Najtańsze, w najgorszych opakowaniach, najbrzydsze
"Nie uśmiecha mi się pół roku życia w brudzie. Trzeba się zaopatrzyć w PRL-owskie środki czystości... Wsadzam Manię w autobus miejski i zawożę do wielkiego sklepu przemysłowego Społem na Żoliborzu. - Ja przychodzę w wyjątkowej sprawie - nachylam się nad uchem sprzedawczyni. - Czy może pani polecić jakieś środki higieniczne? Takie, które pamiętają jeszcze PRL? Sprzedawczyni uśmiecha się porozumiewawczo: - Oczywiście, sama do dzisiaj ich używam.
Odwraca się, kuca i z dolnych półek po kolei zdejmuje produkty. Najtańsze, w najgorszych opakowaniach, najbrzydsze. - Najchętniej poleciłabym pani szampon z czarnej rzepy w szklanym opakowaniu - mówi. - Niestety, przestali produkować, bo butelka za droga. Teraz kochana wszyscy stawiają na plastik - wzdycha i stawia przede mną wielka butelkę szamponu z czarnej rzepy w opakowaniu z cieniutkiego plastiku, który gnie się pod wpływem dotyku.
- A jakiś szampon dla dziecka? - Bambi. Żółciutki jak kurze jajo, jak za mojej młodości. Tylko wtedy nazywał się BAMBINO - wspomina i patrzy na Manię.
- To jeszcze szare mydło poproszę. - Takie krojone w kostkę dawno już zlikwidowali. Mogę podać mydło BIAŁY JELEŃ. Rewelacyjne do mycia i prania bielizny.
- A jakieś preparaty do czyszczenia mieszkania? - Proszę pani, wszystko da się załatwić pastą BHP. Ja używałam jeszcze płynu SKRZAT, ale ten współczesny w ogóle nie przypomina tego, co pamiętam z lat osiemdziesiątych" - dowiadujemy się z książki.