Pospieszalski: chcą nas zastraszyć
- Mam teorię na temat tego, co się dzieje wokół nas i naszego filmu: otóż jesteśmy na progu ważnej kampanii wyborczej. I oto dokonuje się publicznej egzekucji na dwójce autorów, którzy odważyli się pokazać kawałek innej Polski niż ta, która została wcześniej zadekretowana. Czym to się różni od spalenia przez oprychów z Pruszkowa samochodu czy wysadzenia klubu niepokornemu restauratorowi, żeby zastraszyć innych? - tak o filmie „Solidarni 2010” mówi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" publicysta Jan Pospieszalski.
Reportaż TVP "Solidarni 2010" przygotowany przez Ewę Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, dokumentujący fenomen żałoby narodowej w polskim społeczeństwie, wzbudził wiele kontrowersji. We wtorek Rada Etyki Mediów wydała oświadczenie, w którym podzieliła oburzenie wielu widzów sposobem relacjonowania przez Jana Pospieszalskiego w TVP1 przeżyć ludzi przychodzących w dniach żałoby pod Pałac Prezydencki.
Zdaniem Pospieszalskiego Ewa Stankiewicz zrobiła dokument, który miał oddać klimat, jaki można było zaobserwować przed Pałacem Prezydenckim po tragedii pod Smoleńskiem. - Naszym zdaniem to była absolutnie wyjątkowa chwila, a Ewie udało się uchwycić ten niezwykły fenomen. Przecież taki właśnie jest obowiązek każdego dokumentalisty. Po prostu poszliśmy do tych ludzi z kamerą, towarzyszyliśmy im i zapisaliśmy to, co oni czuli i mówili - tłumaczył w rozmowie z "Rzeczpospolitą" publicysta.
- Zarzucanie mam jątrzenia czy oszustwa – bo i takie głosy się pojawiły – jest zwykłym draństwem. My zrobiliśmy rzetelny dokument na temat pewnego społecznego zjawiska. Ktoś, kto stoi 16 godzin w ogromnej kolejce, musi mieć przecież głębokie motywacje. I one nas interesowały, a ludzie nam o nich opowiadali - powiedział Pospieszalski. - Oczywiście, gdybyśmy poszli do knajp, gdzie ludzie siedzieli i pili wódkę, albo do policjanta, który stał na Krakowskim Przedmieściu i pilnował porządku, to może powstałby inny dokument - dodał.
Publicysta ocenił, że "w najśmielszych snach nie przewidywał, iż film może wywołać tak wściekłą burzę". Jego zdaniem "w każdym normalnym, kraju autorzy tak głośnego filmu byliby królami życia z powodu sukcesu". - A my mamy do czynienia z medialną nagonką o znamionach linczu. Skalę tej wścieklizny i jazgotu można określić tylko jednym mianem: „Pruszków rządzi” - powiedział Pospieszalski.