Zakładnicy Putina. Żywy fundusz wymienny
Najpierw gniją tkanki miękkie, potem - kości. Na końcu następuje samoamputacja. To nawet nie boli. Sczerniały palec prawej stopy Mykyty odpadł. Rosjanie na mrozie wlali mu wodę do butów. Chwilę po tym, gdy uprowadzili go z domu, żeby wywieźć do więzienia w Kursku.
Od początku inwazji na Ukrainę wojsko rosyjskie porwało nawet dwa tysiące cywilów. Wywieziono ich do Rosji i osadzono w 27 więzieniach, aresztach i koloniach karnych w całym kraju. Są pozbawieni wolności wbrew konwencjom międzynarodowym, przetrzymywani w przepełnionych celach, dostają głodowe racje żywności.
***
Ciężkie metalowe drzwi otwierają się ze skrzypieniem. Do celi wchodzi strażnik. Jeńcy ustawiają się w szyku. Każdy przy swoim łóżku.
Będzie kolejne przeszukanie? Zabiorą kogoś na przesłuchanie? Mykycie jest już wszystko jedno.
Trzy tygodnie temu Rosjanie konwojowali go do więzienia w Kursku. Wtedy, po raz pierwszy od momentu porwania, trafił do ciepłego pomieszczenia. W stopach powoli wracało czucie, które szybko zamieniło się w ból i ucisk.
Zdjął buty. Palce były czarne od odmrożenia. Śmierdziały. W pierwszych dniach domagał się leczenia, ale strażnicy ucięli: "Mamy dobrą medycynę, ale nie dla was".
Dla nich, cywilnych jeńców z Ukrainy, są tylko opatrunki i niewiadomego pochodzenia antybiotyk.
Przypisuje go lekarz, który zjawia się w areszcie raz w tygodniu. Ma proste zadanie: nie dać jeńcom umrzeć. Nie muszą być zdrowi, wystarczy, że nie są martwi. Żywi stanowią "fundusz wymienny", kartę przetargową w negocjacjach. Martwi stracą jakąkolwiek wartość.
Kilka dni temu lekarz wezwał Mykytę do więziennego punktu medycznego. Chciał zmienić opatrunek, ale za mocno pociągnął bandaż. Obaj usłyszeli ciche plaśnięcie.
Sczerniały palec prawej stopy odpadł i leżał na wyłożonej kaflami podłodze. Zapadła cisza. Mykyta nie panikował. Ma wykształcenie medyczne, przed wojną był laborantem w szpitalu. Wiedział, że bez leczenia odmrożona część ciała umiera. Najpierw gniją tkanki miękkie, potem - kości. Na końcu następuje samoamputacja. To nawet nie boli.
- Zabierz palec ze sobą, będziesz miał talizman – mówi w końcu lekarz.
Chce popisać się czarnym humorem, ale Mykycie nie jest do żartów. Ile ma czasu, zanim zacznie się sepsa?
***
Teraz Mykyta stoi, chwieje się na obolałych stopach. Patrzy na strażnika i zastanawia się nad absurdem tej sytuacji.
Malutka, zagrzybiona cela. Dwunastu cywilów z obwodu kijowskiego. Kierowcy, budowlańcy, zwykli ludzie, których Rosjanie wywlekli z domów albo zgarnęli z ulicy. Wieźli ich tysiąc kilometrów transporterami opancerzonymi, ciężarówkami, helikopterami, samolotami, by zamknąć w kurskim Areszcie Śledczym nr 1.
Komuś zarzucono naprowadzanie ognia na rosyjskie pozycje, komuś szpiegowanie. Mykycie - współpracę z Siłami Zbrojnymi Ukrainy.
1 marca Rosjanie zjawiają się w jego domu w Andrijiwce, położonej 60 km od Kijowa. Od kilku dni okupują wieś, przesłuchują wszystkich mężczyzn. Niektórych rozstrzeliwują na miejscu. Mykyta, jego żona, pięcioletni synek, ojczym i matka chowają się w piwnicy. Rosjanie każą im wyjść, pokazać dokumenty.
Mykyta wyciąga paszport i w tej samej chwili uświadamia sobie, że popełnił błąd. W środku jest książeczka wojskowa. Rosjanie od razu uznają go za żołnierza. Wykręcają ręce, oczy zaklejają taśmą, razem z ojczymem wloką za wieś.
Rzucają Mykytę na ziemię, kopią ciężkimi wojskowymi buciorami. Potem podnoszą i rzucają na kolana. Widzi czarną lufę tuż przed swoją twarzą. Ma powiedzieć, gdzie są pozycje Ukraińców.
- Skąd mogę wiedzieć? Nie jestem wojskowym! Od początku inwazji byłem z rodziną w piwnicy – wyrzuca z siebie. A z tyłu głowy ma jedną myśl: - To koniec.
Jeden Rosjanin trzyma go, drugi sięga po klucz francuski. Mykyta czuje zimny metal na palcu. Zaciska się coraz mocniej. Oprawca przekręca klucz powoli. Skóra się napina, w końcu pęka. Mykyta słyszy suchy trzask łamanej kości. Od bólu robi mu się słabo.
Rosjanie tracą zainteresowanie. Krępują mu okaleczone ręce, zostawiają na zamarzniętej ziemi.
***
Wieczorem Rosjanie zdejmują Mykycie buty, wlewają do środka wodę i zakładają z powrotem. Z odmrożonymi stopami daleko nie ucieknie.
W nocy łapie mróz. Ubrania też są przemoknięte. Wcześniej padał deszcz ze śniegiem. Mykyta skręca się, próbuje zatrzymać choćby odrobinę ciepła. Ale ciało drętwieje, nie da się zapanować nad drżeniem. Głowę rozsadza ciśnienie.
Nagle czuje ulgę. Ból mija. Jest tak ciepło, przyjemnie. Chce odwrócić się, ale nie jest w stanie się ruszyć.
Myśli spowalniają, płyną leniwie przez głowę. Wychwytuje jedną z nich. Ojczym, tato… Co się z nim stało? Szepcze:
- Tato, jesteś tutaj?
- Jestem – odpowiedź jest równie cicha.
***
Rosjanie łapią go za łokcie, znowu gdzieś wloką. Wrzucają na pakę wojskowej ciężarówki. Razem z innymi jeńcami znów gdzieś go wiozą, potem przerzucają do helikoptera. Lądują, znowu gdzieś jadą.
Ktoś mówi, że są na Białorusi, w obozie jenieckim. W końcu mogą zdjąć taśmę z oczu. Mykyta widzi duże wojskowe namioty. Przy nich kręcą się strażnicy z psami.
Po raz pierwszy w tej podróży dostaje jedzenie i gorącą herbatę. W namiocie stoi malutki piec. Rosjanie codziennie wydzielają jeńcom drewno na opał – tyle ile się zmieści na rękach.
Mykyta patrzy na ręce ojczyma. Duży palec u dłoni trzyma się tylko na skórze.
– Klucz francuski – mówi do siebie w myślach.
***
W namiocie jest ponad dwadzieścia osób. Cywile, większość z okolic Makarowa, Borodzianki, Buczy, Hostomela. Jest też dwóch mężczyzn ze wsi Mykyty, Andrijiwki.
Mykyta z trudem rozpoznaje Mykołę. Przed wojną był kierowcą tira. Teraz jego twarz zamieniła się w spuchniętą, bordowo-fioletową maskę. Wyszedł nakarmić psa sąsiadów. Wtedy usłyszał: "Rukiwwerch!" [ręce do góry – red.]. Za jego plecami stało dwóch Buriatów. Jeden wycelował w Mykołę karabin. Drugi podbiegł, naciągnął mu czapkę na oczy, wykręcił ręce.
Wrzucili go do piwnicy. Kiedy drzwi się zamknęły, zobaczył, że w kącie siedzi ktoś jeszcze.
- Sasza, to ty?
Mykoła go kojarzył. Trzydziestokilkulatek, kierowca miejscowej marszrutki. W domu żona, dwoje dzieci. Ale Sasza w odpowiedzi tylko kiwnął głową. Ciężko oddychał, dusił się.
Łapał wdech i znowu zanosił się kaszlem.
***
Samolot transportowy ciężko opadł na płytę lotniska. Strażnicy popędzili jeńców do wyjścia. Na zewnątrz już czekała ciężarówka. Znowu mieli oczy zaklejone taśmą. Znowu nie wiedzieli, dokąd ich wiozą.
Kiedy samochód się zatrzymał, Mykyta usłyszał ujadanie psów.
- Witajcie w areszcie tymczasowym w Kursku! – oznajmili Rosjanie.
Potem była "prijomka", w slangu więziennym procedura "przyjęcia". Przeszukanie, golenie na łyso, wydanie strojów więziennych i ostatnia część – "wakcynacja". Trzy dawki – pięść, pała, paralizator - podaje się w części korytarza, gdzie nie ma monitoringu.
- Jesteś faszystą, zabijałeś naszych. Rozstrzelamy cię!
- Przyznaj się, że pracowałeś dla ukraińskiego wojska, może unikniesz śmierci!
Później zmieniają strategię: - Co wiesz o sytuacji w Ukrainie? Nic nie wiesz?! Nie wiesz, że nasi są już w Kijowie? Zełenski wszystkich zdradził i uciekł. Polacy zajęli zachodnią Ukrainę. To koniec.
- Komu teraz jesteś potrzebny? Nie ma Ukrainy, nikt was nie wymieni. Dostaniesz wyrok i do końca życia będziesz gnić w tym więzieniu.
***
Dni zlewają się w szarą masę, w której zaciera się granica między rzeczywistością a absurdem.
O szóstej nad ranem z kołchoźników, głośników zamontowanych w celi, wyrywa się gwałtowny huk talerzy perkusyjnych. Strażnik zagląda przez okienko w drzwiach. Sprawdza, czy stoisz już wyprostowany przy swoim łóżku, czy śpiewasz pierwszą zwrotkę:
"Rosja to nasze święte mocarstwo / Rosja to ukochany nasz kraj / Potężna siła woli, wielka chwała / Są twoją własnością po wsze czasy!".
- Źle! Fałszujecie, nie przykładacie się! Będziecie śpiewać hymn Rosji tak długo, aż zrobimy z was chór!
I znowu:
"Chwała ci, Ojczyzno, tyś ziemia swobody / Prastary związku bratnich narodów / Ludowa mądrości dana przez przodków! / Chwała ci, Ojczyzno! Jesteśmy z ciebie dumni!".
Drugi, trzeci, dziesiąty raz. Zadowolony nadzorca kiwa głową.
- A teraz coś innego – zarządza. Reszta strażników rechocze na korytarzu.
Mykytę ogarnia wstręt. Więzienny repertuar składa się z trzech pieśni. Hymnu, przedwojennej "Katiuszy" i szczególnie lubianej przez strażników piosenki "Diadia Wowa, my s toboj" [Wujku Wowa, my z tobą – red.], napisanej na cześć Putina.
Po kilku godzinach strażnicy dają spokój. Z głośników zaczyna lecieć prelekcja. Czasem o Banderze, ale częściej o historii Rosji, "bratnich narodach", fladze Rosji i o tym, że gdzie raz zostanie podniesiona, już nigdy nie będzie opuszczana. "Rossija zdes na wsiegda!" [Rosja tu na zawsze – red.]
Z głośników wylatują słowa jak serie z karabinu, ale Mykyta już ich nie słyszy. Zamyka oczy, przywołuje w myślach obraz żony. Jest lato, siedzą na podwórku, obok bawi się synek Artemek.
***
Strażnik stoi w drzwiach. Krzywi się z obrzydzenia. W celi ciężki odór gnijącego ciała.
Mykyta patrzy na jeńców, stojących przy swoich łóżkach. Wszyscy ranni, z odmrożeniami, pokaleczeni.
Mykoła ma 53 lata, ale wygląda o dwadzieścia lat starzej. W drodze do Kurska oberwał od strażników kolbą karabinu. Wdało się zakażenie, które można byłoby łatwo wyleczyć. Ale nie tutaj.
Serhija, kiedy był już w niewoli, rosyjski żołnierz dźgnął nożem w udo. Dla zabawy.
Dalej stoi Witia. Dwudziestoletni chłopak. Lewe przedramię mu amputowali, na prawej dłoni został tylko jeden palec. Ma odmrożenia obu nóg, są sczerniałe aż do kolan. Wie, że je straci.
Ale Witia zawsze jest w najlepszym humorze. Wierzy w moc pasty do zębów i mydła. Jeńcy dostali je w "zestawie higienicznym". Smarują nimi rany, licząc, że szybciej się zagoją.
Strażnik wstrzymuje oddech, szybko odczytuje listę nazwisk. Wywołuje Mykołę, Witię, Mykytę, najciężej rannych. Tych, którzy mogą stracić wartość dla funduszu wymiennego.
- Z rzeczami do wyjścia – rozkazuje w końcu strażnik.
Do Mykyty dociera: wraca do domu! Ale jego ojczym zostaje. Nie ma czasu na pożegnanie. Strażnik ponagla. Wymieniają tylko spojrzenia.
***
Kilka dni później Rosjanie zostawią nosze z Mykytą na jezdni. Odwrócą się i pójdą. On podniesie głowę, zobaczy zrujnowany most. A potem ktoś o pięknych, błękitnych oczach pochyli się nad nim i cicho powie: "Witaj w domu, przyjacielu".
Mykyta zapłacze. - Jestem wolny! Jestem w Ukrainie! Kijów nadal stoi!
Kiedy dojedzie do szpitala w Zaporożu, poprosi o telefon. Zadzwoni do żony. Znowu płacz. Nie są w stanie wydusić z siebie słowa. Ona nie wiedziała, czy Mykyta żyje. Mykyta nie wiedział, czy ona i Artemek przetrwali okupację.
Kiedy emocje trochę opadną, Mykyta dojdzie do siebie, poprosi pielęgniarkę o kartkę i długopis. Spisze na niej wszystkie nazwiska. Ludzi, z którymi był w obozie jenieckim, później w areszcie.
Przez Facebooka dotrze do ich rodzin. Opowie, że ich synowie, mężowie, ojcowie, bracia żyją. Że nie można tracić nadziei.
Do Oksany, żony Saszy – kierowcy marszrutki z Andrijiwki - Mykyta zadzwoni osobiście.
***
Mykyta wiąże sznurówki adidasów. Buty mają specjalną wkładkę, która pomaga mu utrzymywać równowagę po amputacji palców.
Pewnym krokiem wychodzi na podwórko. Patrzy, jak synek wywija fikołki na trampolinie.
Po leczeniu i rehabilitacji Mykyta dołączył do rodziny. W ich dom w Andrijiwce trafiła rakieta, obróciła go w gruzy. Po wyzwoleniu żona, syn i matka wyjechały do Belgii.
Mykyta czuje, jakby się przeniósł do innego świata. Bezpiecznego, zamożnego, w którym nikt nie wie, jak brzmi alarm przeciwlotniczy. Nie wyobraża, jak można z dzieckiem przez miesiąc chować się w wilgotnej, zimnej piwnicy.
***
Znów leży związany na zamarzniętej ziemi twarzą w dół. Kilka metrów dalej wybuchają pociski. Czuje, jak odłamki i ziemia spadają mu na plecy. Rosjanie krzyczą, chowają się do okopów.
Instynkt każe mu uciekać. Natychmiast. Ale ciało odmawia posłuszeństwa. Głuchnie od eksplozji, nie może się ruszyć.
Te wspomnienia pojawiają się gwałtownie, są ostre, jakby były rzeczywiste. Mykyta głęboko oddycha. Powtarza w myślach: "Nie jestem już w Rosji. Nie jest bezsilny. To tylko obrazy. Zespół stresu pourazowego".
***
Według informacji ukraińskiego Centrum Wolności Obywatelskich (CWO), Rosja więzi uprowadzonych z Ukrainy cywilów w 27 aresztach i więzieniach. Większość znajduje się w obwodach graniczących z Ukrainą – kurskim, briańskim, rostowskim. Ale znane są przypadki osób wywiezionych do Krasnojarska na Syberii.
- Rosja rozpoczęła przygotowywania do porwań ludności cywilnej jeszcze przed wojną. Wówczas osadzeni w aresztach Rosjanie byli masowo przewożeni w głąb kraju. Dla Ukraińców wydzielono osobne strefy w więzieniach i aresztach, specjalnie sprowadzono wojskową straż – mówi Natalia Jaszczuk, koordynatorka w CWO.
Do tej pory organizacja zarejestrowała 776 potwierdzonych przypadków porwań przez wojska okupacyjne. 12 osób znaleziono martwych na wyzwolonych terenach. Zostali zabici lub zmarli na skutek ran odniesionych w niewoli. 283 osoby udało się uwolnić, ale 481 - w tym 111 kobiet - wciąż pozostaje w niewoli.
Zdaniem Jaszczuk rzeczywista liczba cywilnych jeńców może być jednak wielokrotnie większa: - Rosja utajnia informacje o jeńcach. Nawet jeśli wiemy, że w tym areszcie znajduje się konkretna osoba, Rosjanie zaprzeczają. Żeby dodatkowo utrudnić poszukiwania, często przenoszą jeńców do innych zakładów karnych.
Międzynarodowe prawo humanitarne dopuszcza możliwość zatrzymania, aresztowania i deportacji cywilów za "działania związane z konfliktem zbrojnym". Jednak po wyzwoleniu okupowanych terytoriów osoby cywilne muszą zostać uwolnione.
Tymczasem Rosja większości porwanych zarzuca "przeciwdziałanie operacji wojskowej", co wskazuje na próbę zrównania jeńców cywilnych i wojskowych i zamiar przetrzymywania ich aż do końca wojny.
- Widzimy, że część porwanych Rosja chce wykorzystać do pokazowych procesów. Przykładem jest historia Andrija Gołubiewa, cywila, trenera kung-fu z Melitopola. Nie wiedzieliśmy nic o jego losach, dopóki rosyjskie media nie poinformowały o pojmaniu "ukraińskiego terrorysty". Teraz Andrij czeka na proces w moskiewskim więzieniu Lefortowo – dodaje Jaszczuk.
Tetiana Kolesnychenko, Patryk Michalski, dziennikarze Wirtualnej Polski
Zdjęcia Maciej Stanik