Komendant zabił? Dowodów nie ma
Mariusz W., komendant posterunku policji na warszawskiej Białołęce jest oskarżony o zastrzelenie przedsiębiorcy spod Ciechanowa Dariusza Sołowińskiego. Prokuratura twierdzi też, że przebywający dziś na emeryturze policjant miał zacierać ślady. Problem w tym, że nie ma bezpośrednich dowodów winy komendanta, dlatego proces opiera się na poszlakach.
Żona Mariusza W. prowadziła sklep w Legionowie, w lokalu należącym do żony Sołowińskiego. 11 lutego 2011 roku mężczyźni mieli spotkać się, żeby porozmawiać o sprawie najmu. Sołowiński już nie wrócił, zaginięcie zgłosiła jego żona. 18 marca w lesie w okolicach Kałuszyna odnaleziono częściowo spalone zwłoki zaginionego.
Mariusz W. był ostatnią osobą, która spotkała się z biznesmenem tuż przed jego śmiercią. Jak informowała "Rzeczpospolita", przed wyjazdem z komendy, wziął broń od jednego z podwładnych. Wieczorem, tego samego dnia oddał pistolet do magazynu, na przyjmującym ją policjancie miał wymusić sfałszowanie wpisu w księdze, aby wskazywała na wcześniejszą godzinę zwrotu broni. Później okazało się, że pistolet został wyczyszczony, a lufę uszkodzono pilnikiem. Biegłym nie przeszkadzało to jednak w stwierdzeniu, że z broni oddano kilka strzałów. W ciele Dariusza Sołowińskiego znaleziono cztery pociski. Morderca strzelił mu dwa razy w plecy i dwa razy w głowę.
Komendanta obciążają też zeznania podkomendnych. Według nich, W. miał zachowywać się dziwnie i pytać o kwestie, które mogły być związane z morderstwem. Na butach policjanta znaleziono także ślady ziemi z miejsca morderstwa. Nie ma jednak bezpośrednich dowodów jego winy, dlatego sąd stoi przed trudnym zadaniem i prawdopodobnie bardzo długim procesem. Jak pokazują dużo starsze doświadczenia, proces poszlakowy nie musi wcale trwać długo.
Przeczytaj też: Komendant policji oskarżony o zabójstwo. Ruszył proces