Pożary w Grecji i Zielonej Górze. "Dzieje się namacalna katastrofa"
- Po Kaczyńskim nie spodziewam się już jakiejkolwiek odpowiedzialnej, zielonej polityki. To polityczna porażka, że PO, największa partia opozycyjna, dotychczas nie była w stanie wyjść z sensownym programem transformacji gospodarki czy programem klimatycznym - mówi w rozmowie z WP Dominika Lasota.
24.07.2023 19:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Żaneta Gotowalska-Wróblewska: W Zielonej Górze płonęła hala z chemikaliami. Politycy wykorzystali tę tragedię ekologiczną do kłótni między sobą.
Dominika Lasota, aktywistka klimatyczna: To, co wydarzyło się wokół Zielonej Góry, było po prostu kolejnym odcinkiem polskiej polityki. Typowa reakcja klasy politycznej na realny kryzys. Dzieje się namacalna i poważna katastrofa, a nikt nie rozmawia o tym, jak to najszybciej rozwiązać.
Za to trwa festiwal przerzucania się odpowiedzialnością i wytykania sobie winy. Jeden polityk mówi, że to wina 8 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości. Drugi mówi, że to wina 8 lat rządów Platformy Obywatelskiej. Ludzie, obudźcie się! Ile wy macie lat?! Dla mnie to już jest tragikomiczne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kwestia tych odpadów to problem, który był, którego ludzie byli świadomi od dawna. Jestem z Bydgoszczy, gdzie są Zakłady Chemiczne Nitro-Chem - przedsiębiorstwo przemysłu chemicznego i zbrojeniowego. Też jest tam składowisko niebezpiecznych odpadów, ale dotychczas mówili o tym jedynie lokalni mieszkańcy albo działaczki, takie jak Renata Włazik, choć ją też ignorowano.
W Bydgoszczy rządzi Platforma Obywatelska i jest cisza. Centralna władza też się tym nie zajmuje. Tkwimy w bałaganie. Kiedy z niego robi się pożar - w przypadku Zielonej Góry bardzo dosłowny - politycy reagują jak w jakimś amoku, zamiast jak najszybciej wyjaśnić i rozwiązać daną sprawę u źródła.
Mówisz, że nie tak to powinno wyglądać. Czyli jak?
W Polsce, według nieoficjalnych danych, takich bomb ekologicznych może być nawet kilkaset. I absurdem jest, że przechodzimy obok tego do porządku dziennego. Takie składowiska chemikaliów, czy innych toksyn, da się w bezpieczny sposób uporządkować, zabrać i wyczyścić, aby nie stanowiły zagrożenia dla gmin. Tylko trzeba się za te problemy zabrać na poważnie.
I nikt się tego nie podejmuje. Zwykle odpowiedzią jest - nie ma pieniędzy.
To trudna praca, ale trzeba się jej podjąć. Jeśli jest się taką ministrą środowiska, której zakichanym obowiązkiem jest mieć radar na wszystkie takie sytuacje, to trzeba ciężko harować, by te problemy rozwiązywać. Mam wrażenie, że Anna Moskwa i jej koledzy z polityki - w tym i politycy na poziomie samorządowym - wybierają wygodną ścieżkę polityki, czyli fajny PR, zamiast ciężkiej roboty u podstaw.
Patrząc na Zieloną Górę, przypomina mi się Odra. Od samego początku alarmowali o tym wędkarze, którzy najbardziej znali się na tym terenie. Próbowali zrobić wszystko, co w ich mocy, by ekologiczną katastrofę powstrzymać. Ten głos nie liczył się w wielkiej Warszawie.
Jak odeprzesz argument, że na to potrzeba wielkich pieniędzy, których nie ma?
Wciska nam się kit, że tych pieniędzy nie ma - ale wystarczy zerknąć na wydatki budżetowe, na decyzje premiera Mateusza Morawieckiego w kwestii wydawania pieniędzy z rezerwy budżetowej. Jeśli premier chce, fundusze zawsze znajduje.
Jednocześnie są spółki Skarbu Państwa, jak Orlen, które zrobiły przez ostatni rok rekordowe zyski - nie na gwarantowaniu nam bezpieczeństwa, ale na brudnych biznesach (np. skupując paliwa kopalne od różnych dyktatur). Zarabiają ogromne pieniądze, a polski rząd boi się wprowadzić choćby podatek od nadmiarowych zysków, który jest w większości państw europejskich standardem. Taki podatek (tzw. windfall tax) mógłby właśnie służyć zadbaniu o środowisko, tworzeniu zielonych miejsc pracy.
Dlaczego się boi?
Kiedy apelowałyśmy o nałożenie tego podatku, w odpowiedzi była cisza ze strony ministerstw. Podobno ostre dyskusje między rządem a spółkami nadal trwają, ale póki co pieniądze są pochowane w kieszeniach firm. Jeżeli więc mówi się nam, że nie ma pieniędzy, a one realnie są, to ktoś nas po prostu robi w konia.
Poza tym czekają na nas wielkie pieniądze z Unii Europejskiej. A to jeszcze większe kwoty, np. na zieloną sprawiedliwą transformację gospodarki, czyli właśnie na radzenie sobie z takimi kryzysami, jak ten w Zielonej Górze.
Kiedy my mamy problem z płonącymi odpadami, Rodos czy Korfu mierzą się z gigantycznymi pożarami. To namacalny dowód na to, że katastrofa klimatyczna już tu jest.
To, niestety, nasza rzeczywistość. Dla mnie Rodos jest symbolicznym przykładem. Przez wiele lat ta wyspa była bardzo popularną destynacją, także dla polskich rodzin. Polacy jechali tam, by pokazać dzieciakom inny świat. A dziś to, co mogą pokazać, to świat apokaliptyczny - obraz wyspy, która stoi w płomieniach.
To pokazuje, że już nie jesteśmy w stanie uciec od kryzysu klimatycznego. Kryzys już tu jest - w Grecji, ale i u nas, przejawiając się suszą i falami upałów. W kolejnych latach będziemy widzieć więcej apokaliptycznych obrazków. Boli mnie, że mówimy "Grecja stoi w płomieniach" i kropka. Jakby to przyszło znikąd, jakby po prostu los tak chciał.
Tymczasem nie! W Grecji panuje ogromna susza, są wysokie temperatury, a to wszystko są skutki kryzysu klimatycznego, za którym stoją konkretne działania przemysłu paliw kopalnych i konkretne ignoranckie decyzje polityczne. To nie dzieje się samo.
Czy na polskiej scenie politycznej widzisz kogokolwiek, kto jest w stanie zaproponować sensowne rozwiązania, jeśli chodzi o kryzys klimatyczny?
Są to pojedyncze osoby. Głównie posłanki, które w tych sytuacjach alarmują, są na froncie mówienia o kryzysie klimatycznym czy takich katastrof na Odrze. I są to posłanki opozycyjne. Obóz Zjednoczonej Prawicy już dawno skreślił polską przyrodę i klimat z listy swoich priorytetów. Trudno się dziwić, jeśli tylu ludzi mają na stołkach w Lasach Państwowych i branży gazowo-węglowej.
Po Jarosławie Kaczyńskim i jego ludziach nie spodziewam się już jakiejkolwiek odpowiedzialnej, zielonej polityki. Ale mam żal do opozycji demokratycznej, że w tych kryzysowych momentach tak niewielu polityków ma odwagę jasno postawić się po stronie realnych rozwiązań.
Uważam, że to jest pewna polityczna porażka, że największa partia opozycyjna w Polsce, czyli Platforma Obywatelska, nie jest i nie była w stanie dotychczas wyjść z kompleksowym i sensownym programem transformacji naszej gospodarki czy programem klimatycznym - a przecież to mógłby być fundament ich politycznej propozycji.
Dla Donalda Tuska, człowieka, który chce zostać premierem, jest to podobno za trudny temat. Jak można tak podchodzić do największego problemu, przed którym stoi teraz świat?
Serio, to jest to przywództwo na miarę XXI wieku? Dla mnie nie. A jeśli mówienie o tym jest za trudne, może nie warto mówić o sobie, jako o kimś, kto uratuje Polskę. Szkoda wzbudzać fałszywą nadzieję.
Ludzie chcą słyszeć o rozwiązaniach, szukają osób na polskiej scenie politycznej, które im to zaproponują. Tymczasem większość polityków jest po prostu "dziadocenem" - w Sejmie większość to starsi mężczyźni, których kryzys klimatyczny nie dotyczy, którzy nie muszą się tym przejmować, bo większość życia poświęcili na walkę o władzę. Dla nich 21-latka mówiąca o klimacie to głos, który mogą zignorować.
Skoro brakuje wśród polityków osób, które mogą mówić o klimacie, może aktywiści i aktywistki powinny zająć miejsca "dziadocenu"?
Wiele aktywistek i aktywistów o tym myśli, a niektórzy już walczą w partiach o dobre miejsce na listach. Będziemy je wspierać i robić wszystko, by mogły się dostać. To byłaby prawdziwa dobra zmiana.
Będziesz startować?
Póki co - nie. Bo wiem, że moja rola w tej układance jest inna.
Musimy na politykę patrzeć szerzej. Osoby, które mają mandat, mogą sporo załatwić, ale żeby polityka wyglądała inaczej, potrzebna jest praca wielu z nas. Trzeba docierać do ludzi, którzy nie chcą mieć z polityką nic wspólnego, którzy w nią nie wierzą.
Na co dzień politycy was nie słuchają. Dlaczego więc organizujecie przed Sejmem silent disco, zamiast zrobić tam wielki hałas?
Organizujemy silent disco, bo wszyscy je uwielbiają. Kogo się zapytasz, szczególnie w Warszawie, ludzie bardzo lubią w nim uczestniczyć. I podczas takich imprez hałas jest - ludzie śpiewają, krzyczą. Nie zakładam więc, że pod Sejmem będzie cicho. Pracujemy nad tym, żeby atmosfera była jak najlepsza. Słyszymy ploteczki, że posłowie i posłanki zastanawiają się, czy mogą na to wydarzenie przyjść.
Nie będziemy się dopraszać do nich, ale jeśli chcą przyjść - zapraszamy. Tego dnia ważniejsi są dla nas młodzi ludzie. Rządzący na co dzień bawią się naszym życiem. To wydarzenie ma pokazać, że chcemy móc dobrze się bawić i dobrze się czuć w naszej Polsce.
W piątek zbieramy się w Warszawie, bawimy się, tańczymy w ramach naszego zbiorowego wkurzenia na władzę. Jesienią przeniesiemy tę energię na Sejm i zrobimy wszystko, by się zmienił. Czy nam się uda? Zobaczymy. Chcemy, żeby zmiana zaszła jak najszybciej. A wtedy pod Sejmem zrobimy naprawdę grubą imprezę. Oj, wtedy to będziemy świętować.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski