Powrót do klimatu PRL-u

Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem

Obraz

/ 12"Brutal", wylewający się brzuch - dziennikarz się "zapuścił"

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

Kolejki po girlandy papieru toaletowego, "Brutal" obok "Pani Walewskiej", rodzinna podróż maluchem do Bułgarii. Czasy, w których panie nosiły trwałą, a panowie "męski zwis", dobrze znamy z filmów Barei albo przeżyliśmy na własnej skórze...

"Najpierw on. Gacie mu zmieniamy... Nie ma wrzynających się w tyłek slipek... Są tylko gacie non-iron, tylko białe, pocące się, w jednym rozmiarze, w jednym fasonie... Potem dżinsy mu wkładamy. Marmurki przywiezione z Turcji w wielkim worze, wytargowane z celnikiem... Zabieramy dezodoranty i ulubione jego żele do golenia... i zostawiamy szare mydło i wodę kolońską BRUTAL. I niech ma rudy wąs, niech się czuje mężczyzną... Włosy niech zapuści. Łysieje? To niech sobie pożyczką przykryje. Doda bokobrody...

Teraz ona. Włosy niech ma w trwałej, obciachową bluzkę... Niech zachrzania od rana do nocy, w pracy, przy dziecku, ciuchy niech pierze, podłogę zmywa, a potem jeszcze niech zupę gotuje i drugie. Niech wyciera podłogę szmatą zrobioną ze swojej dawnej koszuli nocnej i stoi po dwie godziny w kolejce, żeby kupić papier toaletowy. I niech jej parę razy tego papieru nie dowiozą.

Dziecka mi trochę szkoda. Że starzy zwariowali, to rozumiem. Ale ta dwulatka? Pakujemy ją jednak w bawełnianą bluzeczkę i tetrową pieluchę. I banany jej zabieramy, i pomarańcze, i czekoladę. I kapitalistyczne zabawki... Dajemy za to kilka rodzynek i jakieś stare pluszaki.

Wkładamy te trzy awatary w środek lata roku 1981. Niech sobie postoją w kolejkach, niech im prąd kilka razy wysiądzie, niech jobla dostaną ze złości. Kawę niech piją tylko plujkę, żadnej espresso, americany ani latte. Jedzą niech to, co się wtedy jadło... Tłusto niech jedzą. i dużo ziemniaków. I cukru jak najwięcej, do wszystkiego. Nawet te ziemniaki niech słodzą. I niech sobie radzą".

To, czy poradzili sobie, dowiecie się z następnych stron naszej galerii.

(evak)

/ 12Pudel po kąpieli w kałuży

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Jak mam o siebie dbać w PRL-u? Jak sobie poradzić bez odżywki najnowszej generacji, bez depilatora i mikrodermabrazji?" - zastanawia się Iza. I postanawia zmienić image.

"Kiedy zbliża się wesele znajomych, idę do fryzjerki. - Potrzebuję trwałej. - Ale jak to? - pyta zdziwiona. Wie, że taka fryzura przestała być modna dwadzieścia lat temu. Z szafki wygrzebuje jednak cieniutkie wałki i śmierdzący płyn. Starannie nakłada go na włosy, suszy, sprawdza stan skręcenia. Po półgodzinie wyglądam jak pudel po kąpieli w kałuży... Do domu wracam załamana. Witek kwaśno uśmiecha się na mój widok. - Kochanie wyglądasz jak młodziutka Kylie Minogue.

(...) Muszę coś z tym zrobić, ale teraz nie mam czasu się przejmować. Moje myśli zajmują zbliżające się trudne dni. - Co wtedy robiłyście? - Zdezorientowana, lecę do pani Basi. Jeszcze przed rozpoczęciem eksperymentu Witek kupił mi paczkę PRL-owskich podpasek. To kępka waty włożona w siateczkową osłonę.

Pani Basia rozkłada ręce. - Niech się pani cieszy, Izuniu, że zdobyła pani podpaski. Ja zazwyczaj używałam zwykłej wiskozowej waty. Podpaski w moim zakładzie miała tylko jedna koleżanka, dzięki znajomej aptekarce. Reszta nie miała co na nie liczyć.

(...) Kiedy spotykam się z przyjaciółkami w barze kawowym, z torby wystaje mi wielka paczka waty, z którą co chwila wychodzę do toalety. Nie przesiąkło? Nie zabrudziło mi spódnicy? Tylko o tym myślę" - zdradza autorka książki.

/ 12Wystające spod pachy włosy

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Antyperspirant został za drzwiami kapitalistycznego mieszkania. Zamiast niego mam dezodorant PANI WALEWSKA - w PRL-u luksus, więc używam tylko od wielkiego dzwonu. Kiedy w ramach eksperymentu odłączamy sobie wodę na cały dzień, wstydzę się nawet wyjść z dzieckiem na plac zabaw.

Ale najtrudniej mi zaakceptować własne łydki. - Nie mogę się pokazać z takim włosami na weselu - mówię do Witka, patrząc na zaproszenie wypisane złotymi literami. - Ja bym się łydkami nie przejmował. Pachy to dopiero coś - mąż chichocze pod nosem, przyglądając się wnikliwie mojemu owłosieniu.

Od kiedy modnie ubrani hipsterzy z niesmakiem patrzą na wystające spod mojej pachy włosy, zaczęli się mną interesować panowie po pięćdziesiątce. Pan w lekko wypłowiałej marynarce na rogu Świętokrzyskiej i Nowego Światu westchnął na widok moich loków. Inny, z wąsem i aktówką pod pachą, aż zagwizdał na widok sukienki z bistoru. A potem ustąpił mi miejsca w autobusie.

Ale apogeum powodzenia przeżywam dopiero na weselu znajomych. Mimo nieogolonych łydek kilku siwiejących dżentelmenów, jeden po drugim, prosi mnie do tańca. Pan Józio po kilku głębszych prawi komplementy, jakich pewnie nauczył się w socjalistycznych sanatoriach. Mówi, że uśmiech mam piękniejszy od Grażyny Torbickiej. Nawet mój PRL-owski mąż robi się odrobinę zazdrosny" - czytamy w książce.

/ 12Fryzura na Wałęsę

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Pan Antoni jest ciut po sześćdziesiątce, nosi biały fartuch, a w swoim zakładzie ma kilkanaście par nożyczek, zestaw pędzli i psikacz do włosów. Jest fryzjerem w warszawskim blokowisku już ponad trzydzieści lat, niemal od kiedy powstało.

W ręce pana Antoniego oddaję włosy, które zapuszczam już niemal od roku. Siadam na skrzypiącym fotelu i tłumaczę, że chcę wyglądać jak Wałęsa... - Żarty pan sobie ze mnie robi? - fryzjer przygląda mi się badawczo, więc tłumaczę, że przez całe lato goliłem się na łyso, zapragnąłem mieć wreszcie włosy i chcę wyglądać jak bohaterowie mojego dzieciństwa: Wałęsa, Bujak albo przynajmniej Borusewicz.

- Ha, ha, ha, ależ mnie pan rozśmieszył! - pan Antoni z radości podwija fartuch i aż przysiada. - Po pierwsze, ma pan rudy zarost. Z takim nigdy nie będzie pan wyglądał jak Wałęsa. Po drugie, on nawet dzisiaj, w okolicach siedemdziesiątki, ma gęstsze włosy niż pan. Niestety, cokolwiek panu zrobię na bokach, na środku głowy i tak będzie pan miał łysy placek.

- Cóż, jest jedno wyjście - pan Antoni aż ścisza głos. - To jest tak niemodne, że w życiu bym sam tego nie zaproponował. Ale skoro pan się uparł...

Cały zamieniam się w słuch. - Mogę panu zostawić pożyczkę... - pan Antoni spogląda na mnie z półuśmieszkiem.

(...) I kilkoma wprawnymi cięciami zostawia mi dłuższe włosy z prawej strony czaszki. Mam je zaczesywać na łysinę i przykleić sobie na lewej stronie" - pisze w książce Witold Szabłowski.

/ 12Najtańsze, w najgorszych opakowaniach, najbrzydsze

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Nie uśmiecha mi się pół roku życia w brudzie. Trzeba się zaopatrzyć w PRL-owskie środki czystości... Wsadzam Manię w autobus miejski i zawożę do wielkiego sklepu przemysłowego Społem na Żoliborzu. - Ja przychodzę w wyjątkowej sprawie - nachylam się nad uchem sprzedawczyni. - Czy może pani polecić jakieś środki higieniczne? Takie, które pamiętają jeszcze PRL? Sprzedawczyni uśmiecha się porozumiewawczo: - Oczywiście, sama do dzisiaj ich używam.

Odwraca się, kuca i z dolnych półek po kolei zdejmuje produkty. Najtańsze, w najgorszych opakowaniach, najbrzydsze. - Najchętniej poleciłabym pani szampon z czarnej rzepy w szklanym opakowaniu - mówi. - Niestety, przestali produkować, bo butelka za droga. Teraz kochana wszyscy stawiają na plastik - wzdycha i stawia przede mną wielka butelkę szamponu z czarnej rzepy w opakowaniu z cieniutkiego plastiku, który gnie się pod wpływem dotyku.

- A jakiś szampon dla dziecka? - Bambi. Żółciutki jak kurze jajo, jak za mojej młodości. Tylko wtedy nazywał się BAMBINO - wspomina i patrzy na Manię.

- To jeszcze szare mydło poproszę. - Takie krojone w kostkę dawno już zlikwidowali. Mogę podać mydło BIAŁY JELEŃ. Rewelacyjne do mycia i prania bielizny.

- A jakieś preparaty do czyszczenia mieszkania? - Proszę pani, wszystko da się załatwić pastą BHP. Ja używałam jeszcze płynu SKRZAT, ale ten współczesny w ogóle nie przypomina tego, co pamiętam z lat osiemdziesiątych" - dowiadujemy się z książki.

/ 12Rzucili lodówki i pralki

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

Sprzątanie to jednak nie koniec domowych obowiązków. "Kiedy patrzę na stertę brudnych naczyń, nachodzi mnie kapitalistyczna pokusa. - A może przywieziemy sobie pralkę automatyczną? Przecież moi rodzice kupili ją na początku lat osiemdziesiątych. Jednak kiedy zaglądamy do roczników GUS-u, okazuje się, że nasi rodzice mieli ogromne szczęście. Na początku lat osiemdziesiątych automat stał tylko w co piątym polskim domu. Jak udało im się kupić pralkę?

- Byliśmy świeżo po ślubie. Wysłałam tatę do ogonka przed WTD-em, czyli Wiejskim Domem Towarowym. Po co? Po cokolwiek, bo i tak nie mieliśmy nic, nawet odkurzacza. W ogonku ktoś puścił informację, że tym razem rzucą pralki i lodówki i że można wziąć tylko jedną rzecz naraz. - Co wzięliście? - Lodówkę, bo przy małym dziecku była bardziej przydatna. - A jak zdobyliście pralkę? - Za tatą stał nasz znajomy. Kiedy przyszła jego kolej, zostały już tylko pralki. A on akurat jej nie potrzebował. Pożyczyliśmy od dziadków pieniądze i odkupiliśmy od niego nowiutkiego POLARA. Miałaś wtedy kilka miesięcy, a ja nie mogłam się nadziwić, ile mam wolnego czasu.

(...) Z dwojga złego wybieramy brak pralki automatycznej. Mama Witka specjalnie dla nas wyciąga z piwnicy starą wirówkę. Z białej zrobiła się przez lata szarożółta, bęben trochę zardzewiał.

- Wsadziłaś wtyczkę do prądu? - pyta mama. - Pewnie, że tak. Przecież nie jestem idiotką. - To odłącz. Najpierw trzeba wypełnić bęben wodą i proszkiem. Chyba nie chcesz, żeby kopnął cię prąd. Potem dopiero wrzucasz ubranie, włączasz pralkę i na przełączniku z boku ustawiasz czas i temperaturę... Z wyżymaczką radzę sobie kiepsko. Do pomocy zaprzęgam Witka, który pręży muskuły, rytmicznie przewijając dźwignię. Na czole błyszczą mu kropelki potu. Jak to się dzieje, że w kapitalistycznych czasach potrafił godziny spędzać na siłowni, a tutaj męczy go zwykłe wyżymanie pościeli?" - pyta Iza.

/ 12Cukru za dużo. Tylko wódki mało

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Produkty kupujemy najtańsze i najprostsze. W pierwszym miesiącu naszego życia w PRL-u chodzimy po sklepach z kartkami i próbujemy wciskać je ekspedientkom. - A co to jest? - dziwi się jedna, na oko tuż po maturze. - O łał, kartka! Mama mi o nich opowiadała! Mogę to zatrzymać? Naprawdę?!

(...) Szczęśliwa sklepowa wycina kawałek naszej kartki. My szczęśliwi jesteśmy mniej. Jak mamy odtwarzać reglamentację żywności w kraju, gdzie półki w sklepach aż uginają się od żarcia!?

- Może jedzcie tyle, ile byście mieli z kartki - radzi kolega. Świetny pomysł! A ile to jest? - Rodzina z dwuletnim dzieckiem? 1981? Zaraz policzę... - Anna Krusz rozdzielała kartki w jednym z warszawskich zakładów budowlanych. - Przysługuje wam dwa kilo cukru, 9 kilo mięsa (kartka B na 2 osoby plus 2 kilo dla dziecka), 6 kilo mąki i 5 kilo kasz na kwartał. 750 gramów margaryny i sześć tabliczek wyrobów czekoladowych. Do tego dwie butelki wódki i 24 paczki papierosów.

Pierwsze wrażenie po takich zakupach? Brakuje nam szynki i kabanosów. Ale jeśli chodzi o ilość, wystarcza w zupełności. Cukru mamy za dużo. Tylko wódki mało.

- Papierosy można z kimś wymienić na kolejne butelki - zaznacza pani Krusz. - A masło, ser żółty, jogurt...? - Prawdziwe masło to było święto. Jogurt czasem bywał - powiedzmy raz na miesiąc. Za to żółtego serca w 1981 roku nie pamiętam. Pojawił się po wprowadzeniu stanu wojennego - pewnie żeby ludzi trochę uspokoić. I rzeczywiście, była mała grupka, co mówiła, że przez głupią Solidarność nie było nic w sklepach, a jak Jaruzelski zrobił porządek - od razu ser się pojawił.

Z żalem więc musimy wyrzucić żółty ser z naszego zakupowego koszyka" - czytamy w książce.

/ 12Jedna minuta kapitalistyczna to czterdzieści trzy komunominuty

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

Jak odciąć się od Internetu? "Dotąd spędzaliśmy w Sieci po pół dnia. Trochę pracy, relaks, e-maile do i od znajomych, wreszcie Facebook i godzinne rozmowy na Skypie i czacie...

Wchodząc do naszego małego PRL-u, odcięliśmy i komórkę, i Internet. I co? I nagle świat jest cichy, spokojny i mały. Pierwszy raz od nie wiadomo kiedy udaje nam się przeżyć bez wiedzy, że ktoś zarąbał kogoś siekierą, ktoś inny wyrwał torbę staruszce... Ale taki detoks ma też sporo minusów.

Policzyliśmy, że jedna minuta kapitalistyczna, to czterdzieści trzy komunominuty. Bo wysłanie komuś pieniędzy w kapitalizmie, w banku internetowym, zajmowało nam trzy minuty. Teraz trzeba jechać na pocztę, wypełnić przelew, wystać swoje w kolejce, wrócić. Łącznie to ponad dwie godziny.

Najprostszy research do tekstów musimy robić w bibliotece. Po każdy numer telefonu dzwonić na informację. Z kimkolwiek chcemy się skontaktować, musimy dzwonić. Albo - to jeszcze ciekawsze! - wysyłać kartki pocztowe. Po raz pierwszy od kilkunastu lat mam w domu komplet znaczków, kopert i widokówek.

Ale i w tych mękach zaczynamy dostrzegać pozytywy. Wiele osób, które dotąd znaliśmy tylko z e-maili, wreszcie poznajemy osobiście. Świat zaczyna się wypełniać twarzami, głosami, spotkaniami. Ludzie, nie mogąc nas znaleźć w Sieci, zaczynają dzwonić i nas odwiedzać. Po kilkunastu dniach nie mamy czasu nawet myśleć o Internecie" - przekonują autorzy.

/ 12Karoseria niewiele większa od cukierniczki

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Wyhodowany na wiejskich kartoflach i smalczyku brzuch rozlewa mi się na kolana. Na wybojach walę głową o sufit, a prawa noga drętwieje i boli. Wszystko z braku miejsca. Czuję się jak kierowca gokarta, ale i tak jestem przeszczęśliwy. Własne cztery kółka w PRL-u to prawdziwy rarytas. Nawet jeśli zawieszona na nich karoseria jest niewiele większa od cukierniczki i nazywa się Fiat 126p. Jest dokładnie jak w piosence Kelusa: jesień, na dach spadają liście, a ja parkuję pod blokiem naszego MALUSZKA.

- Panie, skąd masz to cudo? - dopytuje sąsiad z parteru, gdy zajeżdżam na nasze betonowe osiedle. - Myślałem, że ostatni dawno już poszedł na złom! - wyzłośliwia się.

(...) Zarzuciłem na plecy kurtkę i z gracją zatrzaskiwałem drzwi... Właśnie. Drzwi. Drzwi postanowiły się nie zamknąć. Ja je z lewa - nic. Z prawa - nic. Z kopa, bo przecież mi się spieszy na pocztę - też nic.

Próbuję regulować ten czarny półokrągły bolec (kierowcy MALUCHÓW wiedzą, o czym mowa). Znowu nic. Nie ma rady. Drzwi za nic w świecie nie dają się zamknąć.

- W takiej sytuacji przekładało się pas przez to małe okienko - poucza mnie sąsiad Marek. - Jest? To możesz pan jechać. Powodzenia!

Ruszam więc na miasto z pasem przełożonym - zamiast przez mój brzuch - przez szybę. Załatwiam sprawunki, zaglądam na chwilę do pracy. Do domu wracam, gdy robi się już ciemno. Jak na złość, równo ze mną jedzie milicja, w kapitalizmie zwana policją" - pisze Witek.

10 / 12Wynoszenie rzeczy z pracy

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

Witold zapytał znajomego, co zrobić, by w pracy było choć trochę PRL-owsko. "Może coś wynieś? Papier? Długopis? Koperty? Komplet flamastrów? Wtedy to była norma. Budowlańcy kradli deski, kierowcy benzynę, kucharki mięso. U znajomej nauczycielki widziałem pół biblioteki szkolnej. I tak tego nikt nie czyta - powiedziała na widok mojej zdziwionej miny.

Pomysł świetny! Słyszeliśmy wiele takich opowieści... Co ciekawe, wynoszenia rzeczy z pracy nikt nie uważał za kradzież. Nawet dziś nie używa się w tym kontekście słowa 'ukraść', ale 'załatwić', w najgorszym razie 'wykombinować'.

Dziwna ta moja praca... Nie mam co buchnąć. Może chociaż ćwierć ryzy papieru? Papier by nam się przydał. Mogę się zaczaić, otworzyć drukarkę i spróbować go wynieść. Ale... jakoś niezręcznie. Drukarka stoi tuż przy windzie, zaraz obok sekretariatu naczelnych. Jeśli ktoś zobaczy, że w niej grzebię, najem się wstydu.

Po chwili wpadam jednak na genialny pomysł. Nasza sekretarka (w kapitalizmie mówi się: asystentka działu) ma na swojej szafce pudełko z długopisami. Czekam, aż wszyscy wyjdą, zaczajam się i zabieram pięć sztuk. A w następnym tygodniu odbywam dwie prywatne rozmowy telefoniczne na koszt pracodawcy - jedną z Radomiem, jedną z Białymstokiem. Niby nic wielkiego, ale od czegoś trzeba zacząć" - wyjawia autor.

11 / 12Wizyta na Bielanach

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Przez pierwsze półtora miesiąca prowadzimy dom otwarty na oścież. Dzwoni domofon, potem winda podjeżdża na nasze siódme piętro i dopiero przy kracie widzimy, kto tym razem zaszczycił nasze progi.

(...) Aż tu nagle, może nie z dnia na dzień, ale z tygodnia na tydzień, wizyty się urywają, a nasz telefon z tarczą milknie.

(...) Skoro więc góra przestała odwiedzać Mahometa, w sobotni ranek Mahomet wsiada całą rodziną do autobusu i zamiast do Medyny jedzie odwiedzić R. - naszych znajomych, którzy z dziećmi mieszkają na Bielanach i jeszcze nas w PRL-u nie odwiedzili. Chcemy im zrobić niespodziankę.

Dojazd z Ursynowa na Bielany zajmuje nam niemal godzinę. Mamy słone paluszki i paczkę herbaty - to towar niemal luksusowy. R. powinni być z naszej wizyty zadowoleni. Ale nie są. - Cholera, fajnie was widzieć, ale ja mam za czterdzieści minut pilates - martwi się żona R. - Potem się umówiłam z koleżanką z pracy i nie chciałabym tego przekładać...

(...) - Może jeszcze raz wpadniecie? - Żona R. wyciąga ze swojej markowej torebki notes. - Środa nie, bo mam zebranie. Sobota nie, bo mamy urodziny koleżanki Jasia z przedszkola... - W niedzielę ja muszę być w pracy! - krzyczy R. z łazienki.

Może wpadniecie do nas na przykład w niedzielę za dwa tygodnie? - decyduje się pani R. - Albo lepiej za trzy, bo za dwa możemy jechać na Mazury" - czytamy.

12 / 12Gdzie się podziało życie?

Obraz
© (c) materiały wydawcy, Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL"

"Jak Marianna znosi detoks po kapitalizmie? Najlepiej z nas wszystkich. Nasz bobas uwielbia życie w PRL-u. Pewnie dlatego, że przenosząc się do lat osiemdziesiątych, poszłam na urlop wychowawczy i mam dla niej dużo czasu.

(...) Większość czasu spędzam z nią na wybetonowanym podwórku, na którym stoi trzepak. Na trzepaku można się wieszać jak Jagoda, córka Karwowskich z serialu Czterdziestolatek. Albo przerzucać przez niego piłkę, udając, że to siatka do siatkówki. Można zaczepić o niego gumę i krzyczeć 'skucha', kiedy koleżance nie uda się przez nią przeskoczyć.... A na placu zabaw błyszczy kolorami świeżo pomalowana rakieta, która aż się prosi, żeby zawisnąć na niej do góry nogami.

Ale na rakiecie wisieć nikt nie chce. Nie słychać też podwórkowych wyliczanek, na chodnikach nie ma śladu gry w podchody. Chciałam zapytać osiedlowe dzieciaki, czy potrafią jeszcze grać w klasy, ale wokół nie ma żywej duszy. Nieużywane trzepaki jak szkielety chyboczą na wietrze, który w ursynowskich pasażach rozpędza się do rekordowej prędkości.

Gdzie się podziało życie? Przeniosło się na lekcje baletu, jogi dla niemowlaków i hiszpańskiego dla dzieci, które nie mówią jeszcze w żadnym języku.

(evak)

Wybrane dla Ciebie
Nie żyje Sam Rivers. Muzyk miał 48 lat
Nie żyje Sam Rivers. Muzyk miał 48 lat
Do Gdańska zawinął kontenerowiec z Chin. Przypłynął trasą przez Arktykę
Do Gdańska zawinął kontenerowiec z Chin. Przypłynął trasą przez Arktykę
Doroczne liczenie katolików. Sprawdzą, ile osób chodzi do kościoła
Doroczne liczenie katolików. Sprawdzą, ile osób chodzi do kościoła
Netanjahu zapowiada start w kolejnych wyborach. "Wygram"
Netanjahu zapowiada start w kolejnych wyborach. "Wygram"
Ruchome tablice rejestracyjne. Policjanci odkryli zuchwały mechanizm
Ruchome tablice rejestracyjne. Policjanci odkryli zuchwały mechanizm
Pełna okupacja Ukrainy? Rosja potrzebowałaby 103 lata
Pełna okupacja Ukrainy? Rosja potrzebowałaby 103 lata
"Pokazywali zdjęcia trupów". Szokujące sceny w rosyjskiej szkole
"Pokazywali zdjęcia trupów". Szokujące sceny w rosyjskiej szkole
Piekło: Rosja jest na skraju społecznego wybuchu
Piekło: Rosja jest na skraju społecznego wybuchu
Rebelianci Huti wtargnęli do biura ONZ w Sanie
Rebelianci Huti wtargnęli do biura ONZ w Sanie
"Polityczny koszmar". Media o reakcji UE na szczyt Putin-Trump
"Polityczny koszmar". Media o reakcji UE na szczyt Putin-Trump
USA: Hamas planuje atak na cywilów w Strefie Gazy
USA: Hamas planuje atak na cywilów w Strefie Gazy
FAZ: Schroeder okazał bezczelność wobec Polski ws. Nord Streamu
FAZ: Schroeder okazał bezczelność wobec Polski ws. Nord Streamu