Fryzura na Wałęsę
"Pan Antoni jest ciut po sześćdziesiątce, nosi biały fartuch, a w swoim zakładzie ma kilkanaście par nożyczek, zestaw pędzli i psikacz do włosów. Jest fryzjerem w warszawskim blokowisku już ponad trzydzieści lat, niemal od kiedy powstało.
W ręce pana Antoniego oddaję włosy, które zapuszczam już niemal od roku. Siadam na skrzypiącym fotelu i tłumaczę, że chcę wyglądać jak Wałęsa... - Żarty pan sobie ze mnie robi? - fryzjer przygląda mi się badawczo, więc tłumaczę, że przez całe lato goliłem się na łyso, zapragnąłem mieć wreszcie włosy i chcę wyglądać jak bohaterowie mojego dzieciństwa: Wałęsa, Bujak albo przynajmniej Borusewicz.
- Ha, ha, ha, ależ mnie pan rozśmieszył! - pan Antoni z radości podwija fartuch i aż przysiada. - Po pierwsze, ma pan rudy zarost. Z takim nigdy nie będzie pan wyglądał jak Wałęsa. Po drugie, on nawet dzisiaj, w okolicach siedemdziesiątki, ma gęstsze włosy niż pan. Niestety, cokolwiek panu zrobię na bokach, na środku głowy i tak będzie pan miał łysy placek.
- Cóż, jest jedno wyjście - pan Antoni aż ścisza głos. - To jest tak niemodne, że w życiu bym sam tego nie zaproponował. Ale skoro pan się uparł...
Cały zamieniam się w słuch. - Mogę panu zostawić pożyczkę... - pan Antoni spogląda na mnie z półuśmieszkiem.
(...) I kilkoma wprawnymi cięciami zostawia mi dłuższe włosy z prawej strony czaszki. Mam je zaczesywać na łysinę i przykleić sobie na lewej stronie" - pisze w książce Witold Szabłowski.