Premier Tusk, granica, groźne miny i praca domowa dla Kosiniaka-Kamysza [OPINIA]
Minister obrony narodowej ma przygotować kluczową dla bezpieczeństwa polskich żołnierzy ustawę w jeden weekend. A konsekwencje zamieszania na granicy ma ponieść jedyna osoba, która zadziałała w sprawie szybko i właściwie - bo jest nominatem poprzedniej ekipy. To clou decyzji Donalda Tuska.
07.06.2024 | aktual.: 07.06.2024 17:53
Premier wygłosił oświadczenie w sprawie sytuacji na granicy. Robił groźne miny, nie krył oburzenia, nie pozwolił dziennikarzom zadać ani jednego pytania. Ogólnie: niemal wszyscy zrobili coś źle, oczywiście oprócz samego premiera, który był odcięty od informacji przez swoich najbliższych współpracowników oraz pisowskie złogi.
Być może szef rządu świetnie opanował polityczny PR, ale gdy wgryźć się w szczegóły podjętych przez niego decyzji - jest jedna wielka nicość.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kajdanki na granicy
Przypomnijmy: w marcu żołnierze strzegący polskiej granicy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku napierających na nich migrantów. Trzech żołnierzy zostało zatrzymanych przez Żandarmerię Wojskową (zostali skuci), zaś dwóch usłyszało zarzuty przekroczenia uprawnień i narażenia życia innych osób. Onet informował, że żołnierze byli pozbawieni pomocy prawnej ze strony wojska; składali się na nią ich koledzy.
Wirtualna Polska poznała dodatkowe okoliczności sprawy. Jak ustalił Patryk Michalski, zachowanie trzech żołnierzy na granicy wywołało zaniepokojenie Straży Granicznej, kiedy funkcjonariusze przeglądali zapis z kamer zainstalowanych wzdłuż granicy. To funkcjonariusze SG poinformowali o sprawie Żandarmerię Wojskową, bo - jak ustaliła WP - na nagraniu widać, że żołnierze oddają strzały alarmowe nawet po tym, gdy grupa migrantów wycofała się na stronę białoruską. Sprawa zbulwersowała opinię publiczną.
Zarazem wczoraj dotarła do nas tragiczna informacja, że żołnierz raniony kilka tygodni temu – już po zatrzymaniu dokonanym na granicy - zmarł. Politycy opozycji twierdzą, że wojskowi, po sytuacji z marca, boją się używać broni.
Robota na weekend
Donald Tusk podjął dwie decyzje. Pierwsza: polecił ministrowi obrony narodowej Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi przygotowanie zmian w przepisach w sprawie wykorzystywania broni przez żołnierzy przy granicy. Minister obrony narodowej ma być gotowy z projektem przepisów do poniedziałku.
Innymi słowy, Tusk uznał, że kluczowe dla bezpieczeństwa polskich żołnierzy regulacje można napisać w jeden weekend. I tu warto postawić kilka pytań.
Przede wszystkim: jaka może być wartość przepisów napisanych w kilkadziesiąt godzin, pod wpływem medialnie sformułowanego premierowskiego żądania? Czy możemy zakładać, że to będą regulacje przemyślane, skonsultowane z ekspertami?
Dalej: jeżeli widoczne są niedostatki legislacyjne, a napisanie dobrych przepisów to robota na jeden weekend, dlaczego potrzebne były dramatyczne zdarzenia na granicy, aby minister obrony wziął się do pracy? Premier i wicepremier kierujący resortem obrony narodowej wcześniej nie wiedzieli, że trzeba zmienić prawo?
Wreszcie: prezydent Andrzej Duda w sierpniu 2023 r. przygotował projekt ustawy w sprawie działań na wypadek zewnętrznego zagrożenia bezpieczeństwa państwa. 2 maja 2024 r. ponowił swoją inicjatywę - kierując do Sejmu projekt ustawy o działaniach organów władzy państwowej na wypadek zewnętrznego zagrożenia bezpieczeństwa państwa. Do dziś nikt się prezydenckim projektem nie zajął.
Jeśli sprawa jest tak pilna, dlaczego nie wzięto prezydenckiego projektu ustawy jeszcze w zeszłym roku na tapet? Czy chodziło o to, że przygotował go Andrzej Duda, a nie - przez weekend - Władysław Kosiniak-Kamysz?
Kowal zawinił, cygana powiesili
Druga decyzja Donalda Tuska ma charakter personalny. Tusk postanowił odwołać zastępcę prokuratora generalnego ds. wojskowych Tomasza Janeczka. Janeczek jest jeszcze z nadania ekipy Zbigniewa Ziobry. Zgodę na jego odwołanie będzie musiał wyrazić prezydent.
I teraz spójrzmy na fakty. Otóż o zdarzeniu na granicy z marca w tym samym marcu dowiedział się Władysław Kosiniak-Kamysz. Zareagował dopiero w czerwcu, po ujawnieniu sprawy przez Onet. Po niemal trzech miesiącach zapowiedział, że trzeba "bezwzględnie" wyjaśnić sprawę.
Zdaniem Tuska - Kosiniak-Kamysz jest w tej sprawie bez winy. Winny jest za to Janeczek, który jako jedyny funkcjonariusz publiczny zareagował szybko i właściwie.
Prokuratorzy podlegli obecnemu prokuratorowi krajowemu Dariuszowi Kornelukowi poprosili pod koniec kwietnia Janeczka i wyrażenie zgody na objęcie nadzorem postępowania prowadzonego przez prokuraturę niższego szczebla. Janeczek na początku maja wyraził na to zgodę. W ten sposób - jak widzimy dziś - podjął właściwą decyzję. Tę decyzję zresztą podtrzymuje obecne szefostwo prokuratury - nadzór nad sprawą ma sprawować osobiście prokurator krajowy.
Tu wyjaśnijmy wyraźnie: objęcie sprawy nadzorem prokuratorów z Prokuratury Krajowej nie oznacza bynajmniej, że to oni stawiali zarzuty żołnierzom. Chodzi o to, że w maju zapadła decyzja, by kontrolować na bieżąco kontrowersyjne postępowanie zainicjowane w marcu.
Janeczek zostaje więc ukarany za to, że prokurator z obecnego nadania stawia zarzuty żołnierzom, prokurator podległy obecnemu prokuratorowi krajowemu prosi o zgodę na objęcie sprawy nadzorem, a Janeczek mówi: "dobrze, chcecie nadzorować, to nadzorujcie, nie będę wam tego uniemożliwiał". I teraz wyobraźmy sobie, co by było, gdyby Janeczek nie wydał zgody. Zapewne dziś zostałby rzucony pod pociąg przez Donalda Tuska z twierdzeniem, że "ziobrowy prokurator paraliżował funkcjonowanie Prokuratury Krajowej".
Mówmy wprost: z Janeczka robi się kozła ofiarnego tylko dlatego, że jest człowiekiem poprzedniej ekipy rządzącej. Nie on stawiał zarzuty, nie on nadzorował postępowanie, on jedynie nie utrudniał pracy innym prokuratorom. A decyzję o wydaniu zgody na nadzór podjął po kilku dniach, a nie kilku miesiącach.
Fakty niemiłe dla władzy
Premier Tusk może robić do kamer raz groźną, raz smutną minę. Ministrowie w jego rządzie mogą przekonywać, że premier zawsze ma rację. Kibole władzy mogą twierdzić, że za całą sprawę odpowiada jeden prokurator "po Ziobrze", i wyzywać wszystkich twierdzących inaczej. Fakty w tej sprawie są jednak jednoznaczne.
Fakt pierwszy: wicepremier i minister obrony narodowej wiedział o zdarzeniu na granicy już w marcu. To, że nie przekazał tej informacji swojemu szefowi oraz kolegom z rządu - to wewnętrzna sprawa Rady Ministrów (choć jest to zaskakujące). To, że nie poinformowano o tym obywateli w rzetelnie przygotowanym komunikacie - to kpina z Polaków.
Fakt drugi: o zdarzeniu wiedzieli prokuratorzy z nadania ministra sprawiedliwości Adama Bodnara oraz podlegający obecnemu prokuratorowi krajowemu. Poprosili o wsparcie prokuratora Janeczka, a on im tej pomocy udzielił. Dlaczego nie poinformowali prokuratora krajowego lub ministra Bodnara - to sprawa wewnętrzna prokuratury. Jednocześnie – szczerze mówiąc – najmniej rozumiem pojawiające się zarzuty do Bodnara. Od dawna mówił – i słusznie – że nie planuje ręcznie sterować prokuraturą.
Fakt trzeci: okazuje się, że kluczową dla bezpieczeństwa polskich żołnierzy ustawę można przygotować w jeden weekend. Na przyjęcie, choćby z poprawkami, ustawy przygotowanej przez prezydenta nie starczyło czasu od początku kadencji.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski