Powtórka z Wielkiego Głodu. Ukraińcy umierają w męczarniach
Zniszczona Warszawa jest symbolem II wojny światowej, zrównane z ziemią Aleppo to jeden z najnowszych przykładów niszczycielskich skutków wojny. Mariupol będzie zaś dowodem na brutalne działania Rosjan. W tym mieście od tygodni brakuje wody, jedzenia, leków, prądu. Niektórzy już zastanawiają się, czy Ukrainę czeka kolejny Wielki Głód.
Historia lubi się powtarzać. To hasło mogą przytaczać starsi Ukraińcy, którym przodkowie opowiadali o Wielkim Głodzie. To wywołana sztucznie przez ZSRR klęska głodu w latach 1932-1933. Kosztowała ona życie od trzech do nawet 12 mln osób. Najmocniej zostały nią dotknięte wschodnio-południowe ziemie Ukrainy. Czyli te, które są obecnie okupowane przez Rosjan albo, jak na ironię, chcą same przyłączenia do Federacji Rosyjskiej - mowa o samozwańczej Donieckiej Republice Ludowej i Ługańskiej Republice Ludowej.
Wielki Głód został wywołany przez Józefa Stalina, którego polityka wymuszała na ukraińskich rolnikach oddawanie zbiorów zboża, ziemi, majątku i jedzenia na potrzeby ZSRR. Po latach Senat USA uznał byłego przywódcę ZSRR sprawcą ludobójstwa w Ukrainie, podobnie postąpił polski Sejm.
W politykę i spuściznę Stalina zapatrzony jest Władimir Putin. Obecny prezydent Rosji, wszczynając wojnę w Ukrainie, potrafił skrytykować Włodzimierza Lenina za to, że stworzył podmiotowość Ukrainy, że przyczynił się przed laty do jej istnienia jako samodzielnego bytu. Równocześnie Putin nie ukrywa słabości do Stalina, który potrafił pokonać Hitlera i stworzyć potęgę ZSRR, którego przez wiele lat bał się cały Zachód.
Dramat Mariupola
Niezależnie od tego, jak zakończy się wojna w Ukrainie, jednym z symboli barbarzyństwa Putina będzie Mariupol. To ukraińskie miasto jeszcze do niedawna zamieszkiwało ponad 400 tys. osób. Po ponad miesiącu walk zostało w nim ok. 160 tys. osób. - Tu nie da się żyć - mówi na nagraniu z 28 marca mer Wadim Bojczenko.
- Nie ma tu wody, elektryczności, ciepła, zasięgu telefonicznego. To jest przerażające - dodaje mer miasta, którego opór trafi do podręczników historii.
Tak naprawdę nie jest jasne, ile osób zginęło wskutek kryzysu humanitarnego wywołanego przez Rosjan w Mariupolu. Przywódcy separatystów, współpracujący z siłami wroga, twierdzą, że codziennie do Rosji "ewakuowanych" zostaje 1700 mieszkańców. Strona ukraińska odpowiada, że to przymusowa deportacja, że wiele osób przewożonych jest siłą poza granice Ukrainy.
Rosjanie grają przy tym w cyniczną grę. - Potrzebujemy całkowitej ewakuacji z Mariupola. Musimy ratować każde życie ludzkie. Są nadzieje, że nam się uda. Tyle że ostatnio miało przyjechać 26 autobusów, aby przeprowadzić ewakuację. Niestety, nie otrzymały pozwolenia na przemieszczanie się. To jest cyniczna gra w stylu: "tak, jesteśmy gotowi, możesz tam pojechać". Na miejscu okazuje się, że jest inaczej - opowiada mer Mariupola.
Ze względu na brak jedzenia i wody część mieszkańców zmarła z głodu, ale trudno o oficjalne statystyki. Rosjanie regularnie ostrzeliwują też korytarze humanitarne, na których stworzenie wcześniej mieli się zgodzić. - Nasi bohaterscy kierowcy, choć są pod ostrzałem, starają się dotrzeć do każdego miejsca, z którego można odebrać mieszkańców - twierdzi Bojczenko.
Bilans Mariupola jest tragiczny. 90 proc. budynków w mieście jest uszkodzonych, z czego 60 proc. zostało trafionych bezpośrednio pociskami, 40 proc. jest doszczętnie zniszczonych. Uszkodzonych zostało siedem szpitali miejskich, z czego trzy zrównane z ziemią. Rosjanie nie oszczędzili też budynków uniwersytetów, szkół i przedszkoli.
Czy Ukrainie grozi Wielki Głód?
W obliczu braku wody i jedzenia, mieszkańcy Mariupola są od tygodni zmuszeni do życia w średniowiecznych warunkach. Topili śnieg, by mieć wodę, a potrawy gotowali na otwartym ogniu. To wszystko w sytuacji, gdy na zewnątrz temperatura wynosiła -11 st. C. By znaleźć nieco ciepła, we wnętrzach wielu budynków rozpalane są ogniska. Mieszkańcy palą to, co akurat znajdą pod ręką.
Ludzie zaczęli wydawać oszczędności swojego życia, byle tylko ktoś wywiózł ich z oblężonego miasta. Popularna stała się wieś Mełekyne, zlokalizowana 23 km od Mariupola.
- W Mełekyne jest prawdziwy głód, Hołodomor (Wielki Głód). Ludzie na wsiach nie mają zapasów, wszystkie sklepy są zamknięte - powiedział w reportażu CNN jeden z mieszkańców.
Wojna w Ukrainie to jednak nie tylko głód tu i teraz. Dotąd kraj był jednym z największych na świecie eksporterów zbóż, zajmował piąte miejsce pod względem eksportu pszenicy. Dlatego jej cena rośnie od momentu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji. Ukraina dostarczała też zboża na własny rynek.
Z powodu wojny Ukraińcy nie mają możliwości eksportowania zboża w świat, zaś rolnicy nie mogą zasiać swoich pól. Nawet gdyby konflikt dobiegł końca w perspektywie kilku miesięcy, to latem żniwa przyniosą namiastkę tego, co udało się zbierać do tej pory. To może wywołać falę głodu nie tylko na wschodzie.
Od ukraińskiej i rosyjskiej pszenicy uzależnione są też kraje afrykańskie - takie jak Liban, Egipt, Kenia. Biorąc pod uwagę, że ceny zbóż rosną z powodu wojny w Ukrainie, Afryka może sobie z tym nie poradzić. - Nie mają innego wyjścia, niż po prostu jeszcze mniej jeść - powiedział niedawno Deutsche Welle profesor Matin Qaim, specjalista od międzynarodowej ekonomii żywności i rozwoju obszarów wiejskich na Uniwersytecie w Getyndze w Niemczech.
Ratunkiem dla Ukrainy może być pomoc Zachodu. Wiele państw dostarcza jej nie tylko broń, ale też niezbędne pożywienie. Tyle że na terenach kontrolowanych przez Rosjan dostarczenie pomocy uzależnione jest od dobrej woli okupanta. Przykład Mariupola pokazuje, że o takową bywa ciężko.