach i niewielkich plecakach. Walczący żołnierze są więc wyczerpani, niemal otoczeni i głodni.
Ponadto nie są to pododdziały wybitnie wyszkolone i ostrzelane. W rejonie Dobropola walczą żołnierze 114. Brygady Strzelców Zmotoryzowanych, czyli dawnego 1. Korpusu Armijnego Donieckiej Republiki Ludowej, której żołnierze jeszcze niedawno rekrutowali się głównie z terenów okupowanych. A obecnie zasilani są "mobikami" z republik kaukaskich.
Rosjanie na tym kierunku są więc w trudnej sytuacji, a sukces zawdzięczają jedynie temu, że uderzyli w nieobsadzony odcinek frontu i niemal bez walki udało im się posunąć ponad 10 km, a gdy natrafili na pierwsze punkty oporu - utknęli. Mimo to rosyjska propaganda przedstawia uderzenie niczym zwycięskie operacje II wojny światowej.
Medialna gra
Kremlowi ewidentnie zależy, by przedstawiać sytuację na froncie, jako wielki sukces rosyjskiej armii i dowód na słabość ukraińskiego wojska, które trwoni pomoc Zachodu. Stąd propagandowe wykorzystanie wyłomu, przedstawiane, jako przełamanie frontu. Na co, niestety, nabrały się także zachodnie media.
Tymczasem rosyjskie oddziały zajęły obszary bez żadnych znacząco ufortyfikowanych pozycji. Co więcej, rosyjski wypad na Dobropole jest tylko częścią szerszej, trwającej już półtora roku operacji mającej na celu zajęcie Pokrowska. Działania Rosji w pobliżu Dobropola są następstwem niepowodzenia ostatniej próby okrążenia Pokrowska od południowego zachodu i północnego wschodu, co zmusiło rosyjskie dowództwo do szukania innych dróg, aby to osiągnąć.
Nie przez przypadek uderzenie nastąpiło tuż przed spotkaniem Trump-Putin. Była to próba pokazania, że armia rosyjska nadal jest w stanie zdobywać teren i wywierać presję militarną. Sukcesy operacyjne, nawet ograniczone, są dla Kremla walutą, którą można później wymieniać przy stole rozmów.
Dlatego sukces, choć tak niewielki, jest nagłaśniany. A pokazanie, że się wygrywa, jest niezwykle istotne w trakcie trwających spotkań dyplomatycznych. Przecież Putin nie może przyznać, że żadna z wielomiesięcznych prób zdobycia Pokrowska nie zakończyła się sukcesem. Takim, który pozwoliłby na przerwanie całego pasa twierdz Ukrainy – silnie ufortyfikowanej, głównej linii obronnej w obwodzie donieckim, składającej się z miast znacznie większych pod względem wielkości i liczby ludności.
Bezwarunkowe zawieszenie broni
Kijów ma świadomość tej gry, dlatego Zełenski zdecydowanie domaga się zawieszenia broni jako warunku koniecznego do jakichkolwiek dalszych rozmów pokojowych. Na Telegramie Zełenski wezwał do "natychmiastowego, całkowitego i bezwarunkowego zawieszenia broni" oraz podkreślił, że może ono zostać osiągnięte wyłącznie, gdy Rosja przestanie zabijać cywilów.
Putin oczywiście taką propozycję odrzucił. Dla niego toczące się walki i nieliczne postępy są na wagę propagandowego złota. Na jego sztuczki dał się nabrać Trump, który po spotkaniu z Putinem porzucił żądanie zawieszenia broni, sugerując od razu negocjacje pokojowe. Na to z kolei nie godzi się Kijów i jego europejscy sojusznicy. Trwa więc przepychanka i udowadnianie światu, kto jest twardszy w swoich postanowieniach.
I te przepychanki będą trwały, ponieważ Rosja wciąż kwestionuje prawo Ukrainy do samodzielnego decydowania o własnym ustroju i polityce wewnętrznej. Jak podały "New York Times", Reuters i BBC, powołując się na swoje źródła dyplomatyczne, Putin zwrócił się do Trumpa z żądaniem gwarancji, że język rosyjski odzyska status urzędowego w części lub na całym terytorium Ukrainy, a państwo ukraińskie zaprzestanie "represji" wobec Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego.
Ten nie jest Kościołem autokefalicznym, lecz częścią podporządkowanego Kremlowi Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, który od lat stanowi narzędzie rosyjskiej wojny informacyjnej, szerząc propagandę i wzmacniając imperialną narrację Moskwy w krajach byłego ZSRR. W ostatnich latach moskiewska cerkiew bez skrępowania promowała wizję, zgodnie z którą Ukraina nie powinna w ogóle istnieć jako odrębne państwo.
Gorąca przyszłość
Pewne jest, że Kreml nie zrezygnuje z prowadzenia działań zbrojnych. Zwłaszcza na odcinku pokrowskim. Tam każde zmniejszenie nacisku pozwoli Ukraińcom na złapanie oddechu, uporządkowanie linii i umocnienie pozycji, czego Putin na pewno by nie chciał.
Z tego powodu walki będą się utrzymywać na wysokim poziomie intensywności. Da to kolejną pożywkę rosyjskiej propagandzie, która będzie starała się pokazać światu, że inwestowanie w obronę Ukrainy nie ma najmniejszego sensu.
Podobnie było w przypadku poprzednich rund negocjacyjnych jak w czasie rozmów w Stambule w 2022 roku czy tegorocznych. Wówczas Kreml również starał się stworzyć wrażenie, że Ukraina stoi pod ścianą i aby ocalić stolicę czy resztę terytorium, musi zgodzić się na rosyjskie żądania. Teraz wszystko wskazuje na to, że jest podobnie.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski