Pracownicy TVP "ukrywają się przed Polakami". "To jest największa kara"

Mocne słowa Justyny Dobrosz-Oracz. - Rozmawiałam z dawnymi kolegami z TVP. Usłyszałam, że w tej chwili kompetencje mierzy się nienawiścią do Donalda Tuska - mówiła dziennikarka "Gazety Wyborczej" na panelu podczas Campusu Polska Przyszłości. Stwierdziła, że pracownicy mediów publicznych "nie chodzą po ulicach" i "ukrywają się przed Polakami". - To jest największa kara - dodała.

Marek Czyż, Justyna Dobrosz-Oracz i Maciej Zakrocki podczas dyskusji
Marek Czyż, Justyna Dobrosz-Oracz i Maciej Zakrocki podczas dyskusji
Źródło zdjęć: © Twitter | Campus Polska Przyszłości
Adam Zygiel

26.08.2023 | aktual.: 26.08.2023 21:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Sobota to drugi dzień Campusu Polska Przyszłości 2023, który odbywa się w Olsztynie. W trakcie wydarzenia odbył się m.in. panel "Media publiczne, czyli wiesz mniej. Czy jest szansa na przywrócenie zaufania do mediów publicznych?". Prelegentami byli dziennikarze i dawni pracownicy TVP Marek Czyż, Justyna Dobrosz-Oracz i Maciej Zakrocki.

Dziennikarka "Gazety Wyborczej" stwierdziła, że "tsunami kłamstw" w mediach publicznych jest dla niej "wstrząsające". - Ostrzegałam moich kolegów przed zmianą władzy, byłam świadoma, że Prawo i Sprawiedliwość wygra te wybory, że nie będzie czego zbierać, nie będzie do czego wracać - mówiła. Podkreśliła jednak, że takiego "horroru i hardcoru" sama się nie spodziewała.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Bolało mnie, że ludzie kpili z tych pasków. To był błąd na początku, bo to rozzuchwaliło władzę - mówiła.

"Trzeba wszystko zlikwidować"

Dobrosz-Oracz dodała, że w przypadku ewentualnej reformy jest za "opcją zero". - Trzeba wszystko zlikwidować, wyrzucić wszystkich, którzy tam pracują - oceniła. - Ja bym osobiście, poza zmianą struktury prawnej, powołała coś na kształt komisji antymanipulacyjnej. Jak ktoś uważa, że nie złamał zasad, niech przed nią stanie. Niech ona pokaże ludziom, jak im robiono wodę z mózgu i niech to będzie transmitowane na żywo - dodała. Podkreśliła także, że powinny zostać także prześwietlone "bizantyjskie kontrakty" czołowych pracowników Telewizji Polskiej.

Marek Czyż zauważył, że media publiczne zawsze były łakomym kąskiem dla polityków. - Okazało się, że jeżeli jest się wystarczająco bezczelnym łobuzem i chuliganem, to można ich użyć w taki sposób, że posłużą jako nieocenione narzędzie w walce politycznej. Trzeba z tym zrobić porządek, bo one nie od tego są - mówił.

- Musimy pokazać dziennikarzom, że są rzeczy, których nie wolno robić. A kiedy je się robi, to się płaci za to bardzo wysoką cenę. To boli, to kosztuje, potem się do zawodu nie wraca - zaznaczył.

Campus Polska Przyszłości: Media publiczne, czyli wiesz mniej

Maciej Zakrocki z kolei ocenił, że obecna sytuacja w mediach publicznych trwa tak długo, że najmłodsi nie mają pojęcia, jak było wcześniej. - Trzeba na nowo zdefiniować, co to są media publiczne - mówił.

Nowy pluralizm

Zakrocki wskazał, że kiedyś było błędne podejście do pluralizmu w debacie. - Zdecydowano, że w TVP program będzie miał Tomasz Lis i Jan Pospieszalski albo Jacek Żakowski i Bronisław Wildstein. W efekcie zabijaliśmy debatę w mediach publicznych. Ci, którzy lubią poglądy mocno prawicowe oglądali Pospieszalskiego, a ci co mają poglądy bardziej lewicowe, oglądali Żakowskiego - mówił.

Stwierdził, że w idealnym świecie powinien istnieć program np. Justyny Dobrosz-Oracz z Pospieszalskim i Żakowskim. - To na niej by ciążyła odpowiedzialność starcia różnych poglądów - mówił.

Marek Czyż z kolei podkreślał, że "media mają być uczciwe". - Dla mnie Telewizja Republika ze swoim przekazem jest uczciwa, ja wiem czego się po nich spodziewać, jest to dla mnie czytelne i jasne. "Newsweek" ze swoim przekazem jest dla mnie uczciwy, ja wiem, jaki tam panuje światopogląd, jakie tam się lansuje wartości. Wiem, czego się po tej gazecie się spodziewać - mówił Marek Czyż.

Podkreślił jednak, że w mediach publicznych taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Wskazał także, że kiedyś sytuacja była zupełnie inna.

- 10 kwietnia 2010 roku spadł samolot pod Smoleńskiem. To był trzeci rok rządów Platformy i PSL-u. Wiecie, kto moich kolegów wysyłał z "Wiadomości" do Smoleńska? Redaktor (Jacek - red.) Karnowski. To tak jakby dziś "Wiadomości" prowadził (Tomasz - red.) Lis, mniej więcej. Wtedy to było możliwe, nie było żadnego problemu - mówił. - To nie są te same światy - podkreślił.

"Nienawiść do Tuska gwarantem awansu"

Dobrosz-Oracz powiedziała, że nie ma złudzeń, że jeśli PiS wygra trzecią kadencję, to ponownie będzie próbował wyrzucić dziennikarzy z Sejmu, jak próbowali w 2016 roku. - Sejm to ostatnie miejsce, gdzie takiego polityka można przycisnąć, bez przekazów dnia - mówiła.

Podkreśliła, że granicą uczciwości dziennikarzy jest prawda. - W tej chwili w TVP tej prawdy nie ma - mówiła.

- Wczoraj czy przedwczoraj rozmawiałam z dawnymi kolegami, jeszcze z niedobitkami, bo kontakt z niektórymi osobami odcięłam całkowicie. Usłyszałam, że w tej chwili kompetencje mierzy się - cytuję - "nienawiścią do Donalda Tuska". Im bardziej nienawidzisz Donalda Tuska, tym bardziej możesz zrobić karierę w TVP. Tu brakuje słów - powiedziała.

- Jest spora grupa ludzi, która się po prostu sprzedała. Mnie jest trudno bronić mojego środowiska, bo to jest nie do obrony - mówiła. Stwierdziła, że bardzo trudno będzie zapisać w prawie coś, co by "wskrzesiło wiarygodność dziennikarzy". Podkreśliła, że według niej jedną z takich rzeczy było sprawienie, by na stanowiskach kierowniczych w publicznych mediach były zatrudniane osoby z dorobkiem dziennikarskim.

Co zrobić z "sierotami" po TVP?

Jedna z uczestniczek zapytała o to, co zrobić z "sierotami" po TVP, czyli widzami, którzy od lat konsumują przekaz mediów publicznych.

Justyna Dobrosz-Oracz przypomniała, że prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział, że "część ludzi wierzy w to, co słyszy", czyli niczego nie weryfikuje.

- Jechałam z jedną panią, to był moment, kiedy w kółko pokazywali Tuska z Putinem, te zapętlone zdjęcia z mola sopockiego. Ta kobieta mi mówi: "pani redaktor, ja wszystko rozumiem, ale dlaczego ten Tusk po wojnie spotyka się z Putinem?". Ja mówię: "proszę panią, ale pani nie widzi, że codziennie pani dostaje ten sam obrazek archiwalny?". A ona mówi: "a to jest archiwum?". Ja mówię: "tak to jest archiwum, pani myśli, że Tusk codziennie spotyka się z Putinem?" - mówiła Justyna Dobrosz-Oracz.

W tym kontekście stwierdziła, że "są pewni ludzie nie uratowania". - Jeżeli ktoś takich rzeczy nie widzi, to cokolwiek byśmy nie zrobili, to on uważa, że to my zniekształcamy rzeczywistość - mówiła.

"Musieli najpierw przygotować paszkwile na Kołodziejczaka"

Dobrosz-Oracz oceniła także, że media publiczne ograniczają transmisje konferencji prasowych polityków. Nie tylko tych z opozycji, ale także z partii rządzącej, ze względu na obawy przed pytaniami innych dziennikarzy.

- Sama słyszałam od koleżanki z radia, że jak była Rada Krajowa, gdzie Tusk ogłaszał kandydatów na listach wyborczych i ogłaszał sensacyjny transfer (Michała - red.) Kołodziejczaka, to oni w ogóle tego nie puścili. Bo musieli najpierw przygotować paszkwile na Kołodziejczaka. Więc dwa dni nie informowali w ogóle o tym - mówiła.

Dziennikarka "Gazety Wyborczej" skrytykowała także polityków opozycji, którzy jej zdaniem "od początku gremialnie powinni bojkotować TVP". - Jest jednak parcie na szkło i oni chcą występować w tych mediach - mówiła.

- Niektórzy idą tak nieprzygotowani, robią za kwiatek do kożucha, a nawet za takiego przysłowiowego idiotę, bo on legitymizuje debatę, że jest opozycja, a w efekcie tych głosów opozycji nie ma - podkreślała.

Pracownicy TVP "ukrywają się przed Polakami"

Stwierdziła także, że obecnych pracowników TVP kara już dosięgła. - Słyszałam, że nie chodzą po ulicach. Podobno jeżdżą samochodami, ukrywają się przed Polakami. To jest największa kara. Ja się ukrywać nie muszę - mówiła.

- Największą karą jest to, że ludzie krzywo się na ciebie patrzą, uważają, że jesteś sprzedajny. I chyba więcej nie potrzeba - podkreśliła.

- Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, kiedy 9 na 10 redakcji powie im "fora ze dwora, nie chcemy was tu, bo się do tej roboty po prostu nie nadajecie" - dodał Marek Czyż.

Kaczyński potwierdził sensację. Kidawa-Błońska: "W tym wypadku powiedział prawdę"

Jarosław Kaczyński zabrał głos ws. miejsca, z którego zawalczy w październikowych wyborach. Prezes PiS potwierdził, że nie wystartuje z Warszawy, jak miało to miejsce przez lata. - Z punktu widzenia partii, muszę się jej podporządkować - oświadczył w sobotę. Do sprawy odniosła się Małgorzata Kidawa-Błońska. Wicemarszałek Sejmu zaznaczyła, że "Kaczyński zadecydował, czyli partia zadecydowała. W tym wypadku powiedział prawdę".

- Kaczyński doskonale wie, że nie osiągnie dobrego wyniku w Warszawie. Prawdopodobnie przegra, nie tylko z Donaldem Tuskiem, ale również z kandydatem Konfederacji. (...) Szuka miejsca, gdzie jego obecność może pozwolić mu zebrać więcej mandatów - oceniła.

- To świadczy o tym, że w PiS-ie naprawdę jest panika. Liczą każdy mandat. Każdego dodatkowego posła. Możemy spodziewać się, że w jeszcze innych miejscach pojawią się nowe osoby, które będą lokomotywami (partii - przyp. red.). Chyba dlatego nie mają jeszcze list - dodała.

Głos ws. zabrał też Grzegorz Schetyna. - Ucieka przed Tuskiem i kompromitującym wynikiem. To wszystko samo się ocenia. Boi się fatalnego wyniku. Przegrał bardzo wyraźnie z Małgorzatą Kidawą-Błońską, więc teraz ta porażka mogłaby być jeszcze bardziej dokuczliwa - powiedział polityk. Podkreślił, że decyzję w tej sprawie "podjęła partia, a partia to on".

Z Olsztyna Adam Zygiel, dziennikarz Wirtualnej Polski

Czytaj więcej:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (1196)