Prof. Jan Hartman: Kaczyński skazuje Polskę na osamotnienie. To jest straszne
Wydarzyła się katastrofa w polityce międzynarodowej, której skutków jeszcze nie widzimy. Nasza pycha wyrażająca się w bucie tego rządu sprawiła, że świat się od nas emocjonalnie odciął. A jednocześnie PiS okłamuje społeczeństwo, że zyskamy szacunek Zachodu, pokazując zdecydowanie i determinację w obronie własnych interesów. Część ludzi gotowa jest w tę propagandę wierzyć. Prawda jest zupełnie odwrotna - mówi prof. Jan Hartman w rozmowie z Ewą Koszowską.
Ewa Koszowska: Dokąd zmierzają Polacy i jaką Polskę chcieliby pozostawić swoim wnukom?
Prof. Jan Hartman: Myślę, że tak naprawdę wszyscy chcielibyśmy, by Polska była jednym z tych szczęśliwych, bogatych, kolorowych krajów, które zaczynają się za zachodnią granicą naszego kraju. I co do tego chyba jest jakaś zgoda narodowa.
Mam co do tego pewne wątpliwości...
Nawet jeżeli bardzo wielu Polaków boi się Zachodu, kultury liberalnej, to ich dzieci już nie. Polska w przyszłości będzie dzielić los - dobry i zły - krajów Zachodu. To jest nieuniknione.
Dlaczego?
Bo w stosunku do całej struktury XIX-wiecznej, związanej z państwem narodowym - które ma swoje granice, rząd, tradycje, symbole, co razem tworzy pewną wyizolowaną całość - przestrzeń wspólna, którą jest internet, jest nieporównanie silniejszym nośnikiem komunikacji, kultury i emocji. I w dłuższej perspektywie ten model wyizolowanego państwa narodowego, egoistycznego, zamkniętego w sobie, które rośnie razem z budową narodu, czerpie z emocji dumy narodowej i pretensji wobec obcych, po prostu się wyczerpał. To się kończy!
Tym samym, w perspektywie pokoleniowej, 20-30 lat, ten XIX-wieczny projekt polityczny, do którego się odwołuje PiS, jest skazany na porażkę. Nowe pokolenie zupełnie się w tym nie widzi, jest na to zupełnie niewrażliwe.
Sondaże pokazują, że wielu młodych Polaków chce głosować na PiS.
Nawet jeżeli młodzi dają się wciągać w jakieś nacjonalistyczne paranoje, to jest to taka sama gra, jak każda inna zabawa towarzyska czy internetowa. I ci sami ludzie, którzy dzisiaj są młodymi konserwatystami - jak im się wydaje - czy jakimiś młodymi nacjonalistami, za kilka lat będą się bawić w zupełnie coś innego. Tego nacjonalistycznego paliwa starczy na kilka, kilkanaście lat. A tak naprawdę nasz świat, łącznie ze światem instytucjonalnym, nieuchronnie staje się globalny, rozproszony i sieciowy.
Co ma też swoje wady.
Tak i to jest dla nas ogromny problem. Mamy się odnaleźć w sieci bez wyraźnych struktur, bez możliwości koncentrowania władzy w bardzo silnych instytucjach i wokół bardzo silnych osobowości. Jak mamy zrozumieć i kontrolować ten świat, który się właściwie kontrolować nie da?
Ale ten wspólny los będziemy dzielić z Zachodem. Polska za 20, 30 lat będzie jednym z krajów Zachodu. Będą tu żyli rozmaici ludzie z całego świata, różnych wyznań i kolorów skóry. Będzie całe mnóstwo dziwnych, nieznanych nam jeszcze środowisk, instytucji i stylów życia. Warszawa stanie się Berlinem, a Polska stanie się Zachodem.
*Trudno w to uwierzyć. Wystarczy przypomnieć słowa, które wygłaszał kilka dni temu najpotężniejszy człowiek w naszym kraju Jarosław Kaczyński. "Nikt nie narzuci nam swojej woli z zewnątrz; nawet jeśli w pewnych sprawach będziemy w Europie sami, to pozostaniemy tą wyspą wolności, tolerancji, tego wszystkiego, co tak silnie było obecne w naszej historii" - grzmiał. *
Jeżeli sam Kaczyński musi mówić o wolności, to znaczy, że ten język wolności jest już wszędzie. To jest nie do zatrzymania. Nie ma już takich reżimów autorytarnych, które by się przynajmniej w swej propagandzie nie posługiwały językiem liberalnym, językiem wolności.
Taki człowiek, jak Kaczyński, czy takie partie, jak PiS są na całym świecie. Nie mają jednak żadnych szans w konfrontacji z wielką formacją kulturową, jaką jest nowoczesne liberalno-demokratyczne społeczeństwo. Ze wszystkimi zagrożeniami.
Siła kolejnej rewolucji nowoczesności, która się dokonuje w wymiarze dziejowym - a dzieje toczą się szybko, kilkadziesiąt lat to już jest przemiana dziejowa w naszych czasach - jest jak fala oceanu napierająca na zamek z piasku zbudowany na plaży. Kaczyński siedzi na takim zamku z piasku, nie widzi oceanu i myśli, że jest tam bezpieczny. Że rządząc Polską może kontrolować ideologicznie i instytucjonalnie całe społeczeństwo. A potem przekazać to swoje gospodarstwo następcy. Jest śmieszny. Nie ma żadnej warownej twierdzy. Jest groteskowy zamek z piasku, który tak naprawdę nie stoi nigdzie w rzeczywistości, tylko w umysłach takich osób jak Kaczyński i jego współpracownicy.
W wymiarach dziejowych nie mamy się więc czego bać. Ale na razie musimy jakoś wytrzymać, żyć z tym rządem, na który jesteśmy jeszcze skazani przez kilka lat. No i czerpać doświadczenie z tego. Bo bardzo łatwo przyszła nam wolność . Właściwie dostaliśmy ją prawie bez ofiar.
I teraz nie wiemy, co z nią zrobić? Ryszard Nowosielski napisał kiedyś, że "Polacy są zawsze gotowi oddać życie za wolność, z której nie umieją skorzystać".
Musimy jeszcze trochę przecierpieć, trochę przeżyć. Nie wszyscy nadążyli, niektórzy zostali w tyle. I teraz padliśmy łupem organizacji politycznej odwołującej się do tej części społeczeństwa, której nie było dane zrozumieć, na czym polega dobrodziejstwo otwartego, pluralistycznego świata, który nazywa się Zachodem. Ale może to, że zrobiliśmy krok do tyłu, pomoże nam potem zrobić dwa kroki do przodu.
Nie podzieliliśmy z Zachodem tego doświadczenia prawdziwej, głębokiej reformacji i rewolucji liberalnej. Nie ponieśliśmy ofiar, żeby zbudować wolne, liberalne społeczeństwo. Ponieśliśmy ofiary, żeby odbudować państwowość . Ponieśliśmy ofiary powstań, wojen, ale to nie były ofiary na rzecz budowania liberalnej demokracji. W gruncie rzeczy to myśmy dostali ten ustrój liberalno-demokratyczny gotowy, jak produkt. Dostaliśmy z Zachodu pakiet i sobie go montujemy. Tak jak z Ikei.
Taka demokracja z Ikei?
Tak, zamontowaliśmy sobie ją tak, jak umieliśmy i sobie tak stoi gdzieś tam w Warszawie. Dość łatwo przyszło nam odzyskać wolność. To znaczy, znacznie ponad 90 proc. ludzi nie miało nawet najmniejszego udziału w tym, że znaleźli się nagle w swoim w demokratycznym, wolnym państwie. Jeżeli ogromna większość ludzi dostaje coś bez żadnego wysiłku, to też nie można liczyć na to, że to będzie trwałe dobro, otoczone troską całego społeczeństwa. Ale też nie można liczyć na to, że będzie jakaś ogromna mobilizacja za granicą, wśród innych społeczeństw, żeby takiemu społeczeństwu pomagać.
Zobacz też: Jarosław Kaczyński: "To nie my chcemy dzielić Polaków"
Poziom moralny, na którym funkcjonujemy, jest grubo poniżej standardu zachodniego. Po prostu się nie załapujemy na tę wielką rewolucję moralną, która się dokonuje w świecie, od kiedy odrzuciliśmy niewolnictwo 150 lat temu, odrzuciliśmy przemoc, zniewolenie kobiet, autorytarny rząd, nierówności z urodzenia. Ta wielka rewolucja cały czas trwa w kolejnych odsłonach, a my truchtamy w niej z wielkim opóźnieniem. I to mnie boli. Polskie społeczeństwo stać byłoby na więcej. Tymczasem zamyka się w samozadowoleniu, w pysze i kompleksach. Polacy siedzą w oślej ławce w klasie edukacji moralnej.
PiS wyprowadzi nas z Unii?
Mentalnie nie jesteśmy już w Unii. Żadne państwo Europy Zachodniej nie traktuje już Polski po partnersku. Jesteśmy wielkim rozczarowaniem. I trzeba będzie bardzo wielu lat, żeby odbudować w elitach zachodnich przekonanie, że Polska nie jest jednym z krajów Europy Wschodniej, jak Ukraina czy Białoruś, tylko przynależy do obszaru zachodniego.
Ale na Zachodzie elity też ulegają naturalnej wymianie. I za kilkanaście lat przyjdą nowi ludzie, którzy nie będą już pamiętać, kto to był Kaczyński. W Polsce też wyrośnie nowe pokolenie. Także ja mogę świetlanej przyszłości Polski nie doczekać, ale jak ktoś dzisiaj jest młodym człowiekiem, naprawdę może liczyć na kilka dekad życia na Zachodzie, nie opuszczając Polski. To jest cały czas bardzo możliwe. Że nie będziemy należeć do świata, który tylko udaje, że jest demokratyczny i wolnościowy, ale że rzeczywiście w tym świecie będziemy żyć.
Wielkim znakiem zapytania jest to, jak ten świat będzie zorganizowany?
Oczywiście, nie wiemy, kto w tym świecie będzie pilnował porządku. Nie będzie tak silnych centralnych ośrodków władzy jak teraz, bo te rządy słabną. Inne pozarządowe instytucje, na czele z korporacjami i organizacjami finansowymi, stają się silniejszymi aktorami społecznymi i politycznymi niż rządy i agendy rządowe, rozmaite ministerstwa czy instytucje publiczne, które działają w granicach prawa i bardzo ograniczających procedur. I są mniej wydajne, choć obciążone ciężkimi zadaniami.
Przyszłość państw jest wielką niewiadomą. Rola internetu w życiu społecznym w przyszłości też jest niewiadomą. Niemniej jednak należy wierzyć, że idea wolności, swobody kształtowania swojego życia jest tak silnie już u nas ugruntowana, że nie pozwolimy sobie jej już odebrać.
Żadne społeczeństwo, które zakosztowało wolności, nigdy trwale się z wolności nie wycofało. Nie ma takiego przykładu historycznego, by pokolenie, które się wyzwoliło, pozwoliło sobie trwale nałożyć wędzidła. Może na kilka, kilkanaście lat, nie dłużej. Na szczęście, współczesne państwa te wędzidła mają bardzo marne. Kaczyński, który nam od nowa buduje PRL, stwarza świat, który zna z młodości i chce być takim współczesnym Gomułką, tak naprawdę ma niezwykle ograniczone narzędzia.
"Prezes Jarosław Kaczyński wszystko może" - stwierdziła rzecznika PiS Beata Mazurek.
Może dysponować stanowiskami, może obsadzać instytucje państwowe swoimi ludźmi, może opanować dyskurs szkolny i medialny - w ramach mediów publicznych. Może kogoś wsadzić do więzienia, może zarządzić inwigilację. Ale tak naprawdę ogromna większość naszego życia, tego wszystkiego, co się na nie składa, co jest dla nas ważne, toczy się w sferze prywatnej, w sferze sieciowej, która jest jednak głęboko wolna i straszliwie trudna do skontrolowania.
Co z tego, że Kaczyński i jego ludzie będą mogli przeczytać każdego maila? Przecież tego nie zrobią. Co z tego, że będą mogli wsadzić każdego, kogo chcą, do więzienia? Kogoś tam wsadzą. Iluś tam się będzie bało, a reszta nie będzie się tym interesować. Życie to jest lawa, a taki autorytarny reżim może postawić jakiś płotek, który ta lawa opłynie. A po pewnym czasie ten płotek obali.
Świat, który jest mentalnie w stanie opanować i który chciałby kontrolować Kaczyński i jego ludzie, to jest świat, którego już prawie nie ma. Oni sobie wyobrażają, że stworzą jakieś karne, posłuszne społeczeństwo, chodzące do kościoła i głosujące na PiS. Ale nie ma żadnych szans, by tymi narzędziami, którymi dysponują, byli w stanie kolejne pokolenie wtłoczyć w te koleiny. To jest zupełnie niemożliwe.
Nawet jeśli rząd wyhoduje sobie "nowego Polaka"? Reforma edukacji spowoduje, że zamiast szkoły obywatelskiej otrzymamy fabrykę patriotów na modłę PiS.
Młodzież jest największą ofiarą PiS-u. Sieczka, którą dostają w szkole i w Kościele, jest dramatycznie toksyczna. Młodzi ludzie nie mają zielonego pojęcia o tym, jak świat funkcjonuje. Bardzo bym chciał, żeby moja najnowsza książka "Polityka. Władza i nadzieja" dotarła do młodych ludzi, bo ona trochę porządkuje pojęcia. Mówi, na czym ta polityka polega, co znaczą te wszystkie słówka jak lewica, prawica, liberalizm, konserwatyzm. Z czego to się bierze, czego dotyczy. Ta publikacja ma duży walor edukacyjny.
Młodzież jest bezbronna. Opuściliśmy szkoły, porzuciliśmy je, oddaliśmy Kościołowi i partiom obsługującym te warstwy społeczne, które trzymają się prostego modelu narodowo-katolickiego. I mamy teraz biedną młodzież, która musi przejść przez samoedukację. I to jest tak jak z seksem. Jak nie mam wychowania seksualnego w szkole, to się dowiaduję w szkolnej ubikacji, co to jest seks.
Jeśli w szkole nauczyli mnie być katolickim nacjonalistą, to ja się na swoich błędach i krzywdach muszę dowiedzieć, co to jest wolność, co to są gwarancje swobód obywatelskich, na czym polega praworządność. I w takiej sytuacji postawiliśmy młodzież. Niestety, wypuściliśmy już takie pokolenie, które się będzie musiało na własnym doświadczeniu uczyć, ale się nauczy. I wszyscy, których dotknie osobiście opresja polityczna, nauczą się szacunku dla wolności. Jestem przekonany, że im więcej dokucza nam PiS, tym trwalej potem będziemy potem tej wolności bronić.
To, co się dzieje na "naszym podwórku" i jak my sobie z tym poradzimy, to jedno. Naszą sytuację na Zachodzie zaognia jednak sprawa reparacji, których PiS domaga się od Niemiec. Czy odszkodowania wojenne mogą stać się kością niezgody?
Sprawa powróciła z impetem na użytek propagandy wewnętrznej dla ludzi samego PiS-u. Jakkolwiek jest to potwornie dewastujące i niebezpieczne dla Polski. Zaczepianie, obrażanie, poniżanie Niemiec, które są ostatnim krajem, mającym powody być w stosunku do Polki cierpliwym i pokornym, to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Nas nikt już nie lubi. Nie ma już żadnego państwa i żadnego społeczeństwa, któremu by na nas zależało.
Dzisiaj ostatnim krajem, który z powodów historycznych musi Polski bronić, jest ten kraj, który zadecydował tak naprawdę o integracji Polski z Europą. Przychylnie spojrzeliśmy na zjednoczenie Niemiec. Niemcy w zamian za to, a także w związku z krzywdami, których doznaliśmy z ich strony podczas II wojny światowej, byli naszymi patronami w integracji europejskiej.
I teraz takie brutalne opluwanie Niemców, którzy tak wiele dla nas zrobili od ’80 roku, którzy też tak bardzo dużo płacą na nas - bo dotacje unijne, z których korzystamy, w bardzo dużym stopniu pochodzą z Niemiec - powoduje, że Niemcy tracą cierpliwość. I prawdopodobnie nie będą chcieli już bronić naszych interesów, nie będą chcieli powstrzymywać innych przywódców europejskich przed karaniem czy izolowaniem Polski z Europy. To, co robi Kaczyński, który ma jakąś fobię antyniemiecką, w zasadzie skazuje nas na ostateczne osamotnienie.
Zdaniem szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego "wizyta Trumpa w Polsce pokazała, że jesteśmy ważnym sojusznikiem USA".
Bzdura. Dla Ameryki Trumpa jesteśmy jakimś kompletnie marginalnym krajem. Dla Europy Zachodniej jesteśmy "niegrzecznym bachorem", który zawiódł, rozczarował i irytuje. Kraje, z którymi rywalizowaliśmy przyjaźnie w integracji europejskiej, czyli byłe kraje tzw. demokracji ludowej, patrzą na Zachód, a nie na nas. I nawet palcem nie kiwną w naszą stronę. Sama idea, żeby Polska była liderem jakiegoś projektu politycznego, jest szalona, absolutnie absurdalna. Ani przez sekundę żaden przywódca środkowoeuropejski nie będzie się zastanawiał, czy może poświęcić coś z relacji z Zachodem na rzecz zaspokajania aspiracji Polski do przewodzenia jakiemuś projektowi politycznemu.
Ten Duda robiący te jakieś "ptaszki" za plecami Macrona i Merkel pokazuje naszą degradację. Jesteśmy w pozycji błazeńskiej. Owszem, są interesy gospodarcze, jesteśmy bardzo ważnym rynkiem zbytu i rezerwuarem siły roboczej, muszą się z nami liczyć w tej sferze. Ale w planie politycznym, kulturowym, cywilizacyjnym zostaliśmy już wyizolowani. Oczywiście, Kaczyński nie tylko po to atakuje Niemcy, żeby podburzyć uczucia ksenofobiczne, antyniemieckie w swoim elektoracie, ale świadomie gra na to, żeby zniechęcić Unię Europejską do Polski. Żeby Unia sama nas wydaliła, skoro i tak już nie będzie nam dawać pieniędzy. Niestety, taki plan realizuje PiS.
Oni naprawdę są głęboko przekonani, że Zachód to jest jakaś zgnilizna, masońsko-protestancko-liberalna. Wierzą w to, że Zachód jest "zgniły", a przyszłość należy do tych, którzy będą twardo trzymać sztandar narodowo-katolicki.
Może tylko udają, że w to wierzą, bo tak jest im wygodnie?
Najgorsze w tym wszystkim jest właśnie to, że oni w to wierzą. To nie jest tak, że oni są do cna cyniczni.
Szyszko jako taki współczesny warchoł, wielki feudał, udzielny książę, który ma swoje państwo w państwie, może jest człowiekiem cynicznym. W tym sensie, że on się niczego nie boi. Ani córki leśnika, ani kłamstw czy wycinki puszczy. Robi, co chce. Ale to nie jest tak, że Szyszko i inni posłowie PiS-u nie wierzą w tę podstawową ideę, że przyszłość faktycznie należy do tych, którzy będą trwać przy "starym".
Można być cynicznym, egoistycznym i bardzo pazernym w polityce, a jednocześnie być ideowym. Nieszczęściem jest to, że ideowi politycy często bardzo szczerze wyznają bardzo głupie idee. To jest przypadek PiS-u. Bo gdyby to była mafia nastawiona tylko na kasę, to by było łatwiej. Ale tam, niestety, są też ludzie ideowi. Oczywiście 99 proc. funkcjonariuszy tej partii czeka tylko na stanowiska i nic więcej ich nie obchodzi. Dostają i zarabiają, jak długo się da. Ale jest ten 1 proc., który wierzy w te głupstwa. I to jest niebezpieczne, bo ludzie, którzy wierzą w swoje idee, są niezwykle silni.
To, w jaki sposób PiS rozpoczął dyskusje o reperacjach, to jedno. Z drugiej strony, czy Niemcy nie mogliby nam chociaż symbolicznie zapłacić? Przecież, jakby nie było, Niemcy ponad 70 lat po wojnie ciągle czerpią wymierne korzyści z napaści na Polskę. Niemieckie firmy zarabiają pieniądze korzystając z ekonomicznej dysproporcji spowodowanej głównie zaszłościami historycznymi. Czy z moralnego punktu widzenia nic nam się nie należy?
Pojęcie reparacji odnosi się do czasu bezpośrednio po ustaniu wojny. Jest to haracz wymuszony przez przegraną wojnę. Reparacje płacą ci, którzy muszą. Nie ma mowy, żeby postawić teraz Niemcy pod ścianą i kazać im płacić. Sugerowanie, że Niemcy mogliby dobrowolnie się na to zgodzić, jest śmieszne. Pomijam już kwestię prawną. W kontekście prawnym, co wszyscy wiemy, sprawa jest załatwiona.
Jednak my w tym nie uczestniczyliśmy.
Stało się to nad naszymi głowami, to prawda. W każdym razie konsekwencje mogą być tylko takie, że Niemcy powiedzą: "Nie chcecie zrozumieć, że dajemy wam ogromną ilość pieniędzy i robimy dla was bardzo dużo od wielu lat. Jesteście niewdzięcznikami, więc może już nie będziemy tego robić". To jest jedyny skutek, jaki można wywrzeć, molestując Niemcy o pieniądze w tej chwili. Prawnie nie ma to żadnego sensu. Natomiast jeżeli chodzi o to, co było po wojnie, to sytuacja jest skomplikowana.
To znaczy?
To Niemcy stracili na rzecz Polski ogromne terytoria.
Ale to terytorium kiedyś należało do Polski...
Dawno temu. I wszystko, co na nim stało, było niemieckie. Z drugiej strony, to nie Niemcy dobrowolnie oddali nam to terytorium, tylko Rosja, jednocześnie zabierając terytoria na Wschodzie. Z naszego punktu widzenia to, że dostaliśmy kawałek Niemiec, nie jest reparacją wojenną. Ale z niemieckiego punktu widzenia - tak. Bo oni na rzecz Polski utracili ogromne terytoria i potwierdzili później te granice jakby w tym duchu, że to jest rezultat agresji '39 roku.
Ale ta sprawa nie jest jednoznaczna, bo Polska nie miała po wojnie podmiotowości, żeby sama rozmawiać z Niemcami o swoim udziale w reparacjach. Nie jest jednak winą Niemiec, że Polska zrzekła się reparacji pod ciśnieniem Rosji. Oczywiście, że straty, które poniosła Polska są niepowetowane. Nie wynagrodzą tego żadne pieniądze czy zyski terytorialne. Z drugiej strony oczywiste jest, że Polska odniosła w stosunku do Niemiec ogromną korzyść jako jedyne państwo, które naprawdę zabrało kawał terytorium Niemiec.
Jeśli pyta pani, czy się Polakom nie należy - odpowiadam: należy się nieskończenie wiele. Nie można przywrócić życia milionom ludzi, żadne pieniądze tego nie załatwią. Z drugiej strony nic się nie należy, bo dostaliśmy i dostajemy potwornie dużo. Nie można porównywać jakichś rozliczeń ekonomicznych z kwestią egzystencjalną, którą jest wina, śmierć, zadośćuczynienie czy niemożliwość tego zadośćuczynienia. To są dwa różne plany, które się ze sobą mimo wszystko nie stykają.
Jak to się wszystko skończy?
Kaczyński dewastując stosunki Polski z Unią, z Zachodem, a zwłaszcza z Niemcami, pozbawia nas przyszłych dotacji. Pozbawia nas protekcji niemieckiej i skazuje na zupełne osamotnienie. To jest straszne. My teraz siedzimy w Warszawie i nie zdajemy sobie sprawy, że nie ma na świecie rządu, nie ma ani jednego gabinetu ministerialnego, gdzie ktoś traktowałby Polskę z szacunkiem, poważnie, po partnersku, w ogóle koncentrował uwagę na naszym kraju w pozytywnym sensie. Jesteśmy niczym dla Berlina, dla Paryża, dla Londynu, dla Pragi, nawet dla Bratysławy. To jest przerażające.
Wydarzyła się katastrofa w polityce międzynarodowej, której skutków jeszcze nie widzimy. Nasza pycha wyrażająca się w bucie tego rządu sprawiła, że świat się od nas emocjonalnie odciął. A jednocześnie PiS okłamuje społeczeństwo, że zyskamy szacunek Zachodu, pokazując zdecydowanie i determinację w obronie własnych interesów. Część ludzi gotowa jest w tę propagandę wierzyć. Prawda jest zupełnie odwrotna. Tego rodzaju warcholenie, tupanie, które reprezentuje polski rząd, połączone z dramatycznym, upartym naruszaniem zasad demokracji, do których przestrzegania się zobowiązaliśmy, sprawia, że w najlepszym wypadku irytujemy i denerwujemy Zachód.
A w najgorszym?
Budzimy pogardę i wstręt.
To chyba zbyt mocne słowa.
Wcale nie. To, że nie przyjęliśmy nawet symbolicznie uchodźców, tych kilku tysięcy uciekinierów wojennych, jest nie tylko politycznie dla nas dewastujące, ale proszę mi wierzyć, że z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca Europy, to jest ohydne moralnie. Bo nie o to chodzi, że nie okazaliśmy solidarności. Chodzi o to, że my nie chcieliśmy nawet udawać i symbolicznie okazać solidarności. Że w miejsce solidarności ukazujemy najbardziej bezczelny egoizm. Przeciętny mieszkanie Zachodu myśli sobie: "To po co my na nich płacimy pieniądze? Dlaczego ja ze swoich podatków ich utrzymuję, buduję im drogi, szkoły, jak oni nie chcą nawet udawać, że są z nami. Nawet nie siedzą cicho. Nie dość, że nie okazują żadnej solidarności, to jeszcze nas obrażają". Setki milionów ludzi na Zachodzie tak myśli o Polsce. Jeśli wyjedziemy na Zachód, to nas widzą przez pryzmat polityki PiS, przez pryzmat tego, co robi nasz rząd. To jest prawdziwa tragedia.
Zainwestowano w nas nie w sensie inwestycji ekonomicznej, ale zainwestowano w nas moralnie. Podano nam rękę. Także dlatego, że byliśmy ofiarami II wojny światowej. A my pokazaliśmy wzgardę. Jesteśmy na tyle duzi, że możemy się łudzić, że jesteśmy bardzo ważni. A jesteśmy na tyle mali, że mamy straszliwie kompleksy, charakterystyczne dla małych społeczeństw.
Jesteśmy w bardzo trudnym mentalnie położeniu. Miotamy się między poczuciem bardzo niskiej wartości, a sztucznie zawyżonym poczuciem własnej wartości. Czeka nas jeszcze bardzo długa droga, zanim staniemy się stabilnym, godnym, mocnym, pewnym siebie społeczeństwem. Ale wierzę, że to się stanie. Że wreszcie odzyskamy godność nie w oparciu o histerię i pychę, tylko o to, że jesteśmy spokojni, pewni, otwarci, tolerancyjni, demokratyczni i praworządni. Że będziemy tacy, jak społeczeństwa Zachodu. Muszę w to wierzyć, bo inaczej cała robota polityczna byłaby bez sensu.
Dwie Polski się pogodzą? A może któraś z nich wygra?
Będą nowe pokolenia. Każdy człowiek z własnego doświadczenia się przekonuje, że lepiej żyć w praworządnym państwie, że lepiej mieć wolność niż jej nie mieć. Każdy, kto się zetknie z opresją polityczną czy ideologiczną, będzie wiedział, że ma wybór: albo być totalnym zastraszonym oportunistą albo bronić wolności. Zdecydowana większość wybiera wolność. Tak było na Zachodzie. Dlaczego Polska miałaby być inna niż Zachód? To się dzieje teraz, to jest nasz kształt rewolucji liberalnej. Ona jest bardzo rozciągnięta w czasie, ale my przechodzimy tę rewolucję. I jakby borykanie się z PiS-em i tymi 50 proc. polskiego społeczeństwa, którzy nie chcą demokracji, to jest nasza własna rewolucja. Nasza mała bezkrwawa wojna domowa.
To jest ważny dziejowo moment. Jak to się przewali, to społeczeństwo polskie obudzi się w nowej rzeczywistości. Stanie się już doświadczonym politycznie społeczeństwem, które będzie wiedziało, dlaczego wolność i demokracja są ważne. To nie będzie już tylko pakiet, który przyszedł z Ikei, który sobie skleciliśmy własnym sumptem. Już będziemy wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Dostajemy teraz właśnie łupnia, żeby zmądrzeć. I żeby kiedyś żyć w zgodzie w jednej Polsce i jednej Europie.
Rozmawiała Ewa Koszowska, WP Opinie
Książka Jana Hartmana "Polityka. Władza i nadziejea" ukazała sie nakładem wydawnictwa Agora.
Jan Hartman - polski filozof i bioetyk, profesor nauk humanistycznych, wydawca i publicysta, nauczyciel akademicki, polityk.