Wystające spod pachy włosy
"Antyperspirant został za drzwiami kapitalistycznego mieszkania. Zamiast niego mam dezodorant PANI WALEWSKA - w PRL-u luksus, więc używam tylko od wielkiego dzwonu. Kiedy w ramach eksperymentu odłączamy sobie wodę na cały dzień, wstydzę się nawet wyjść z dzieckiem na plac zabaw.
Ale najtrudniej mi zaakceptować własne łydki. - Nie mogę się pokazać z takim włosami na weselu - mówię do Witka, patrząc na zaproszenie wypisane złotymi literami. - Ja bym się łydkami nie przejmował. Pachy to dopiero coś - mąż chichocze pod nosem, przyglądając się wnikliwie mojemu owłosieniu.
Od kiedy modnie ubrani hipsterzy z niesmakiem patrzą na wystające spod mojej pachy włosy, zaczęli się mną interesować panowie po pięćdziesiątce. Pan w lekko wypłowiałej marynarce na rogu Świętokrzyskiej i Nowego Światu westchnął na widok moich loków. Inny, z wąsem i aktówką pod pachą, aż zagwizdał na widok sukienki z bistoru. A potem ustąpił mi miejsca w autobusie.
Ale apogeum powodzenia przeżywam dopiero na weselu znajomych. Mimo nieogolonych łydek kilku siwiejących dżentelmenów, jeden po drugim, prosi mnie do tańca. Pan Józio po kilku głębszych prawi komplementy, jakich pewnie nauczył się w socjalistycznych sanatoriach. Mówi, że uśmiech mam piękniejszy od Grażyny Torbickiej. Nawet mój PRL-owski mąż robi się odrobinę zazdrosny" - czytamy w książce.