PublicystykaPowrót Tuska. Zabrał PiS show na 11 listopada. Czy odbije z rąk Dudy Pałac Prezydencki?

Powrót Tuska. Zabrał PiS show na 11 listopada. Czy odbije z rąk Dudy Pałac Prezydencki?

"Będę w Warszawie w Święto Niepodległości". Jednym ruchem Donald Tusk ukradł cały show, na który na 11-go szykuje się PiS. Kaczyński powinien się już szykować na powrót wroga. Niezależnie od tego, czy Tusk rzeczywiście wróci.

Powrót Tuska. Zabrał PiS show na 11 listopada. Czy odbije z rąk Dudy Pałac Prezydencki?
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Sławomir Kamiński
Michał Gostkiewicz

06.11.2018 | aktual.: 06.11.2018 16:20

Złoży kwiaty pod pomnikiem marszałka Józefa Piłsudskiego. Będzie na uroczystościach pod grobem Nieznanego Żołnierza. 11 listopada, w setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, Donald Tusk pojawi się w najważniejszych symbolicznych miejscach Warszawy. Dzień wcześniej będzie jeszcze u Hanny Zdanowskiej na obchodach Święta Niepodległości w Łodzi - mieście, które stało się symbolem siły opozycji w miastach w niedawnych wyborach samorządowych. Wszystkie kamery będą skierowane właśnie na Tuska. Tak jak wczoraj.

Wzywając szefa Rady Europejskiej przed komisję śledczą ds. Amber Gold Małgorzata Wassermann - czyli PiS - podarowała Donaldowi Tuskowi siedem bitych godzin czasu antenowego w dwóch 24-godzinnych telewizjach informacyjnych. Obie strony sceny politycznej i medialnej zobaczyły oczywiście to, co chciały - dla jednych Tusk się obronił, dla innych nie. Ale to kolejny raz, gdy były premier wpadł z Brukseli do Polski, a wszystkie oczy były zwrócone na niego.

I o to chodziło.

O to, żeby widmo powrotu arcywroga, jedynego, który może tak naprawdę zagrozić monopolowi władzy PiS, ciążyło nad Jarosławem Kaczyńskim cały czas. Jedynego - bo czy ktoś po kolejnych wyborczych wtopach lewicy wierzy, że zdoła ona zjednoczyć się pod szyldem Roberta Biedronia? Czy samemu Biedroniowi starczy sił i samozaparcia, gdy nie będzie miał za sobą partyjnej machiny? Albo - czy starczy mu sił, żeby - wzorem Emmanuela Macrona - zbudować własną? Na tę chwilę - po efektownym medialnym starcie swojego ruchu - Biedroń przycichł.

A Tusk raz na jakiś czas o sobie przypomina. Skutecznie. Kiedy rok temu przyjechał, by zeznawać jako świadek w prokuraturze, zwolennicy przywitali go już na warszawskim Dworcu Centralnym. A w Sopocie odśpiewali 60-letniemu jubilatowi "100 lat".

Miesiąc wcześniej w sali posiedzeń Rady Europejskiej nieopodal ronda Roberta Schumana dzierżący półroczną prezydencję UE premier Malty pyta: "Kto oprócz Polski jest przeciwny kandydaturze Donalda Tuska". Cisza. Aklamacja. Po chwili Tusk dziękuje zgromadzonym, a upokorzona Beata Szydło nie potrafi ukryć, jak bardzo ją ta porażka boli. 27:1 - ten wynik Europa zapamięta na długo. Do Polski przyjechał nie pozbawiony znaczenia polityczny emigrant, a silny poparciem całej Unii lider. Lider, który - jeśliby tylko zadeklarował walkę o fotel prezydenta RP, dostałby natychmiastowe wsparcie i poparcie swojej dawnej partii, która takiego lidera - na skalę ogólnopolską - bardzo pragnie. Ale także poparcie wielu innych środowisk, negatywnie nastawionych do rządów Kaczyńskiego.

Pamiętacie, jak rok temu Tusk niespodziewanie przyjął zaproszenie od prezydenta Andrzeja Dudy i pojawił się na uroczystościach Święta Niepodległości? Zgromadzeni głównie zwolennicy dobrej zmiany przywitali go buczeniem. Ale inni wiwatowali. I o to znów chodziło - nie dać o sobie zapomnieć. Nie dać zapomnieć Polakom, że gdzieś tam w Europie były premier doskonale o Polsce pamięta. I nie wyklucza powrotu do gry.

Ale teraz jest nieco inaczej. Przede wszystkim - do wyborów parlamentarnych został rok. Do prezydenckich - dwa. To czas, kiedy trzeba powoli zasygnalizować, jaki ma się plan. Czas, by zwierać szeregi, dogadywać się z politycznymi sprzymierzeńcami, czyścić przedpole we własnym obozie z potencjalnych konkurentów, oceniać szanse, przebijać się w mediach ze swoim wizerunkiem. A okazja ku temu nadarzyła się właśnie znakomita.

Najpierw, tuż po wyborach samorządowych, o których chyba tylko sam prezes PiS myśli, że je wygrał - Tusk obronną ręką wychodzi z przesłuchania, które miało go zatopić - przynajmniej według planów Małgorzaty Wassermann. A teraz, w stulecie niepodległości swojego kraju, szef Rady Europejskiej zamiast ogólnoeuropejskich uroczystości w Paryżu u Macrona wybiera ojczysty kraj. Jak sam podkreśla: "nie tylko dlatego, że został zaproszony przez prezydenta Andrzeja Dudę, ale przede wszystkim dlatego, że jest Polakiem i jego miejsce jest w tym szczególnym dniu w stolicy Polski".

Brzmi jak dobry wstęp do walki o władzę z Andrzejem Dudą i PiS o odzyskanie władzy w kraju. Jeżeli oczywiście Europa nie zaproponuje Tuskowi alternatywy dla kolejnego morderczego boju z Kaczyńskim.

Zobacz także
Komentarze (0)