Jeden podpis Dudy rozpocznie rewolucję. "Powraca właśnie upiór kohabitacji" [OPINIA]
Kiedy przed osiemnastu laty PiS i PO starły się w wyborach po raz pierwszy, przekreślając wcześniejsze deklaracje o koalicyjnej współpracy, w wyborach do Sejmu wzięło udział niewiele ponad 40 proc. Polaków. Teraz bitwa Kaczyńskiego i Tuska zmobilizowała do udziału rekordowe w dziejach III RP ponad 74 proc. Co więcej, na obie formacje oddano łącznie aż 66 proc. wszystkich głosów, co oznacza, że popisowy duopol ma się wciąż całkiem dobrze - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Antoni Dudek.
17.10.2023 16:09
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Gigantyczna frekwencja sprawiła, że znaczenie twardego elektoratu PiS zmalało. W średnich i wielkich miastach, gdzie formacja Kaczyńskiego była zawsze mniej popularna, głosowało ponad 80 proc. uprawnionych, natomiast na wsi, gdzie zwolennicy PiS wciąż przeważają, było ich o ponad dziesięć procent mniej.
PiS zbliżał się do klęski
Poczynając od wielkiego marszu Tuska 1 października, na który PiS odpowiedziało zamkniętą imprezą w katowickim spodku, kojarzącą się z organizowanymi tam przed laty wiecami poparcia dla Gierka, zarysował się korzystny dla opozycji trend w nastrojach społecznych. Wzmocnił go udany występ Szymona Hołowni podczas pseudodebaty zorganizowanej przez TVP 9 października oraz najskuteczniejsze hasło tej kampanii: "Albo Trzecia Droga, albo trzecia kadencja PiS".
Wprawdzie na zaskakująco dobry wynik Trzeciej Drogi złożyło się taktyczne przerzucenie na nią głosów wielu potencjalnych wyborców KO, ale wydaje się, że koncentracja PiS na prowadzeniu kampanii negatywnej również pomogła liście Kosiniaka i Hołowni w pozyskaniu części centrowych wyborców.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kluczowa pozycja Dudy. "Zacznie odgrywać najważniejszą rolę"
Co dalej? Teraz, po ponad ośmiu latach terminowania, prezydent Andrzej Duda zacznie wreszcie odgrywać najważniejszą rolę w polskiej polityce. O tym, czy pozostanie lojalny wobec swojego obozu politycznego, przekonamy się już wkrótce, bowiem z wypowiedzi polityków PiS wyraźnie widać, że zamierzają grać na czas, aby maksymalnie opóźnić moment utraty kontroli nad Radą Ministrów.
Pierwszym sygnałem ze strony Dudy będzie wyznaczenie przez niego daty pierwszego posiedzenia nowego Sejmu. Musi to nastąpić w ciągu trzydziestu dni, licząc od 15 października. Jeśli będzie chciał wspierać taktykę PiS, którego politycy będą teraz grać na podsycanie różnic między KO, Lewicą i Trzecią Drogą, to oczywiście nie będzie się spieszył i wyznaczy ją dopiero po 11 listopada, aby "nie psuć obchodów".
Kolejny sygnał z jego strony otrzymamy po inauguracji Sejmu. Najprawdopodobniej już wtedy na jego biurku będzie leżał list podpisany przez ponad połowę wszystkich posłów, apelujących, aby już w tzw. pierwszym konstytucyjnym kroku powołał na premiera Donalda Tuska. Jednak zgodnie z art. 154 konstytucji Duda może ten list zignorować i w nawiązaniu do tradycji – choć nie określonej przez konstytucję - powierzyć w ciągu kolejnych dwóch tygodni misję tworzenia rządu kandydatowi PiS, jako przedstawicielowi ugrupowania, które uzyskało największą liczbę mandatów.
Dopiero gdy ten nie uzyska w ciągu 14 dni poparcia większości posłów, co dziś wydaje się niemal pewne, to wówczas Sejm otrzyma kolejne dwa tygodnie na wyłonienie swojego kandydata na szefa rządu i przegłosowanie go większością bezwzględną. Możemy zatem otrzymać premiera Tuska dopiero w prezencie mikołajowym.
Decyzja Dudy i seria spodziewanych zmian
Pierwszego dnia urzędowania nowy premier wymieni najpewniej szefów służb specjalnych, komendanta policji i jeszcze pokaźną grupę innych ważnych urzędników, w których nominowaniu szef rządu odgrywa decydującą rolę. Równolegle następca (lub następczyni) Jacka Sasina rozpocznie wymianę władz spółek Skarbu Państwa, a zmiennik (lub zmienniczka) Zbigniewa Ziobry zacznie wykonywać podobne ruchy w sądach i prokuraturze.
Rozpocznie się wielka rewolucja kadrowa w całym aparacie państwa, bowiem do wymiany pójdą też wojewodowie, prezesi rozmaitych agencji i instytutów, dyrektorzy muzeów i szpitali itd. itp. Z pomocą nowych ludzi, nowy rząd uzyska możliwość bieżącego administrowania państwem.
A później? Później zaczną się schody związane z próbą dokonania zmian w ustawach regulujących różne wrażliwe kwestie, jak choćby te dotyczące sądownictwa, bez dokonania których Komisja Europejska może - mimo swej nieskrywanej sympatii do Tuska - nie chcieć odblokować środków finansowych dla Polski. I wtedy właśnie pojawi się problem z podpisem prezydenta Dudy, którego weta – wobec utrzymania przez PiS blokującej jego odrzucanie w Sejmie liczby posłów (wystarczy ich 185) – nie da się obejść.
Najwyższy czas bowiem to przypomnieć: po trwającej od czasu katastrofy smoleńskiej ponad trzynastoletniej przerwie, do polskiej polityki powraca właśnie upiór kohabitacji, czyli wpisanego w nasz wadliwy ustrój mechanizmu, dopuszczającego możliwość współistnienia prezydenta i rządu o odmiennej orientacji politycznej.
Ten upiór wyssał już w przeszłości z organizmu państwa polskiego sporo politycznej krwi, co było widoczne zwłaszcza w okresie burzliwej kohabitacji Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Teraz od tego ostatniego oraz od Andrzeja Dudy, nieustannie odwołującego się do pamięci tragicznie zmarłego poprzednika, zależeć będzie, ile tej krwi zostanie poświęcone, aby go nakarmić. Jak dla mnie, wygląda niestety na bardzo głodnego.
Dla Wirtualnej Polski prof. Antoni Dudek