Prof. Andrzej Bochenek: za kilka lat zmarnotrawimy dorobek prof. Religi
Za kilka lat zmarnotrawimy dorobek prof. Religi, będziemy mieć ogromne kolejki do kardiochirurgów. Co zresztą widać po ilości „chętnych” na tę specjalizację. W latach 80. było ich więcej, młodzi chcieli iść naszymi śladami. Dziś jest ich jak na lekarstwo. (...) Jeśli nie podniesiemy składki na służbę zdrowia lub nie wprowadzimy ubezpieczeń dodatkowych, prędzej czy później dojdzie do zapaści w kardiochirurgii. Nie może być tak, że pieniądze są przesuwane z kardiologii na onkologię - mówi w rozmowie z WP.PL prof. Andrzej Bochenek, kardiochirurg, przyjaciel prof. Zbigniewa Religi. Dodaje: "dziś specjaliści są straszeni, że jeśli wynik finansowy szpitala będzie kiepski, zostaną na bruku. I co taki człowiek ma zrobić? Nie wybuduje sobie przecież własnej sali operacyjnej w garażu".
26.10.2014 | aktual.: 04.06.2018 14:49
Agnieszka Niesłuchowska: Film „Bogowie” jednoznacznie ustawił prof. Zbigniewa Religę, pana i innych kardiochirurgów na medycznym piedestale. Przez lata pod waszymi drzwiami ustawiały się kolejki chorych. Czuje się pan „wybrańcem”?
Prof. Andrzej Bochenek:Wzbraniam się przed etykietowaniem. Film przedstawia siermiężne czasy, gdy na salach operacyjnych brakowało rękawiczek, a nici chirurgiczne były wydawane z rozdzielnictwa centralnego. Wówczas byliśmy rzeczywiście elitą, wykonaliśmy półtora tysiąca operacji serca, często obciążonych wielkim ryzykiem. Wprawdzie były ośrodki w Łodzi, Warszawie, Krakowie. Ale nie było tzw. kardiochirurgii. Każda specjalistyczna jednostka, która powstawała, dawała szpitalowi prestiż, bo pojawiały się w nim nowoczesne urządzenia, wyposażenie. Dziś jestem daleki od stwierdzenia, że jesteśmy bogami. Specjalizacja, jak każda inna, wymaga dużego poświęcenia. Praca po godzinach, często ponad siły.
WP: Po tym względem chyba niewiele się zmieniło od tamtych czasów. I wówczas i dziś lekarze pracują na kilka etatów.
- To prawda, operacji nie można podzielić na etapy, wykonać jej później, odejść od stołu wraz z wybiciem godziny siedemnastej. Przepracowanie to niestety nie jedyna nasza bolączka. Czujemy się niewolnikami administracji szpitala i urzędników NFZ. Traktuje się nas jako siłę roboczą wykonującą procedury medyczne. Praca przestaje być pasją. Pytanie tylko, co może robić wyszkolony kardiochirurg bez sali operacyjnej, skoro nie ma nawet możliwości zmiany specjalizacji.
Z czego biorą się problemy, o których pan mówi? Chodzi o pieniądze?
- Bulwersująca jest kwestia przyznawania kontraktów przez NFZ i sposób wyceniania procedur medycznych. Lekarskie autorytety są degradowane przez administrację. W kryteriach przyznawania kontraktu brakuje oceny jakości leczenia. Jeżeli nie zmienią się wyceny, dojdzie do likwidacji nierentownvch oddziałów kardiochirurgicznych, a kardiochirurgia zacznie się "zwijać". Za kilka lat zmarnotrawimy dorobek prof. Religi, będziemy mieć ogromne kolejki do kardiochirurgów. Co zresztą widać po ilości „chętnych” na tę specjalizację. W latach 80. było ich więcej, młodzi chcieli iść naszymi śladami. Dziś jest ich jak na lekarstwo.
WP: Wolą kształcić się zagranicą? Tam mają lepsze perspektywy?
- To ciężki, wymagający ogromnego poświęcenia zawód. Najtrudniej jest przed emeryturą, gdy kardiochirurg, przez lata pracując zespołowo, przestaje być potrzebny, ponieważ nie może swojej pracy wykonywać samodzielnie.
WP: Ale przecież jesteśmy w światowej czołówce, w Polsce wykonuje się coraz więcej skomplikowanych operacji kardiochirurgicznych. W czym przewodzimy?
- Polska jest w czołówce leczenia zawału serca. I jeśli miałabym mieć zawał, wolę mieć go w Polsce niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim. Niemniej, moglibyśmy wykonywać dużo więcej operacji. Są regiony, w których pacjenci miesiącami czekają na specjalistyczne badania, leczenie ratujące życie, a będzie znacznie gorzej. Pojawiają się nowe choroby serca – niewydolność, wady zastawkowe, które są bezpośrednim skutkiem sukcesu w ratowaniu chorych z zawałem serca. Już mamy do czynienia z epidemią wady aortalnej i niedomykalności zastawki mitralnej u chorych, którzy przeżyli zawal serca.
WP: Jednak pokutuje myślenie, że najlepsi specjaliści pracują w zachodnich klinikach. Wciąż pojawiają się ogłoszenia rodzin zbierających pieniądze na leczenie swoich bliskich w zachodnich klinikach.
- Problem dotyczy głównie dzieci, bowiem rodzice zrobią wszystko, by pomóc dziecku. Są w stanie uzbierać gigantyczne pieniądze, by dziecko było leczone np. w Monachium, tym bardziej że tamtejszą Kliniką Kardiochirurgii Dziecięcej kieruje Polak, prof. Edward Malec, wysokiej klasy specjalista. Jednak pamiętajmy, że operacje na takim samym poziomie można wykonać w Łodzi u prof. Jacka Molla, czy Krakowie – u prof. Janusza Skalskiego.
WP: Jak przekonać pacjentów, by nie szukali pomocy zagranicą, skoro – jak pan mówi – wszystko jest w zasięgu naszej ręki i mamy do dyspozycji doskonałych specjalistów od chorób serca?
- Pacjenci powinni mieć wolny wybór, co do tego gdzie mogą być operowani. Chciałbym, by pod auspicjami Ministerstwa Zdrowia powstała medyczna wyszukiwarka, w której, jak w sklepie internetowym, sprawdzimy gdzie leczą najlepiej, dowiemy się, która placówka ma lepsze statystyki w leczeniu operacyjnym danej choroby, ile powikłań i przypadków śmiertelnych wystąpiło w danej klinice specjalistycznej oraz jak wypada ona na tle innych. Ministerstwo dysponuje takimi danymi, przynajmniej jeśli chodzi o kardiochirurgię. Urzędnikom brakuje jednak odwagi, by je upublicznić. Jesteśmy więc zdani na to, co inni pacjenci nam podpowiedzą, napiszą w internecie. Chciałbym, aby w tej dziedzinie był wreszcie wolny rynek.
WP: Dlaczego go nie ma?
- Duże ośrodki są świetnie finansowane, małe np. w Bielsku Białej czy Zamościu, choć dobre – dostają mniej. Tylko dlatego, że takie jest widzimisię urzędników. Nie liczy się to, że ktoś wykonuje operacje na wysokim poziomie.
WP: Nie myśli pan czasem, że lepiej było zostać na stałe w Wielkiej Brytanii, gdzie spędził pan wiele lat?
- Część moich kolegów została, ale cieszę się, że wróciłem do Polski. Dzięki temu, że pracowałem z prof. Religą mogłem zrealizować swoje plany, utworzyłem klinikę w Ochojcu, którą kierowałem 25 lat. Później, na skutek różnych niesnasek, odszedłem ze stanowiska. Ale nie przestałem być chirurgiem, nadal operuję i pracuję w Ochojcu. Nic jednak nie skłoniłoby mnie do pracy zagranicą. Polacy są dobrze wykształceni i powinni mieć warunki do pracy w kraju. Niestety wielu kardiochirurgów jest zawiedzionych oferowanymi im warunkami, szukają pracy w Dubaju. Jadą na rok, dwa, by pospłacać kredyty. Za czasów Zbigniewa Religi nie było takiego problemu, to on doprowadził do podniesienia wynagrodzeń lekarzy. Dziś specjaliści są straszeni, że jeśli wynik finansowy szpitala będzie kiepski, zostaną na bruku. I co taki człowiek ma zrobić? Nie wybuduje sobie przecież własnej sali operacyjnej w garażu.
WP: Jakie jest antidotum?
- Jeśli nie podniesiemy składki na służbę zdrowia lub nie wprowadzimy ubezpieczeń dodatkowych, prędzej czy później dojdzie do zapaści w kardiochirurgii. Nie może być tak, że pieniądze są przesuwane z kardiologii na onkologię. To tak, jakbyśmy chcieli podzielić pacjentów na tych z chorobami lepszymi i gorszymi. Standardem jest łatanie dziury w jednej specjalizacji przez zabieranie pieniędzy innej. I tutaj znowu wrócę do wyników leczenia. Gdyby kryterium podziału publicznych środków była jakość leczenia, mogłoby się okazać, że z rynku wypadliby źli świadczeniodawcy i mielibyśmy fundusze dla tych, którzy wykorzystują je z korzyścią dla chorych.
WP: Próbował pan naświetlić problem ministrowi zdrowia?
- On nie szuka doradców, ma cały zastęp konsultantów wojewódzkich i krajowych sobie podległych, którzy nic nie będą robić. A żeby zrozumieć realne problemy, trzeba mieć wokół siebie ludzi niepokornych. I właśnie taki był Zbyszek Religa. Nie otaczał się klakierami, ani osobami, które zawsze przyznawały mu rację.
WP: A jednak poszedł do polityki, próbował zmieniać służbę zdrowia.
- Gdy zauważył, że zoperowanie kolejnych dwustu pacjentów nie rozwiązuje problemu, poszedł do polityki. Żałuję, że wszedł w te buty, wiem, ile go to wszystko kosztowało. Nie był przygotowany do takiej podłości. Miał wiele pomysłów, ale wielu polityków, zamiast mu pomagać, skupiło się na krytyce.
WP: Jakie są wyzwania polskiej kardiochirurgii?
- Standard życia poprawia się, jeździmy lepszymi samochodami, mamy więcej pieniędzy i dóbr materialnych, ale jesteśmy społeczeństwem starzejącym się. Nie tylko serce zacznie odmawiać nam posłuszeństwa. Będziemy znacznie częściej niż nasi przodkowie zapadać na nowotwory, chorobę wieńcową, zawały, zaburzenia rytmu serca. W efekcie będziemy mieć więcej zastawek do wymiany, trzeba będzie wszczepiać więcej urządzeń regulujących pracę serca - defibrylatorów, kardiowerterów, rozruszników. I albo się do tego przygotujemy, a urzędnicy zaczną ponownie szanować naszą trudną specjalizację, albo stwierdzimy, że po 75. roku życia, czas umierać i w ogóle przestaniemy leczyć chorych…
Prof. Andrzej Bochenek - kardiochirurg, współzałożyciel Polsko-Amerykańskich Serca, członek Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Od 1973 roku pracował w Klinice Kardiochirurgii w Zabrzu początkowo pod kierunkiem prof. Tadeusza Paliwody, w latach 1984 –1988 był zastępcą prof. Zbigniewa Religi, gdzie wspólnie z nim uczestniczył w pierwszych udanych transplantacjach serca i w pierwszym zastosowaniu mechanicznego wspomagania niewydolnego serca. Twórca I Kliniki Kardiochirurgii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach Ochojcu. Nagrodzony medalem Polskiego Towarzystwa Lekarskiego Gloria Medicine oraz Medalem Computer Honor Awards za zasługi dla rozwoju kardiochirurgii. Kawaler Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska