Premier Morawiecki uniknął swojego pierwszego poważnego kryzysu wizerunkowego. Ale problem jest
Mateusz Morawiecki przed czasem wyjechał z Rady Europejskiej w Brukseli, w imieniu Polski podpis złożył Viktor Orban, nie odbyła się też tradycyjna konferencja prasowa po szczycie. Powód? Pierwsza wersja mówiła o przyjeździe na spotkanie opłatkowe PiS. Sam premier mówi o ważnych spotkaniach w Kancelarii i tajnych dokumentach do podpisania.
Ale premier nie musiał wracać do Warszawy, bo mógł zapoznać się z tajnymi dokumentami w jednej z trzech polskich placówek dyplomatycznych w Brukseli - mówił "Faktowi" oficer służb specjalnych. Politycy PiS mówili też dziennikarzom "Faktu", ale też nam w Sejmie, że premier miał przyjechać na tradycyjny opłatek. Ostatecznie Mateusz Morawiecki nie pojawił się w Sejmie. Tym samym uniknął swojego pierwszego kryzysu wizerunkowego, który zapewne ciągnąłby się za nim do końca urzędowania. Bo rzeczywiście wyjazd z narady unijnych liderów, tylko po to, by zdążyć na partyjne spotkanie opłatkowe, byłby kuriozalny.
Zobacz też: Premier Morawiecki podczas powrotu ze szczytu UE
Szczególnie, że jednym z powodów zastąpienia Beaty Szydło była potrzeba poprawienia naszego wizerunku za granicą i usprawnienia współpracy z partnerami na Zachodzie. Nie trzeba chyba tłumaczyć jak ważne jest zrobienie dobrego pierwszego wrażenia. A przecież ten szczyt był dla Mateusza Morawieckiego pierwszym w nowej roli. I nawet jeśli założymy, że premier rzeczywiście wyjechał z Brukseli z powodu ważnych spotkań i nie wymyślił tego powodu, bo zobaczył awanturę w sieci, to jednak opuszczenie przed czasem swojego pierwszego szczytu UE nie jest zbyt szczęśliwym posunięciem.
Problem potęgowało też to, że nie sposób było uzyskać jakiegokolwiek komentarza z otoczenia premiera. Mateusz Morawiecki nie ma jeszcze rzecznika prasowego, którego można byłoby poprosić o komentarz. Tradycyjnie nie sposób było dodzwonić się też do Centrum Informacyjnego Rządu. To tylko opóźniło przecięcie spekulacji i nadwyrężało wizerunek nowego premiera. Na razie niegroźnie, ale ta sytuacja pokazuje, że Mateusz Morawiecki musi zadbać o komunikację z opinią publiczną.