Policja przygotowana do stłumienia protestów antywojennych. Petersburg, marzec 2022 roku© Getty Images | Stringer

Preobrażeński: "Rosyjski Wałęsa" dziś jeździ jako kurier w Moskwie

2 stycznia 2023

Matki i żony poległych żołnierzy będą największym źródłem potencjalnej niestabilności w Rosji w roku 2023 – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Iwan Preobrażeński. Politolog uważa równocześnie, że wygrana Ukrainy nie spowoduje upadku reżimu Putina. Zareaguje on zwiększeniem represji wobec Rosjan.

Igor Isajew: Zacznijmy od gospodarki. Wiosną królowały apokaliptyczne prognozy, według których lada moment w Rosji wszystko miało się zawalić. Nic takiego jednak się nie stało. Fakt, początkowo rubel osłabł, ale potem jego kurs wrócił do normy i dopiero teraz zalicza ponowne tąpnięcie. Najwyraźniej rosyjska gospodarka rozkłada się powoli. Jak będzie z nią w 2023 roku?

Iwan Preobrażeński, rosyjski politolog, publicysta "Deutsche Welle", jeden z założycieli Praskiego Komitetu Antywojennego sprzeciwiającego się agresji Rosji na Ukrainę: Zachowanie rubla długo pokazywało, że rosyjski Bank Centralny ma wystarczające rezerwy, by utrzymywać kurs tyle, ile potrzeba. Wszyscy mniej lub bardziej liczący się gracze opuścili rosyjski rynek, z wyjątkiem spekulantów. Dziś rosyjska giełda walutowa nie istnieje.

Dlaczego teraz kurs spada? Najprawdopodobniej przewidywany jest znaczny spadek wpływów do budżetu ze sprzedaży ropy i gazu w dolarach. Ale budżet Federacji Rosyjskiej jest sporządzany w rublach. Aby "wirtualnie" zatkać dziurę, konieczne jest sztuczne zwiększenie wagi dolara i euro. W związku z tym rosyjski rubel jest coraz tańszy. Ale w rublach rosyjskich dochody budżetu federalnego ze sprzedaży ropy i gazu się nie zmniejszą.

To zasadniczo pokazuje, jak rosyjska gospodarka reaguje na sankcje. Poprzez wirtualny kurs czy wirtualne zachowanie miejsc pracy. Jest to teraz zjawisko masowe, choć znane od lat 90. Rosjanie w tej sytuacji nie wychodzą na ulicę. Siedzą na skromnej pensji lub na urlopie bezpłatnym i próbują przeżyć na własną rękę.

Iwan Preobrażeński
Iwan Preobrażeński© Archiwum prywatne

Postrzegają to jako siedem złych lat, bo taki jest los?

Tak. Wychodzą z założenia — wytrzymaliśmy noc, wytrzymamy dzień, przeżyjemy. Głównym jednak procesem w rosyjskiej gospodarce jest teraz jej drastyczne uproszczenie. Ona — mimo jej postrzegania — była dość złożona, rynkowa, dlatego przetrwała pierwszy cios sankcji.

Ale teraz dostosowuje się do sankcji poprzez maksymalne uproszczenie. Staje się bardzo prostą gospodarką, która jest w stanie wytrzymać sankcje, ale pozbawiona jest możliwości rozwoju. W 2023 roku nie zobaczymy wzrostu gospodarczego w Rosji.

Wszystkie optymistyczne prognozy rosyjskich ekonomistów, którzy mówią, że wzrost może zostać wznowiony, są błędne, ponieważ swoją prognozę budują na podstawie obecnej struktury gospodarki.

W 2023 roku nie dojdzie do całkowitego załamania, ale trudności na pewno będą widoczne.

Większość sankcji uderza w klasę wyższą, nazwijmy to elity. Co się dzieje w tej grupie? Czy w ogóle można sobie wyobrazić jakąkolwiek funkcję polityczną bogatych Rosjan w 2023 roku?

Zamożni Rosjanie dzielą się na dwie grupy — naprawdę najbogatsi i ci, którzy chcieliby stać się najbogatszymi. Te grupy mają bardzo różne interesy w związku z wojną.

Najbogatsi to "partia 23 lutego", czyli ludzie, którzy bardzo by chcieli, żeby wszystko wróciło do stanu sprzed inwazji na Ukrainę na pełną skalę. Ale mimo niezadowolenia oni nie są gotowi do buntu przeciwko Putinowi. Rozumieją, że bez niego utracą wszystko, co udało się zdobyć pod jego rządami.

Nawet jeśli założymy jakiś przewrót pałacowy, to mimo wszystko spośród kilkunastu istniejących klanów będzie musiał wygrać jeden. I wtedy zaczyna się proces, znany z Ukrainy Wiktora Janukowycza. Tylko że w Ukrainie próba zniszczenia wszystkich rywalizujących ze sobą klanów zakończyła się upadkiem Janukowycza.

W Rosji na przykładzie Putina widzimy, że zakończy się to zwycięstwem jednego z klanów, który odbierze majątek wszystkim innym. "Partia 23 lutego" dobrze to rozumie, więc Putin nadal jej odpowiada.

Z kolei najbardziej wyrazistym przedstawicielem drugiej grupy jest - będący teraz w "trendzie" - szef prywatnej armii "Wagnera" Jewgienij Prigożyn, wcześniej znany jako "kucharz Putina" (ma sieć restauracji) czy założyciel fabryki trolli.

Do tej grupy zaliczam również "propagandystów", którzy stali się bardzo wpływowi w wyniku wojny. Oni bardzo by chcieli przemienić te wpływy na władzę, majątek i miejsce w systemie. Nie chcą zakończenia wojny czy powrotu do stanu sprzed 23 lutego. Są pewni, że im bardziej zaostrzy się wojna, tym większe szanse mają na odebranie części majątku najbogatszym.

Dlatego druga grupa ma tendencję do łagodnego buntu przeciwko Putinowi. Gdy tylko widzi, że Putin zwraca się w stronę możliwego zakończenia wojny lub negocjacji, od razu zaczyna się krytyka. Kreml musi wtedy coś robić z tą grupą, kogoś przekupić, kogoś zneutralizować. Ale ta grupa nadal się radykalizuje.

Myślę, że z dużym prawdopodobieństwem w 2023 roku zobaczymy, że "radykalni patrioci" znajdą się w opozycji do Putina, tak jak kiedyś w Imperium Rosyjskim "Czarna Sotnia" przeszła do opozycji wobec Mikołaja II, bo ich konserwatywne aspiracje przestały być wyrażane przez cara.

Z tego wynika, że już trwa redystrybucja własności i wpływów.

Jak dotąd nic nie zostało zmienione. Jest presja z obu stron. Jedni nie oddają, drudzy próbują uszczknąć. Ale wielkiej zmiany jako takiej nie ma. Prigożyn otrzymuje, jak poprzednio, wszystkie kontrakty na zaopatrzenie w żywność instytucji miejskich w Moskwie. Ale już w Petersburgu, gdzie pokłócił się z merem Aleksandrem Biełowem, nie otrzymuje tych kontraktów.

Prigożyn nie zmienił swojej pozycji biznesowej. Będziemy mogli powiedzieć, że redystrybucja rzeczywiście nastąpiła w momencie, gdy doprowadzi do dymisji mera Petersburga albo gdy zostanie szefem jakiejś dużej państwowej korporacji, na przykład "Rostechnologie".

Prigożyn wybrał inny scenariusz niż Kadyrow? Jesienią działali w tandemie.

Kadyrow jest praktycznie niewidoczny i niesłyszalny w porównaniu z tym, co miało miejsce jeszcze miesiąc temu. Jest najrozsądniejszym "jastrzębiem wojny", jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Nie słychać go, bo wcześniej spełnił życzenia Władimira Putina. Putin zachował pełnię władzy, rozwiązał swoje problemy — zdławił Ministerstwo Obrony, Sztab Generalny.

Putin chciał, aby wojsko przestało być krytykowane, więc uruchomił takich jak Kadyrow, tych, którzy za pozwoleniem Putina występują z krytyką. Kadyrow najwyraźniej zrozumiał sygnał, i nagle nie jest już radykałem wojny w takiej formie, w jakiej był.

Dlaczego? Bo teraz Putin sam nie wie, jak bardzo wojny potrzebuje.

A Prigożyna tak naprawdę nie interesuje to, czego potrzebuje Putin.

Gra we własną grę?

Tak, coraz bardziej. Efektem tego będzie pojawienie się nowych prywatnych armii w Rosji, czyli próby pacyfikacji Prigożyna, co wyraźnie wspiera Putin. To zwyczajna taktyka Kremla — wspierać kilku rywalizujących graczy jednocześnie.

Tutaj Kadyrow czuje, czego oczekuje Putin. Prigożyn tego nie czuje. Dlatego najprawdopodobniej w przyszłym roku dojdzie do jakichś prześladowań Prigożyna. Może, któryś z jego przeciwników będzie mógł wszcząć sprawę karną, rozpocząć kontrole wydatkowania środków. Generałowie zaczną ujawniać informacje o tym, skąd "Wagner" ma sprzęt, ile pieniędzy przy tym zdefraudowano.

Dlaczego jeszcze tego nie zrobili? Czekają, aż Prigożyn się potknie, przegra w Bachmucie?

Na razie generałowie nie są pewni czy za Prigożynem wciąż stoi Putin. Muszą wyraźnie upewnić się, że są w stanie wojny jedynie z Prigożynem, a nie z prezydentem. Putin jest wyraźnie na rozdrożu między twardym a łagodnym kursem i tu pojawia się bardzo ważne pytanie — jakiego wyboru dokona?

Dlatego każdy, kto myśli logicznie, zamarł i czeka, w którą stronę ruszy Putin. A on może albo zradykalizować wojnę, albo zacząć grę w interesie "rosyjskiego błota", tej części społeczeństwa, która wojny nie popiera aktywnie, ale w żaden sposób nie wypowiada się przeciwko niej.

To może być najistotniejsza zmiana.

W 2023 roku Putin będzie próbował przywrócić kontrolę. Jego grupą docelową na początku wojny byli radykałowie, a teraz radykałowie przechodzą do opozycji.

Putin znowu może się z nimi dogadać, wtedy nastąpi silniejsza radykalizacja, znowu zaspokoi ich interesy. Wtedy może się zacząć nawet wywłaszczanie najbogatszych. Ale ten wariant uważam za mało prawdopodobny, bo zmniejszyła się grupa radykałów, a Putin musi polegać na większości, bądź na tej grupie w społeczeństwie, która przynajmniej sprawia wrażenie, że jest większością.

Wszystko sprowadza się do tego, że Putin stara się manewrować w taki sposób, aby zachować swój reżim, nawet jeśli narodzi się opozycja w postaci Prigożyna. Ukraina przygotowuje się do nowych zwycięstw i można założyć, że w przyszłym roku nastąpi kolejna porażka armii rosyjskiej. Jak w tej sytuacji będzie wyglądał system w Rosji? Bo coraz więcej wskazuje na to, że porażka w Ukrainie nie rozwali go.

Nawet teraz system Kremla nie reaguje poważnie na porażki. Dla sytuacji wewnętrznej porażka nie jest jeszcze istotnym czynnikiem politycznym. Większość Rosjan nie jest szczególnie świadoma tego, co się dzieje, a rozpowszechnienie informacji jest bardzo powolne.

Myślę, że w 2023 roku większość Rosjan będzie już świadoma, że rosyjska armia przegrywa na froncie. Będzie to wymagało reakcji politycznej. Putin będzie musiał to zrobić na początku roku, najpóźniej w marcu. Wtedy zimowe bitwy zakończą się, pewnie powstanie nowe status quo.

W zależności od tego, jak to będzie wyglądać, administracja Putina zbuduje cały nowy mit. Będzie budowany raczej wokół klęsk militarnych Rosji niż militarnych sukcesów. Putin będzie musiał przejść na bardziej pokojowe pozycje.

Na przykład jakie?

To trudne do określenia. Widzimy, że różne zachowania są już testowane, z różnymi grupami społecznymi i zawodowymi. Prawdopodobnie będzie to podwójne stanowisko. Z jednej strony Putin będzie mówił o potrzebie negocjacji z Ukrainą, a Rosja wreszcie zacznie wypracowywać realne stanowisko negocjacyjne, którego teraz nie ma.

Dla przykładu, gdy wojska ukraińskie wejdą na Krym, wówczas Rosja zgodzi się rozmawiać o statusie Krymu, ale jednocześnie obstawać, że powinien on na razie pozostać rosyjski. Będzie to nowe zachowanie, wznowienie komunikacji z Europą Zachodnią. Niektórzy przywódcy, jak Macron, chętnie to zaakceptują.

Z drugiej strony w polityce wewnętrznej będzie wręcz przeciwnie, ostro zaostrzy się walka z jakąkolwiek opozycją. Już w 2022 roku przygotowano w tym celu akty legislacyjne. To będą kampanie zakrojone na naprawdę szeroką skalę i duża liczba osób trafi do więzień z powodów politycznych. Pretekst się znajdzie. Może nim być jakaś obraza wstęgi św. Jerzego albo propaganda LGBT. "Zagraniczni agenci" zostaną już ostatecznie uznani za zdrajców ojczyzny.

Czyli Ukraina wygrywa, a Rosjanie są pod jeszcze większą presją?

Najtrudniejsze pytanie brzmi: jak władze poradzą sobie ze spontanicznymi ruchami matek i żon żołnierzy? Rosja jest krajem bardzo patriarchalnym, ale rządzący wiedzą, że walka z kobietami w Rosji jest niepopularna i trudna. Teraz Kreml nie będzie, jak w późnym Związku Radzieckim, spokojnie patrzył, jak powstają komitety matek żołnierzy i zaczynają przeszkadzać w przegrywaniu wojny w Afganistanie przez zwycięską armię sowiecką.

Rosja będzie znacznie bardziej agresywnym państwem policyjnym. Pod najsurowszy walec represji trafią matki i żony żołnierzy.

Z drugiej strony można je przekupić.

Kogoś przekupić pewnie można. Już widzimy sytuacje, gdy bliscy zabitych zaczynają dzielić między sobą państwowe odszkodowanie.

Ale jest znacząca część, która w tej sytuacji popada w żałobę. Tacy ludzie nie są gotowi przyznać, że ich bliscy zginęli bez powodu. Niektórzy z tych ludzi zaczynają uroczyście opowiadać, jak ich własny mąż, brat, syn zginął w walce z przeklętymi nazistami — tacy będą najbardziej eksponowani przez Kreml.

Wiele matek i żon nie ma jednak nic do stracenia. Włączy się w nich poczucie "ostatniej prawdy", a to idealne bojowniczki przeciwko reżimowi. Nie mają nic do stracenia oprócz swoich łańcuchów. Wpadną na pomysł — walczyć z państwem, ukarać go za śmierć ukochanej osoby.

Czyli matki i żony będą największym źródłem potencjalnej niestabilności w Rosji?

Tak, a druga grupa to związki zawodowe kurierów czy pracowników biurowych, czyli ofiar prymitywizacji gospodarki. To w końcu w dużej części ludzie mający wykształcenie, korzystający z Internetu, choć pracują za grosze. Wcześniej żyli na znacznie wyższym poziomie.

Ci ludzie potrafiliby zorganizować walkę. Wcześniej byli "planktonem biurowym". A teraz mogą stać się alternatywnymi liderami związków zawodowych. Ta grupa zawsze była niezadowolona z powodu niedowartościowania jej pracy, wykształcona, częściowo upolityczniona, niektórzy mieli doświadczenie udziału w akcjach protestacyjnych.

To grupa stricte miejska, która wcześniej korzystała na tym, że gospodarka rosyjskich miast była gospodarką rozwiniętych usług. Dziś nad całą tą grupą wisi widmo zwolnienia, zniszczenia całego sektora.

Można więc zaryzykować, że rosyjski Lech Wałęsa dziś jeździ jako kurier.

Albo jest zwolnionym monterem samochodów z fabryki Nissana w Petersburgu.

Czy dobrze rozumiem, że rosyjski system już teraz patrzy na scenariusz konserwowania i radykalizacji systemu?

Tak, to pierwszy krok, a następnie można spróbować ponownie rozegrać bardziej złożoną grę. Teraz ważne jest, aby Putin przestraszył, wycisnął, zabił maksymalną liczbę tych, którzy mogą stwarzać problemy.

Jak bardzo Zachód i Ukraina są gotowe znosić coś takiego blisko siebie, nawet jeśli Ukraina wygra?

Ukraina nie będzie prowadzić wojny na terytorium Rosji. Nie ma opcji — znosić czy nie znosić. Ukraińskie władze muszą zrozumieć, że niebezpieczna Rosja będzie obok nich. Co więcej, wydaje mi się, że taka Rosja byłaby politycznie wygodna dla Ukrainy — Kijów będzie budować pozycję międzynarodową jako fortecy w obliczu zagrożenia.

Dla Polski i krajów bałtyckich jest to ważne stanowisko.

Takie stanowisko mogą zająć nawet Niemcy, ponieważ trwa proces formułowania nowej niemieckiej polityki zagranicznej. Tutaj równie dobrze może pojawić się rola "uniwersalnego zła", które usprawiedliwia wszelkie błędy i niepowodzenia. Rosja może łatwo stać się takim straszydłem.

A jednak będzie to źródło niestabilności.

Ale nie stanie się to teraz. Ponosząc większą lub mniejszą klęskę w wojnie, zajmie się stłumieniem wewnętrznych protestów. Być może skupi się na Azji Środkowej, Białorusi. Białoruś w tym sensie jest potencjalną ofiarą.

W takiej sytuacji Kreml nie posunie się do gwałtownych irracjonalnych kroków, takich jak użycie broni nuklearnej?

Nie posunie się. Co więcej, Kreml nie użył broni nuklearnej na samym początku tej wojny, kiedy liczył na zwycięstwo, kiedy broń jądrowa dawałaby armii rosyjskiej możliwość szybkiego zwycięstwa. To byłby straszny szok, póki wszyscy dochodziliby do siebie, Ukraina jako państwo przestałaby istnieć.

Jeśli nie zrobiono tego wtedy, oznacza to, że rosyjskie kierownictwo nie jest gotowe do użycia broni jądrowej. Ponadto dla Władimira Putina dbanie o własne zdrowie jest - po utrzymaniu władzy - najważniejszym tematem. Nie jest gotów w żaden sposób ryzykować tego zdrowia. Dlatego jestem pewien, że w 2023 roku nie będzie żadnych radykalnych kroków ze strony Rosji. Ale będzie jeszcze kilkanaście nowych pól, mimo że Kreml będzie nadal wymyślał kolejne bajki o "brudnej bombie".

Czyli na poziomie języka będzie wypowiadał się bardzo ostro, ale w działaniach będzie zupełnie inny.

Putin będzie nadal krzyczał: "Odwalcie się ode mnie, jestem szurnięty, mam bombę atomową". A na poziomie praktycznym będzie to tylko oznaczać, że pojawia się coraz więcej nowych tematów do negocjacji.

Igor Isajew dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
wojna w Ukrainiewładimir putinsankcje rosja