Problemy Lewicy, problemy z Lewicą [OPINIA]

Wiele wskazuje na to, że najwięcej problemów przy tworzeniu nowego rządu oraz w czasie jego działania stwarzać będzie najmniejszy jego element, czyli Lewica. Wynikać to będzie zarówno z reakcji czysto emocjonalnych, jak i ze zrozumiałych względów politycznych - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.

Włodzimierz Czarzasty z Lewicy i Donald Tusk z Koalicji Obywatelskiej
Włodzimierz Czarzasty z Lewicy i Donald Tusk z Koalicji Obywatelskiej
Źródło zdjęć: © PAP | EPA, Marcin Obara, OLIVIER HOSLET
Marek Migalski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Gdybyśmy zapytali, jakie partie są największymi przegranymi ostatnich wyborów, to pewnie każdy z nas wskazałby na PiSKonfederację.

Ta pierwsza formacja, choć zdobyła największe poparcie, właśnie żegna się z władzą po ośmiu latach jej sprawowania. Ta druga, która obiecywała "wywrócić stolik", potknęła się o niego i teraz jej politycy muszą bezsilnie patrzeć, jak Kaczyńskiego zastępuje gabinet złożony ze znienawidzonej przez nich Platformy Obywatelskiej z równie znienawidzonym PSL i Lewicą.

Ale powodów do radości nie ma także w tej ostatniej formacji, bo choć jej reprezentanci weszli do Sejmu i będą współtworzyć nowy rząd, to jednak jej wyniki są dalekie od oczekiwań.

Nowa Lewica jest bowiem jedyną formacją, oprócz PiS, która przez ostatnie cztery lata zgubiła wyborców, zamiast ich zyskiwać. I to w warunkach rekordowej jak na polskie warunki frekwencji. Liczby są bezwzględne - na Lewicę w 2019 roku oddano około 2,3 miliona głosów, a dwa tygodnie temu tylko 1,8 miliona. W procentach wygląda to tak, że przed czterema laty stanowiło to 12,5 proc., a teraz tylko 8,6 proc. W przeliczeniu na mandaty obraz jest dramatyczny, bo oznacza spadek z 49 posłów w 2019 roku do 26 w obecnym Sejmie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Liderzy formacji robią dobrą minę do złej gry. Ogłosili sukces wyborczy oraz oznajmili - co zresztą jest prawdą - że Lewica po raz pierwszy od osiemnastu lat wraca do władzy. Jednak trzeba to podkreślić, że jako zdecydowanie najsłabszy element rządowej układanki - z klubem mniejszym od PSL i PL2050 oraz sześciokrotnie mniej licznym niż klub KO.

To musi budzić uczucie frustracji. I budzi.

W ostatnich dniach właśnie ze strony polityczek i polityków Lewicy słychać było najwięcej żądań i pretensji w sprawie programu nowego rządu. Chcieli oni wpisania do umowy koalicyjnej prawa do aborcji do 12. tygodnia ciąży, co nie zostało dobrze przyjęte przez polityków Trzeciej Drogi. Reakcją na to były oskarżenia o zdradę wyborców, ale problem w tym, że ani Hołownia, ani Kosiniak-Kamysz niczego takiego w czasie kampanii nie obiecywali.

Słychać także o nieco wygórowanych postulatach Lewicy dotyczących stanowisk w rządzie oraz w prezydiach Sejmu i Senatu. Tu także jej liderzy zdają się zapominać o tym, ile głosów padło na ich listę, a ile na listy pozostałych partii demokratycznej opozycji. Sprawy nie poprawia niepoważne zachowanie Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia po konsultacjach u prezydenta – pierwszy opowiadał o rodzajach ciasteczek, które zjadł podczas ich trwania, a drugi pochwalił się, że ukradł długopis. W chwili gdy wyborcy ze zniecierpliwieniem czekają na uformowanie się nowego gabinetu, tego typu "popisy" nie służą budowaniu powagi całej formacji i wskazują na to, że jej liderzy chyba nie wyciągnęli wniosków z wyborczej porażki.

Należy oczekiwać, że to właśnie Lewica będzie największym "troublemakerem" (tworzącym problemy - red.) w nowym rządzie.

Po pierwsze dlatego, że może to być wynikiem zrozumiałej frustracji wynikającej z niezadowalającego podziału stanowisk oraz umiarkowanego w swym progresywizmie programu nowej władzy. Niezadowalającego w stosunku do przedwyborczych oczekiwań oraz ambicji polityków tej formacji.

Po drugie jednak, co jest jeszcze bardziej zrozumiałe, Lewica będzie prowokować napięcia w rządzie z powodu konieczności przypominania o sobie i walki o popularność w elektoracie demokratycznym.

Stworzenie wspólnego gabinetu z PO, PSL i PL2050 nie kończy polityki, lecz przenosi ją na inny poziom. Wraz z uformowaniem się nowego rządu nie znikną prawidła rządzące polityką od setek lat i liderzy Lewicy dobrze to wiedzą. Nadal zatem będzie trwała walka o pozyskanie sympatii poszczególnych grup elektoratów i przygotowania do nowych wyborów. Jeśli Czarzasty, Biedroń czy Zandberg chcą pozostać w sejmowej grze, muszą odróżniać się nie tylko od PiS, ale także od swych koalicyjnych partnerów. To oczywista oczywistość i nie będzie można mieć do nich w przyszłości pretensji o wywoływanie mniejszych czy większych rządowych burz.

Wyborcy dziś opozycyjni winni sobie życzyć, by nie zatopiły one nowej władzy. Ale to także jest pragnieniem liderów Lewicy, bo są na tyle doświadczonymi politykami, że zdają sobie sprawę z tego, iż owe burze mogłyby przede wszystkim ich zmyć z pokładu nie tylko rządu, ale także polskiej polityki.

Prof. Marek Migalski dla Wirtualnej Polski

Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
lewicadonald tuskkoalicja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1022)