"Prezydent powinien powściągnąć ostentacyjną religijność"
Beatyfikacja Jana Pawła II, której byliśmy (nawet mimo woli) świadkami, będzie miała mniej więcej taki wpływ na postawy moralne i uduchowienie Polaków jak wzruszenia związane ze ślubem Kate i Williama na ograniczenie rozwodów w Wielkiej Brytanii. Czyli żadnego - pisze w cotygodniowym felietonie Magdalena Środa.
02.05.2011 | aktual.: 02.05.2011 12:16
Sądzę też, że beatyfikacja nijak nie przysłuży się wzmocnieniu autorytetu moralnego jakim dla wielu był rzekomo „nasz papież”. Cała, niemała przecież, praca intelektualna i duchowa, Jana Pawła przejdzie do archiwów czyli niepamięci. Teraz będą się liczyły skrawki jego ciała i ubrań zwane relikwiami, którymi zarządzał będzie Kościół a właściwie kardynał Dziwisz oraz możliwość cudów, którymi - jako błogosławiony - będzie zarządzał sam papież w swoim nowym wcieleniu „błogosławionego”. To oczywiście nie koniec naszych hołdów dla niego. Teraz będziemy domagali się kanonizacji. Akt ten, do którego dojdzie zapewne za kilka lat będzie ostatnim aktem zainteresowania „naszym papieżem”.
Może tak powinno być. Fascynacja papieżem czy Adamem Małyszem powinna kiedyś się skończyć, bo to niepoważne, by wielki i dumny naród uzależniał się od idoli, nawet jeśli wielcy są. Nie narzekam więc, że tak się stanie.
Narzekam natomiast, że żyję w kraju, którego prezydent daje wyraz swojej wierze w irracjonalne siły sprawcze zmarłego papieża, a ponadto klęka, modli się i pokazuje całemu światu, że jest prezydentem polskich katolików a nie pozostałych. Prezydent Komorowski stanowczo powinien powściągnąć nie tylko swój zapęd do opowiadania anegdot ale również swoją ostentacyjną religijność. Powściągnąć albo zmienić konstytucję wpisując w nią artykuły ustanawiające Polskę jako państwo wyznaniowe, podporządkowane Watykanowi (być może zresztą, że watykański poseł Gowin właśnie się tym zajmuje).
Jeśli prezydent pojechał do Watykanu bo wierzy w istotę beatyfikacji, to znaczy że wierzy również w cuda, świętych obcowanie, moc relikwii etc. Każdy może wierzyć w to co chce, ale prezydent nowoczesnego państwa powinien być bardziej ostrożny w okazywaniu swoich irracjonalnych przekonań, bo stanie się mało wiarygodny. Po co namawiać obywateli do praworządności i płacenia podatków skoro można się pomodlić by to samo sprawił określony święty. Po co wierzyć prezydentowi, że pragnie dobrobytu swoich obywateli skoro jako osoba wierząca powinien raczej pouczać, że cierpienie ubóstwo i niesprawiedliwość zostaną wynagrodzone w niebie?
Niegdysiejszy prezydent Francji, wielki mąż stanu Ch. De Gaulle, który był katolikiem i człowiekiem głębokiej wiary nigdy nie pozwoliłby sobie - jako prezydent - na manifestację podobnej religijności. De Gaulle nigdy nie klękał publicznie, nawet podczas wielkich uroczystości religijnych ponieważ stał na straży państwa neutralnego światopoglądowo. Państwa wszystkich obywateli, nie tylko katolików. Msze zamawiał jako osoba prywatna i jako osoba prywatna regulował swoje relacje z panem Bogiem.
Czy kiedyś doczekamy się męża stanu, który to wreszcie zrozumie? Nawet gdyby w państwie tylko bardzo niewielka część obywateli była innego wyznania lub niewierząca prezydent reprezentujący wszystkich obywateli powinien w trosce o słabszych, tych co w mniejszości stawać raczej po ich stronie niż po stronie większości. A Pan Bóg? Jeśli istnieje to nie tylko to zrozumie ale jeszcze będzie zadowolony, że modlitwa służy tylko jemu a nie przypodobaniu się wyborczej większości.
Myślę, że nic gorszego nie może przydarzyć się intelektualiście, człowiekowi myśli i pióra niż wielbienie jego martwego ciała zamiast żywej (w twórczości) duszy i kultywowanie jego niepewnych irracjonalnych sił sprawczych zamiast rzeczywistego wysiłku myśli, którego świadectwa znajdziemy w jego pismach. Cały dorobek w obliczu beatyfikacji nie jest istotny, liczy się tylko że sprawił cuda. No tak jak to jest ze świętymi w ogólności.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski